Samotne przejście Łuku Karpat 


Lipiec 2002 roku. Przejście letnie SKG. Okolice Pietrosula (2303 m n.p.m.) w rumuńskich Alpach Rodniańskich. Widok, który stąd się rozpościera aż krzyczy: 
- Ty tu wrócisz. Ty tu wrócisz! Ale sam i na większą skalę! 

* * * 

Styczeń 2003 roku. Księgarnia z mapami gdzieś w centrum Warszawy. Właśnie wpadła mi w ręce mapa Białych Karpat na Słowacji. Jakieś nowe wydanie czy reedycja. To już sześć miesięcy od chwili, gdy pomysł przejścia całego Łuku Karpat zaczął nabierać kolorów. Czyżbym mógł to osiągnąć? Byłbym trzeci w historii. Wniosek jeden - na pewno pojadę. Ale.. z kim? 

* * * 

Kwiecień 2003 roku. Mam już większą część map, tj. jakieś 2,5 kilograma. W czasie ich kompletowania okazało się, że jadę sam. Głupota Raymonda Maufrais'go, rozsądek Marka Kamińskiego, a może rozgłos Krzysztofa Wielickiego? Co mną kieruje? 
Jest tyle do zrobienia. I ciągle brak kasy. Dobrze, że WIATA zgodziła się mnie sponsorować, bo inaczej bym sobie nie poradził. To równi goście i znający się na rzeczy. Sklep nie jest duży, ale z jakim zaopatrzeniem. No właśnie. Sklep turystyczny WIATA, ul. Złota 69 Warszawa. Ten adres jeszcze nie raz będzie mi się śnił po górach jako dobry wybór. 

Maj 2003 roku. Boże, jak mało czasu! To tylko dwa miesiące do wyjazdu! Wizy, paszporty, sprzęt, mapy, jedzenia, apteczka, buty, stuptuty... Sporo tego. Mentalnie jestem nastawiony na SUKCES. Będę tęsknił za Afryką, moją przyjaciółką, podporą duchową. Nie będziemy się widzieć trzy miesiące! Wydaje mi się, że jestem przygotowany na samotność. Na razie Jej nie czuję, nie potrafię Jej sobie uświadomić. Kiedy się z Nią zetknę? Czy dopiero w górach? A może już na peronie z biletem w ręku i plecakiem na grzbiecie? 

13 maja. Domowe pielesze. Rozmyślania na różne tematy. Nanda Devi, Amazonka, Trollryggen, Biegun Północny, Pik Kommunizma, Kamczatka. Ciekaw jestem czy wyprawy do tych odległych zakątków też miały takie problemy jak ja? Ha! Ha! Ha! Na pewno! Tylko, że ja nie biorę ze sobą tyle sprzętu, nie zamawiam tragarzy, itp. Ale tam były zespoły, a ja jestem sam. Dobra, dobra. Przestań już tak biadolić nad sobą.
Wczoraj Afryczka wyjechała na praktyki. Doskwiera mi samotność. Nie fizyczna, ale duchowa. To chyba przedsmak wyjazdu. Fajne to uczucie nie jest. Ale też nie jest takie straszne. Trzymaj się chłopie! Będzie dobrze! Tylko z czym ma być dobrze? Mapy nie skompletowane, ubezpieczenie jeszcze nie opłacone, bo nie ma kasy, wizy również nie ma, bo nie ma ubezpieczenia, przejazd do Rumunii to czysta ekwilibrystyka, namiotu nie posiadam, butli z palnikiem też nie, jedzenie w rozsypce, apteczka również. 

Ale zaraz, zaraz. Spoko, spoko! Po kolei. W poniedziałek pojadę się ubezpieczyć, później do ambasady złożyć podanie o wizę. Mapy, mapy, mapy... Co tu wymyślić? Dobra. Marian ściągnie kilka z Internetu. Tylko gdzie to wydrukować? No jasne, przecież mogę to zrobić na wydziale. Tak, ale to kosztuje. No trudno, mus to mus. Czyli wtorek i środa są załatwione. To teraz czwartek. O cholera! Zapomniałem, że w poniedziałek mam pracę. No to od początku... We wtorek ubezpieczyć się... Jeszcze gdzieś trzeba wcisnąć artykuły do napisania, tzn. w "harmonogram zajęć dydaktyczno-ropoznawczych".
Planer Akademicki pęka w szwach od telefonów, kontaktów, spotkań i Bóg wie jeszcze czego. Ale bez pośpiechu. Najpierw jedna rzecz, potem druga. I powoli, powoli do przodu. Jakie powoli?! Człowieku, ty zaraz wyjeżdżasz, a ręka w nocniku. Zachowaj spokój i na nowo to wszystko przemyśl. W poniedziałek - do pracy i jeden artykuł, we wtorek - ubezpieczyć się i do ambasady. Albo nie. Lepiej... 

I tak to jest. Samotnie wyjeżdżasz, samotnie planujesz. Przydałby się ktoś do pomocy. Ale żeby sam się zadeklarował, bo prosić nie będę. Proszę o różne rzeczy przez cały czas. Mam już dosyć tego włażenia w d... na najbliższe trzy miesiące. 

A do tego mama mówiąca w żartach:
- Ty nic nie robisz, tylko nas trzymasz w tej makulaturze (mapach - przyp. autora)! Do pracy byś się wziął. Z Afryką wyjechał, a nie jak jakiś wariat - sam.
- Mamusiu, ale ja muszę sam, bo na tym to przedsięwzięcie polega. A poza tym to jestem Wariat.
- Nic nie musisz. Nic nie musisz. Nie. Jest coś, co musisz. Do pracy iść musisz. Leniu patentowany. 
- Mamo, uspokój się. Wiem, że wyjeżdżam na trzy miesiące i musisz na mnie trochę pokrzyczeć. Bo jak mnie nie będzie, to nie będzie na kogo. A do pracy idę dopiero od soboty. Naruszasz mi harmonogram myślenia. 

Harmonogram myślenia, harmonogram myślenia - śmiejąc się mama wychodzi z pokoju zawalonego makulaturą. 
Ale za chwilę dochodzi z kuchni jej radosny głos: 
- Nauczył się nowego słowa i palnął od rzeczy. Do roboty, leniu!!!
A mówią, że podstawą sukcesu jest dobry plan. 

c.d.n.