Czy wiecie jakie są wyznaczniki tego, że się istnieje? Po pierwsze: trzeba robić "sześć półtora" (VI.1+). Stare wspinaczkowe przysłowie mówi: jak nie robisz "sześć półtora", to Cię nie ma. Po drugie: należy przejść "Odkurzacz" (Nie robiłeś "Odkurzacza"? To nie istniejesz! Niewtajemniczonym wyjaśnię, że jest to taka droga w Rzędkach). Po trzecie: należy poznać Duszczyka (Nie znasz Duszczyka?! To Ty jeszcze nie wiesz, że żyjesz!). I dopiero jak spełnisz, drogi przyjacielu, wszystkie te kryteria to można uznać, że w pełni istniejesz.
Oczywiście każdy może sobie sam wyznaczyć swoje kryteria (w końcu żyjemy w wolnym kraju!!!), ale w pewnych kręgach określono je właśnie tak.

Pod koniec grudnia 1994 roku ta misterna konstrukcja mocno się zachwiała. Wydawało się wielce prawdopodobne, że może już nigdy nikt nowy nie spełni trzeciego warunku "istnienia". Kolegę Duszczyka znaleziono zmasakrowanego w windzie, w jego własnym bloku. Przez ponad dwa tygodnie Duszczyczek leżał na reanimacji i nie wiadomo było, czy uda się go odratować. Lekarze zesztukowali go praktycznie z oddzielnych kawałków i powiązali drutem. Po pewnym czasie Jarek odzyskał świadomość, a nawet swój specyficzny humor, lecz w sumie w dalszym ciągu nie wiadomo czy kiedykolwiek pojedziemy jeszcze razem w skały. Należy mieć nadzieję, że tak. Z gór wysokich chyba jednak został Duszczyczek wyłączony na zawsze. A przecież ostatni wyjazd w Himalaje pokazał, że możliwości w Jarku tkwią ogromne (zdobycie dziewiczego do tej pory szczytu KR8).

Całe to zdarzenie potwierdza po raz kolejny, że "nie znasz dnia ani godziny" i nigdy nie wiadomo co czyha za rogiem. I chyba bezpieczniej jest na sześciotysięcznych szczytach niż wieczorem na ulicach Warszawy. A nawet jeśli nie jest tam bezpieczniej, to zdecydowanie lepiej zginąć pod lawiną w górach, niż zostać zakatowanym na śmierć na jakimś ponurym Targówku przez niezbyt inteligentnych kolesiów uzbrojonych w kastety i ciężkie buty.

Zresztą to co się dzieje na ulicach Warszawy to w ogóle woła o pomstę. Jak się chwilę postarać to praktycznie zawsze można od jakichś "sympatycznych" młodzieńców dostać w pysk. A samochodu najlepiej po prostu wcale nie kupować, jeśli nie chce się pewnego razu zamiast niego znaleźć resztek szyby i paru kawałków drutu. Oprócz takich drastycznych rozwiązań jak strata samochodu bądź paru zębów mogą nas spotkać też inne, mniejsze przyjemności: drobna kradzież w tramwaju, przekłuta opona.

Ogólnie rzecz biorąc: bagno. Smród się unosi wokół w tej cholernej stolicy. Nic tylko wyjechać stąd czym prędzej i zająć się wypasem owieczek w Beskidach. Ech, żeby to jeszcze było możliwe...

Od razu, zgodnie zresztą z nastrojem tego tekstu, przypomniała mi się opowieść kolegi Pedra o jakimś prastarym jego wyjeździe w Tatry. Wyjechali we dwójkę, jeszcze z jednym kumplem. Nie wiadomo dokładnie gdzie chodzili, ale to akurat nie jest specjalnie ważne. Pogoda była, jak to zwykle w Tatrach, zmienna. Po ładnych paru dniach dupówy wreszcie wstał pogodny, słoneczny poranek. Chłopaki nocowali akurat w jakimś schronisku. Jeden z nich leniwie zwlókł się z wyrka, siadł na jego krawędzi i tępo popatrzył w okno. W pięknym, porannym słońcu typowo tatrzański widoczek był jeszcze piękniejszy. Pogoda jak żyleta, nic tylko wybiegać w góry. Chłopak leniwie przetarł oczy i rzekł zachrypniętym głosem: "Męka to życie!"

No i ukryć się nie da, że właśnie tak jest...