Zanim przeczytacie te słowa, wiosna (a może i lato) będzie już w pełni. Cóż, cykl wydawniczy naszego Biuletynu jest na tyle długi, że relacje z wakacji ukazują się w zimie, toteż nie powinniście się dziwić czytając te zdania, że słoneczko nasze kochane wypala Wam resztki zdrowego rozsądku*. Zimy ostatnio bywały nędzne: w okolicach Warszawy śnieg bywał rzadkim i szybko spływającym gościem, w górach było go nieco więcej, ale też skąpo. Mrozu - na szczęście - też raczej nie było: inaczej 90% kursantów i klubowiczów poodmrażałaby się "ze skutkiem śmiertelnym" - jak to piszą w raportach policjanci. Niektórzy w tym roku usiłowali nawet bohatersko zjeżdżać z mniej lub bardziej przerażających górek. Był nawet obóz narciarski...(???).

Przejdźmy do rzeczy: niżej podpisana też była w tym roku na nartach, tyle że śladówkach (nie mają nic wspólnego z Iwonką Ś. - przyp. red.). Narty takie mają całe mnóstwo zalet: są lekkie, nie trzeba do nich dźwigać potwornie ciężkich butów, a zęby można sobie wybić tak samo, jak gdyby jeźdźiło się na normalnych zjazdówkach. Jeśli mamy nartki drewniane, to można je - jeśli połamią się one, a nie my - użyć na podpałkę. Nowoczesne śladówki - zrobione z tworzyw sztucznych - nie łamią, ale i nie palą się tak łatwo. Oczywiście, na takim sprzęcie nie poszwędamy się wszędzie: jest jednak świetny na okolice Warszawy (jeśli jest śnieg - oczywiście) i praktycznie całe Beskidy, z Niskim na czele. Oczywiście, dla początkującego zjazd z takiej Lackowej może być technicznie trudny, ale dechy można zawsze albo odpiąć albo pójść łatwiejszą trasą...
Bardziej skomplikowane są pozostałe typy nart. Używanie zjazdówek wymaga po pierwsze większej ilości śniegu niż śladówki, po drugie zaś przydałby się do nich jakiś wyciąg. A wiadomo - jeśli jest wyciąg, są i kolejki do owej wyrwidupki czy krzesełek. Stanie w nich jest dla niektórych szalenie irytujące - niżej podpisana z tego właśnie powodu przestała jeździć na nartach. Ponadto na stoku szaleje zwykle tłum narciarzy o szerokim wachlarzu umiejętności... Można zawsze wybrać się w bardziej cywilizowane narciarsko kraje, gdzie jest i śnieg, i wyciągi bez kolejek. Godne polecenia dla posiadaczy czasu i pieniędzy.

Zresztą zawsze można zacząć uprawiać tzw. ski-alpinizm. Człowiek posuwa sobie wtedy na nartach z fokami do góry i z pogardą (i rozbawieniem) spogląda na takiego red. Karpiuka z red. Pietrewiczem, sportowo grzęznących w śniegu po jaja. Można sobie wleźć na takich nartkach na wiele ciekawych górek, gdzie wyciągi i helikoptery jeszcze nie dotarły. Zjeżdża się prawie tak samo jak na normalnych zjazdówkach...

Oczywiście, są osobniki konserwatywne i uparte, które sobie "tego tałatajstwa" za nic do butów nie przypną. W każdym razie mój bliski znajomy (imię i nazwisko do wiadomości redakcji), po wielu latach próśb, gróźb i szanataży odważył się przypiąć śladówki ostatniej zimy... Po trzech dniach, kiedy wreszcie to on zaczął jeźdźić na nartach, a nie odwrotnie, był bardzo zadowolony. Zaczął nawet odgrażać się, że w przyszłym roku to może - ski-alpinizm... Zresztą i tak większość Redakcji woli zapewne sanki...

*Redakcja jest zdania, że nikt całkowicie rozsądny nie jest w stanie czytać BIP-u.