Drukuj

tyt14.jpg

W numerze:

14.1.gif

BAJKA O ZBUNTOWANYM ŚNIEGU

Raz gdy wiosna przyszła w góry,
wpadł śnieg w niełaskę u ludzi.
Do niedawna podziw budził,
dziś czeka nań los ponury.

Ależ to niestałe dranie!
Tak mnie niedawno kochali-
pomyślał śnieg, gdy z oddali
na czarne spoglądał granie.

Patrzył, jak na każdym stoku
powoli w błoto się zmienia.
I nagle mruknął: W tym roku
nie zmienię stanu skupienia.

Wiem dobrze, że o tej porze
jestem persona non grata,
lecz pragnę doczekać lata.
Zuchwałość wybacz mi, Boże.

I choć słońce mocno grzało,
a turyści chórem klęli,
coraz więcej śnieżnej bieli
mimo wiosny przybywało.

śnieg się zaparł, trudna rada,
leżał dumnie, buty moczył,
krokusy wygnał ze zboczy.
Wciąż padał, padał i padał.

Niezłomne prawo natury
złamał, by raz ujrzeć lato.
Lecz ono, wściekłe nań za to,
nie przyszło w tym roku w góry.

Kiedy byłem mały, a tata miał dużego fiata, pojechaliśmy na wakacje do Rzepedzi. Słuszniej byłoby zapewne napisać: byliśmy dwa razy w Rzepedzi, ale umysł małego dziecka nie rejestruje lat i kolejności, a może z czasem wszystko miesza się w jedno wspomnienie. Rybki łowione do słoika w rzece, bo wy ciągle byście tylko chodzili i chodzili i na mnie nie poczekacie, smak świeżo odwirowanego miodu, zachód słońca nad leśną drogą, Kogutek, zdobyty 26 lipca, w imieniny mamy i z tej okazji nazwany Kogutkiem Anny (moja pierwsza góra), strzelanie z babki lancetowatej i to, że musiałem zażyć tavegyl i iść spać, a inne dzieci mogły bawić się na stercie odpadków drzewnych.

Co pozostało dziś z tych wyjazdów? Pan Szul proponował dostawę parkietu bukowego po okazyjnej cenie dla pracowników, ale tata się nie zdecydował i wciąż chodzimy po PCV. Dwa siedziska z przepiłowanego pnia świerkowego (wymiar "papierówki"), przeleżały trochę w piwnicy, a potem spełniły swą misję i dopełniły żywota na działce. Było jednak coś, co przetrwało tyle lat i nadal mogło płynąć przez czas w niezmienionej formie, aż jakiś przyszłotysiącletni archeolog odkopałby to w Warszawie, wśród kulturowych warstw wielkiej płyty i to odkrycie narobiłoby wiele zamieszania w jego umyśle - serce dzwonu w Turzańsku.

Ciężki, zardzewiały kawałek metalu, a raczej kawał rdzy, bo nikt nie szukał w nim czystego żelaza, nie próbował usuwać patyny czasu, dochodzić do serca. 30-40 cm żelastwa, uszko, powolne rozszerzanie się i obłe zakończenie, przekrój chyba ośmiokątny, typowe "tępe narzędzie". Pęknięcie. Przez wiele lat leżał na szafce przy wejściu, tej samej, co stoi tam do tej pory, pełnej różnego rupiecia, papierów, narzędzi, śrubek, podkładek, gwoździ, szpejów i wihajstrów - pamiątek po Piotrze Sarnie - mistrzu ślusarskim. Powoli stawał się jednym z tych zakurzonych przedmiotów, których obecność jest tak samo naturalna, jak niejasne jest ich przeznaczenie. Znalazł się tam w celach obronnych? Jak siekiera koło pieca na działce? W każdym razie nikt nie przeżyłby uderzenia sercem po głowie.

W tym czasie przychodzili do mnie koledzy z podstawówki. Dziwne jakieś były wówczas zwyczaje. Nie chcieli wchodzić do środka, może się krępowali, a może woleli wysiadywanie na schodach, z trudem zdobytą paczkę giewontów, dzwonienie do obcych drzwi i szybką ucieczkę. Prosili: Rafał wyjdź na korytarz, a ja znów nie zawsze chciałem wychodzić. Może lepiej się czułem w domu, a może nie bardzo mnie to bawiło. Staliśmy więc tak w progu i gadaliśmy, co chwila słysząc: Rafał, zaproś kolegów do środka.

W trakcie jednej z takich wizyt (musiałem gdzieś odejść na chwilę, do środka domu) coś bardzo byli weseli i śmiali się: Paweł, Artur i chyba ktoś jeszcze, kogo nie pamiętam, ale zdaje się, że było ich trzech. Nie wiedziałem, o co im chodzi. Dopiero po pewnym czasie tata zapytał się, a gdzie jest serce dzwonu, i wtedy zorientowałem się. Przyznali się bez oporów, wyrzucili w krzakach koło naszego bloku. Spojrzałem tam nawet, nie znalazłem, ale też nie bardzo szukałem, no bo kto by się przejmował kawałem zardzewiałego żelastwa.

Minęły lata. Zacząłem jeździć po różnych Mongoliach, tata kupił sobie wartgolfa, do kraju wkraczał kapitalizm. Pojechaliśmy we dwójkę w Bieszczady. Wrzesień, pusto, jedynie niedobitki studenckie. Pan Szul mieszkał już w innym domu, musieliśmy nocować w jakimś hotelu, teraz tata zostawał z tyłu. Cerkiew w Turzańsku stała świeżo odremontowana, jasne szalowanie z desek, boczne kapliczki, typ wschodniołemkowski w zestawieniu Krycińskiego. Dzwonów nie było.

 

Redakcję Biuletynu nr 14 stanowili: Ewa Jurkowlaniec, Małgorzata Preuss, Rafał Sarna, Marcin Zarzycki; ilustracje: Ada i Ewa; skład: © CichaChałturka