Drukuj

Droga redakcjo!
Jesteście wspaniali, że wydrukowaliście mój pierwszy list. Kocham Was! Lecz pomimo dobrych rad, których mi udzieliliście, moja miłość nie gaśnie. Już wiem, jak ma ma imię Mój Ukochany Instruktor. W tym roku spróbowałam zdobyć jeszcze raz jego serce i ponownie zapisałam się na kurs. Ale ku mojemu zdumieniu on już nie prowadzi wycieczek kursowych. Co się z nim stało? Wiem, że chce schować się przede mną i podobno zapuścił brodę. Słyszałam też, że już ją zgolił. Błagam, pomóżcie mi odzyskać nie tylko jego, ale też i te 300 tys. zł, które wydałam niepotrzebnie na kurs.

Zrozpaczona była (obecna?) Kursantka

To kolejny, dramatyczny list, który otrzymaliśmy od znanej już wam kursantki, której wcześniej staraliśmy się pomóc (patrz numer trzeci). Niech jej zwierzenia będą ostrzeżeniem dla tegorocznych kursantek i instruktorów. Zrozpaczonej redakcja cierpliwie odpowiada:
Nie możemy obiecać Tobie sukcesu sercowego, ale za to obiecujemy się wstawić u kierownictwa kursu, aby zwróciło ci pieniążki. Komisja szkoleń będzie bardzo zmartwiona, gdyż wskutek niskiej frekwencji na kursie w tym roku ubytek jednej osoby popsuje im bardzo statystykę. Najlepiej jednak zapomnij o nim i zapisz się w przyszłym roku na kurs do SKPB. Spotkasz tam na pewno bardziej interesujących mężczyzn niż ów instruktor.

* * *

Jestem zrozpaczona. Butold był zawsze moim ideałem. Tak świetnie prowadzi po tych przerażających górach (przyp.red.: chodzi o kapustę). Wieść gminna niesie, że Butoldy się żenią. Wy wszystko wiecie, powiedzcie, czy to prawda. Bo jeśli tak, to będę sobie musiała strzelić w czółko z dwurury. Niecierpliwie czekam na wyjaśnienia w tej kwestii.

Zrozpaczona Klubowiczka

Odpowiedź redakcji:
My też słyszeliśmy takie plotki. Nie martw się jednak: bez względu na swój stan cywilny, Butold czuje się już wyeksploatowany. Przynajmniej tak oznajmił na którymś z zarządów. Mało jest więc prawdopodobne, czy prowadzałby kogokolwiek po jakichkolwiek górach.