Jak trzy niedźwiedzie po Babiej wędrowały

Kochana Redakcjo!!!
Ostatnie wieści podawane przez lokalne media beskidzkie (w postaci gaździny Franciszki M. oraz jej szacownego męża Stacha M.) donoszą o wielce nietypowym zdarzeniu. Od dawna wszyscy wiemy, że nowe kapitalistyczne zimy to takie cosik nijakie, ciepłe, nie to, co niegdysiejsze. No i prasło! Na Nowy Rok pobudziły się niedźwiedziska i dalej grasować po Babiej. A było ich trzy, familia całą. Jeden, ten co to był znany po wsiach okolicznych, jako ten lubiący miód wyżerać, a wołają go Misiek. Drugi to jego braciszek, taki wesolutki, co go od tej wesołości zwą Fazi. Trzecie niedźwiedzisko to była płeć żeńska, zdaje się, że ciotka obu poprzednich, tak też przez ludziska zwana.

No i sobie wyszły te stworzenia boże, aby rozejrzeć się po świecie, cosik przekąsić i pogadać z turystami, których w ten czas sezonowy co niemiara pod Babią przybyło. Zaczaiły się w pobliżu schroniska właściwie przemyśliwując, co to miejsce pod każdym względem spełnia ich oczekiwania: a) światowa atmosfera, b) żarełko, c) turysty. Długo nie czekały, bo napatoczyły się jakieś sieroty, co to dźwigały dobytek cały na plecurach. Zmęczone to było, wycieńczone do cna podchodzeniem stromizną. Jako że niedźwiedziska to z natury litościwe zwierzaki, łypnęły na siebie i umyśliły plan przedsięwziąć. Co to będą te biedne ludziska z Warszawki (bo to widać niedźwiedź żyjący przy szlaku takie rzeczy wie) tarmosić się z tymi worami - ryknęła Ciotka - zwłaszcza, że od dawna moi chłopcy chcieliście skosztować turystycznego życia. Braciszkowie mruknęli z zadowoleniem i wszystkie trzy misie chwyciły pozostawione przed schroniskiem toboły.

Kochana Redakcjo! Co to była za chryja! Czy widział kto niedźwiedzie wędrujące z plecakami czerwonym szlakiem. A nie łatwo było. Tuman jakisik nadszedł, pogoda zrobiła się nietęga, duło że hej, a te twardo idą do góry. Mimo braku widoczności pamiątkowe zdjęcie na szczycie było. A trza było iść dalej i pofolgować turystycznym marzeniom. Wory na grzbiety i hajda na Krowiarki! Po drodze to nawet i widoki się zrobiły, bo gęsta chmura się rozeszła, czekolady sobie pojedli, to i błogo na duszy było. Zanim jednak takie cielska na Krowiarki się doturlały, to słonko już zaszło, a i w żołądkach kiszki marsza grały. Trza było przed dalszą wędrówka coś na ząb rzucić. Makaron z sosem smakował wybornie, a i herbatka była niczego sobie, można było więc cokolwiek odetchnąć i nad dalszą drogą się zastanowić. - Oj, trza by jakiegoś noclegu poszukać - ryknęła Ciotka - niedźwiedź to po ciemku nie chodzi. - Oj tak! - ryknął Fazi. - Mówiły mi znajome jelenie, te co sobie Klub Górski Jeleni założyły, że tu blisko czerwonego szlaku jakisik paśnik stoi. - Oj miękuchno będzie - z rozmarzeniem mruknął Misiek. I tak ruszyły w ciemną leśną gęstwinę z wielką nadzieją na rychły spoczynek. Ciężko się jednak idzie. Miesiączek za chmurami, gwiazd tyle, co kot napłakał, no i paśnika nie ma, choć oko wykol. Zeźliły się kochana redakcjo nasze bohatery, ale to nic, idą dalej. Cosik te jelenie burczały o Śmietanowej Hali z piękną bacówką na niej. Tam sobie dogodzimy, myślą, toć to standard o trzy gwiazdki wyższy niż taki paśnik. Niedźwiedź to niedźwiedź, na mapie się nie zna, ale rozeznanie w terenie ma. Do hali doszły więc sprawnie nasze stworzenia.

Ale tu zrobiło im się nieswojo. Po pierwsze z definicji hali wynika, że "hala to pastwisko w górach, często ponad górną granicą lasu; roślinność niska, zwarta". A tu drzew co nie miara. No i bacówki ni ano. Biedaki nachodziły się i naszukały całą godzinę. - Ach te jelenie - mruczał Misiek. No i co było robić? Nie pozostawało nic innego, jak wymościć sobie gawrę i spać. Ale to nie misiową modłę miało być, ino na turystyczną, z Warszawki, jak u prawdziwych ludzi gór. Nic ino bacówka potrzebna. Podumały, podumały, w ramach postoju na czekoladę zjadły wszystkie parówki i hajda najprostszą drogą do wsi. A niech te ludziska zabierają swoje plecury. I tak zeźlone wróciły pod Babią pospać do prawdziwej wiosny.

Tak się skończyło to misiowe turystykowanie, kochana redakcjo. Jak się okazało, wieś nazywała się Zawoja, a Warszawiaki długo jeszcze w tę noc cieszyły się jak głupie, że zguby się odnalazły. I wszystkie ludziska się dziwowały, taką to historię przekazując sobie, no więc i ja pośpieszyłem donieść o sensacji kochanej redakcji. Kończę list, zapytując równocześnie, czy jakiś uczony w piśmie i zwyczajach niedźwiedzich, mógłby to zdarzenie skomentować.

Wasz wierny czytelnik Józek K.

misie.jpg
Drogi czytelniku!

Dziękujemy za doniesienia. Jak widać na naszych czytelników zawsze można liczyć. Rzeczywiście doszły nas słuchy o trzech dzielnych Warszawiakach, członkach SKG, którzy wyruszyli o poranku 2 stycznia 1998 roku z całym swym dobytkiem na plecach w celu zdobycia Babiej, a następnie spędzenia upojnej nocy na łonie natury. Jak się jednak okazało, górołazy (choć wytrawne), niczym synowie marnotrawni, powrócili do zamieszkiwanej uprzednio wsi Zawoja, na powrót witając się ze współtowarzyszami i wywołując u nich salwy śmiechu.
Turyści nasi jednak nie mieli min tęgich i nie skorzy do zwierzeń nie bardzo chcieli opowiadać, co zaszło w trakcie tego długiego i pełnego wrażeń dnia. A na konkretne pytania w stylu - A po cóż wam było chodzić z całym dobytkiem na plecach, skoro taki spacerek planowaliście - miło się tylko uśmiechali, wspominając z ulgą chwilę, w której znaleźli swoje plecaki na skraju wsi.
Jeśli zaś chodzi o interpretację tego nietypowego zachowanie naszych niedźwiadków, znany specjalista z Uniwersytetu Warszawskiego, pan Leopold Z. tak skwitował tę opowieść:
- Niedźwiedź też człowiek i duszę romantyczną ma, Jeśli pragnieniem jego jest przemierzać górskie szlaki trzeba mu na to pozwolić. Niech żyje wolność.

Redakcja