karp.jpg

Ostatnio Najgłówniejszy Redaktor Klubowy, czyli kol. Sarna jeździł po mnie jak po łysej kobyle i jak widzicie znowu wymusił na mnie następny felieton. Trzymaj tak dalej, kolego Redaktorze, a jeszcze do późnej starości (czyli jak Wam wszystkim kości miażdżyca rozłupie) będziecie straszeni przez "Karpiem w oko".

A więc moi mili: Kuuuuuuurtynaa w góręęęęęęę!!!!!!! Mimo, iż Muzę mole pogryzły i, niestety, biedaczka zdechła; mimo, iż dobre pomysły dawno już potopiły się w piwie, a "lepsze jutro było wczoraj", znowu staję przed Wami Ja, czyli Wasz Ponury Felietonista. Okazja jest po temu zacna: tzn. jubileuszowy, "10" numer Biuletynu. Tak, ten argument zadziałał nawet na mnie; głodową emeryturę trzeba, niestety, powiesić na kołku, zakasać rękawy i zabrać się do pisaniny. Może jednak i tym razem uda się napisać jak zwykle niezwykle udany i dogłębnie poruszający felieton.

Temat pierwszy z brzegu, ale za to aktualny. Za moich czasów, drogie dziatki, Klub rósł w siłę, a klubowiczom żyło się dostatniej (a przynajmniej nikt ich nie wyrzucał z klubowej salki na Stawkach). Teraz, niestety, czasy się zmieniły, ponura rzeczywistość zagląda do okien (tak, pod tym względem niewiele się zmieniło - patrz felieton w Biuletynie Nr 3), a nasz klubik po raz kolejny (i miejmy nadzieję, że nie ostatni) chyli się ku upadkowi. Oczywistą tego oznaką jest fakt, iż w tym roku nie było nawet tradycyjnego "XX-lecia". Skandal to niesłychany i kurestwo totalne. Tradycje wszelkie upadły z trzaskiem i już nawet nikomu nie chce się zorganizować tego jednego, jedynego spotkania ogólnoklubowego w roku. Potworzyły się (jak zwykle zresztą) liczne grupy i podgrupki, coraz częściej dwuosobowe i niestety coraz częściej zalegalizowane w USC. Tylko wyjątki trwają jeszcze w sprośnych konkubinatach i niecierpliwie oczekują konkordatu. Reszta niedobitków grupuje się w rozmaitych lokalach (ja ostatnio najczęściej bywam w "Amaderze" - oczywiście w klubowe środy).

W ten sposób czas przecieka między klubowymi paluchami, a ludzie się coraz szybciej starzeją. Jak wygląda Dziadek, to mało kto już pamięta, Motorówka nieuchronnie zbliża się do trzydziestki, a Antenka to też już stare pudło i nawet mówić zaczęła jakby nieco wolniej. Klubowa młodzież coraz częściej wymachuje na ulicy kijami bejsbolowymi, upał i tanie wino marki "Tur" uderza obuchem w berecik, a morale upada coraz niżej. I czy w takiej sytuacji nie wskazane było by jednak coroczne organizowanie klubowego "-lecia"? Czy tegoroczną impotencję organizacyjną obecnego Zarządu nie należałoby jednak z gruntu i stanowczo potępić? Myślę, że odpowiedź jest jednoznaczna : należałoby. Tylko kto ma to zrobić, bo chyba jednak nie ja, Wasz-Ulubiony-Felietonista-Którego-I-Tak-Nikt-Już-Nie-Czyta.

Może za rok albo dwa wreszcie uda się zorganizować kolejne "-lecie". I wtedy nikt już nie pozna brodatego Bucia, który tuszą zbliża się co nieco do Marlona Brando, nikt też nie poda już ręki krwiopijcy Krzysiowi, który wypycha sobie liczne kieszenie naszymi, ciężko zarobionymi srebrnikami. Majora - bankowca wszyscy będą obchodzić wielkim łukiem, stojąca w kącie Pcheła będzie podskakiwać na jednej nodze, a Plasti otoczony licznym potomstwem ponuro będzie się gapił w ścianę. To ponura wizja, ale cóż, tak to właśnie może wyglądać.

Tym bardziej, że konkurencja nie śpi. My popadamy po raz kolejny w marazm, a eSKPeBole intensywnie działają, w tym roku zorganizowali już całkiem profesjonalnie Rajd Beskidy. Aż się łezka w oku kręci, gdzie te czasy, gdy rajdy organizowało jeszcze SKG.
Problem "-lecia" i potępiania kogokolwiek za cokolwiek zostawmy więc chwilowo w spokoju.

Na zakończenie chciałem wszystkim dinozaurom, starym tyfusom i innym wujkom opowiedzieć tradycyjną, krótką anegdotkę. Tym razem niestety nie będzie cytatów z klasyka Mleczki. Będzie natomiast tzw. fakt autentyczny, aczkolwiek cokolwiek pokręcony. Siedziałem sobie kiedyś spokojnie w "Barze pod Jacusiem", gdy jeden z gości wskoczył na stół i zataczając się od pijackiej czkawki wykrzyknął: "Kochani! Jak ktoś nie ma farta to i w drewnianym kościele cegła mu spadnie na łeb". I prawda jest w tym głęboka. Pijackie prawdy zawsze bywają głębokie, lub nawet jeszcze głębsze. Tylko nikt się na tym nie potrafi poznać.