Wojciech Krajewski

1

Trawa. Zapach trawy. Łąka. Barwy skał. To pierwsze nasze spostrzeżenia po ponad dwóch tygodniach spędzonych na lodowcu. Schodzimy obładowani sprzętem. Przez prawie trzy tygodnie siedzieliśmy w obozie pierwszym, z którego uczyniliśmy bazę wejściową na Pik Lenina. Daremne żale, próżny trud, - że zacytuję słowa poety. Słynący z pogody Pamir spłatał figielka.

2

Pewnego dnia, podczas drugiego załamania pogody stwierdziliśmy, że jutro musi się ona poprawić i wyszliśmy do obozu na 5300 m n.p.m. I owszem, doczekaliśmy się pogody, ale dopiero po trzech dniach. Rankiem wyjrzeliśmy z namiotów i... aż dziw - na niebie lazury. Następnego dnia na grani głównej wicher urywa głowę. Idziemy na nocleg na 6400 metrów. Wiatr jest tak silny, jakby ktoś otworzył wszystkie okna w pędzącym 150 km/godz. ekspresie*. Namiotem rzuca na wszystkie strony, mimo że wkopaliśmy go głęboko. Dziwna świadomość, że od szalejącej wichury dzieli nas milimetrowa ścianka namiotu.

Mój atak szczytowy to raczej nieśmiała próba, zakończona po dwóch godzinach na wysokości 6600 metrów. Wiatr wywiał ze mnie motywację do wejścia.

- Udało nam się tylko wytargać Wołodię Ilicza za bródkę, zamiast poklepać po łysince - stwierdził Andrzej, mój wspinaczkowy partner.

3

A więc schodzimy definitywnie. Pojutrze mamy lecieć śmigłowcem na Lodowiec Moskwina. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że pięć dni póżniej, na Piku Korżeniewskoj uwalczę 6950 metrów. Niestety, późna pora dnia i załamująca się pogoda zmusiła nas do zejścia.

Przed wyjazdem czytałem, że oba siedmiotysięczniki, tzn. Pik Lenina i Korżeniewskoj uchodzą za łatwe i rokrocznie doczekują się wielu wejść. Podobnie jest z sąsiadem Pika Korżeniewskoj - Szczytem Wszystkiego, czyli Pikiem Kommunizma. Jednak podczas naszego sześciodniowego pobytu na Polanie Moskwina zabiły się na nim cztery osoby...

Po odwrocie z Pika Piękności (Pika Korżeniewskoj) cały dzień oczekiwaliśmy na śmigło. Siedzieliśmy i jedząc resztki jedzenia obserwowaliśmy śmigłowiec, jak zabiera kolejne grupy alpinistów. Kolorowe sylwetki biegały, znosząc do wnętrza śmigłowca różne pakunki, aż wreszcie drzwi zamknęły się i maszyna ciężko uniosła się w powietrze, pochyliła szklany nos i jakby zsunęła się z lodowca w dół doliny. W końcu i nasza kolej. Teraz my jesteśmy kolorowymi sylwetkami, tłoczącymi się przy śmigłowcu.

Lot. Przelatujemy obok Pika Korżeniewskoj. Powrót. Nie udało się wejść, szkoda. Ale na pewno niczego nie żal. Przecież każde doświadczenie kiedyś zaprocentuje.

4

Leżymy w namiocie. Wieczór. Znajomy szmer śniegu padającego na tropik. Jutro wyjeżdżamy - w Pamirze zaczęła się jesień.

- A może by tak w przyszłym roku pojechać w jakieś cieplejsze kraje? - odzywa się Andrzej. Może rzeczywiście dość już sezonów ze śnieżnym latem?

* * *

*Po powrocie stwierdziłem, że to musiałby być francuski TGV pędzący z prędkością 250 km/godz.