Drukuj

Rozmawiała: Agnieszka Cal

Kierownik wyprawy nie jest kapitanem statku
Rozmowa z Wojciechem Kurtyką

Wojciech Kurtyka, z którym rozmawiałam jeszcze przed wakacjami o planach zdobycia K-2 (patrz: Biuletyn nr 3) wrócił do Krakowa "na tarczy". Nie udało się niestety naszemu himalaiście oglądać Karakorum ze szczytu Góry Gór. Zabrakło bardzo niewiele... Zachęcam jednak do przeczytania rozmowy, którą wtedy przeprowadziłam.

- W "Biuletynie SKG" dużo miejsca poświęciliśmy roli kierownika na wyprawach górskich. Interesują nas, również Pana poglądy na ten temat.

- Alpinizm oparty na tradycyjnej hierarchii kierownictwa, nawet w przypadku wielkich wypraw jest już przeszłością. Uważam, że kierownik może pełnić jedynie funkcję koordynującą. Na polskich wyprawach zdarzały się przypadki, kiedy po udanym wejściu wierzchołkowym kierownik kończył akcję i zamykał wyprawę: "Mamy już sukces i nie będziemy ryzykować życia kogoś więcej". Tymczasem były osoby, które miały ochotę kontynuować działalność i wejść na wierzchołek. Oczywiście uważam, że w takich wypadkach kierownik, który zabronił podejmowania jakichkolwiek prób postępował głęboko nieetycznie. Uniemożliwienie uczestnikowi wyprawy podjęcia próby wejścia na szczyt jest po prostu sprzeczne z naturą alpinizmu. Jeśli kierownik nie ma czasu i chce wrócić do kraju, powinien przekazać kierownictwo komuś innemu. Kierownik wyprawy wysokogórskiej to nie to samo, co kapitan okrętu, czy dowódca oddziału wojska.

- Z relacji wiemy jednak, że na dużych wyprawach rola kierownika była niezwykle ważna....

- Oczywiście, jeśli trzeba skoordynować wysiłek dwudziestu ludzi. Ale dotyczy to wyłącznie koordynacji. Jeżeli alpinista chce wejść na szczyt w takim momencie, że kłóci się to z interesem akcji ogólnej, to wówczas ingerencja kierownika jest uzasadniona. Ale jeżeli ktoś chce, już po sukcesie wyprawy, podjąć akcję szczytową, a kierownik mu tego zabrania "ze względów bezpieczeństwa", to jest to - w moim przekonaniu - nieporozumienie. Decyzja, jakie ryzyko chcę podjąć należy wyłącznie do mnie, bo podejmowanie ryzyka i wolność wyboru są istotą alpinizmu.

- A jeśli zdarzy się nieszczęście? Jak to wyważy?

- Jeżeli wypadek jest rezultatem głupoty popełnionej przez kierownika, wynika ze złej koordynacji działań grupy, no to nie ma wątpliwości, kogo obarczyć winą. Na przykład w trakcie trwającej akcji kierownik, aby zrealizować jakieś założenia taktyczne nakazuje osobie, która sygnalizuje złe samopoczucie pozostanie w wysoko położonym obozie, a ta osoba umiera, kierownik jest odpowiedzialny za tę śmierć.

- A jak powinien zachować się kierownik w momencie, gdy jest głęboko przekonany o tym, że wspinacz nie powinien dłużej pozostawać na określonej wysokości, albo brać udziału w akcji, ze względu na stan zdrowia, czy samopoczucie psychiczne?

- Wszelkie nakazy w takich sytuacjach nie mają sensu. Można jedynie udzielić stanowczej rady. Ale nikt nie ma prawa zabronić drugiej osobie wspinania się. To musi być prywatna decyzja podejmującego akcję.

- Gdzie więc jest granica pomiędzy wolnością decyzji, jaką przyznaje Pan uczestnikowi wyprawy, a odpowiedzialnością, którą obarczony jest kierownik?

- To są bardzo trudne decyzje. W istocie zawsze w drodze do wierzchołka jest się bardzo zmęczonym, na krawędzi wydolności organizmu. Trudno jest ocenić, gdzie kończy się postępowanie racjonalne, a gdzie zaczyna szaleństwo i utrata zdolności rozpoznania własnych możliwości. W istocie zawsze postępujemy trochę wbrew rozsądkowi... Każdy dojrzały człowiek odpowiada sam za siebie i zabija się również na własne konto.

- Zupełnie inną wizję kierowania grupą wspinaczy mają Andrzej Zawada, czy Janusz Kurczab, z którymi rozmawialiśmy wcześniej na ten temat...

- To są osoby z zupełnie innego pokolenia, to typowi kapitanowie statków. Ich wersja himalaizmu dla mnie nie ma sensu. Wizja alpinizmu sterowanego przez "dowódcę oddziału wojskowego" jest absolutnie sprzeczna, z tym co ja czerpię z alpinizmu. Z mojego punktu widzenia te wszystkie wielkie wyprawy nie mają sensu. Takie przedsięwzięcia przynosiły sukces, są zarejestrowane, wpisane na stałe do historii himalaizmu, ale z punktu widzenia psychologii są czystym nonsensem. To oczywiście kwestia osobistych zapatrywań, kwestia celu. Osoby, które zawsze uczestniczyły w tego typu wielkich wyprawach i nie będą na żadnej innej mogą być oburzone, słysząc moją opinię. Mają do tego prawo. Ale, jak przypuszczam, ich poglądy wynikają z faktu, że nigdy nie przeżyły momentu pełnej, autentycznej samodzielności w górach. Zrealizowanie czegoś o własnych siłach, bez wsparcia innych; powierzenie się choć raz w życiu przyrodzie jest przeżyciem tak wielkim... To wszystko zależy od charakteru, siedzi głęboko w psychice... Ten styl chodzenia po górach jaki ja uprawiam, to zarazem styl życia, sposób na to, że świat jest dla mnie taki fascynujący...