05.11.1993 r. (czwartek)

A dnia onego wyruszyliśmy z osiedla domków, pod Monastyrem św. Katarzyny, zwanych Morgenlandem, na zdobycie GÓRY!!!!
Około godziny 2 a.m. zwlekliśmy nasze zwłoki z "katafalków" (to takie betonowe postumenciki, aby się do człeka nie dobrały żmije czy inne skorpiony). Nocny chłód, po upalnym dniu, dodaje sił do marszu. Niestety nie wszystkim (grupa liczy ze czterdzieści sztuk ludzkich), osoby w wieku "trolejbusowym" (przeważnie kobiety) zaczęły lekko odstawać meldując, że są tuż przed, czy po zawale (i różne takie). Cóż było robić, część inwentarza władowano na wielbłądy (po jedyne 10$ od ludzia) i powieziono pod sam szczyt.
Cała reszta towarzystwa zasuwała per pedes mijając po drodze ze dwa karawanseraje. Niektórzy zaś (dokładnie moja mało skromna osoba) mieli jeszcze atrakcje w postaci przebieżki za wielbłądami oraz "od czoła do zamka" kolumny marszowej, próbując z dość miernym rezultatem wyrównać tempo chodu i trzymać wszystko w garści.
Po kilku godzinach przechadzki, ze sto metrów pod szczytem spotykamy "naszych" (tych od wielbłądów) nad brzegiem przepięknej oazy. Chwilę odpoczywamy i potem już razem pniemy się nieco trudną ścieżką do góry.
Tuż przed 6 zza chmur wygląda słońce. Coś pięknego. Takiego jeszcze nie widziałem! Uff... nareszcie. Słońce już na niebie, a my na szczycie Jabal Musa (Góra Mojżesza 2685 wzrostu) - drugiego co do wysokości szczytu Synaju. To na tej górze (jak głosi tradycja) Jahwe zawarł przymierze ze swym Ludem. Na samym wierzchołku maleńka kapliczka (ormiańska czy koptyjska), a dookoła tłum ludzi obcojęzycznych (Japończycy, Arabowie, Niemcy, Anglicy, Polacy). Panorama piękna, że prawie trącająca o kicz. Trzaski migawek aparatów fotograficznych, chwila refleksji i jeszcze kawa arabika haf-haf (kawa czarna, biała z kardamonem, tak nam powiedział Monti - arabski kierowca).
Trza się zbierać. Długość drogi chyba się nie zmieniła, ale jakoś łatwiej się idzie. Jeszcze tylko zwiedzanie klasztoru św. Katarzyny. Wspaniały, wschodni wystrój wnętrza, niestety nie wolno robić zdjęć. To właśnie tutaj znaleziono jeden z najstarszych kodeksów Pisma Świętego, Kodeks Synajski. Na zewnątrz klasztoru rośnie słynny "krzew gorejący".I już jesteśmy w Morgenlandzie. Więc czas na L.B. (leżenie bykiem), aż do wieczornego pieczenia barana i tańców przy muzyce arabskiej.

23.11.1993 r. (wtorek)

Uff, jak gorąco. Jest siódma i szybkobieżnym autobusem jedziemy autostradą wzdłuż zachodniego brzegu Jordanu. Po drugiej stronie rzeki jest Jordania. Na lewo Morze Asfaltowe (tak nazwano w starożytności Morze Martwe), a po prawej wysoka, kilkusetmetrowa góra o ściętym wierzchołku - to cel naszej podróży, Masada. Wierzchołek góry, to płaszczyzna w kształcie rombu o wymiarach 580 na 200 metrów. Na szczyt prowadzi tylko jedna, wąska, kręta dróżka zwana "żmiją". Można tam się dostać jeszcze kolejką linową, co też czynimy.
Masadę w latach 36 - 30 przed Chrystusem ufortyfikował i przyozdobił pałacami, oraz innymi budowlami Herod Wielki. Na szczególne uznanie zasługuje jego trzypoziomowy, wiszący pałac. Do dnia dzisiejszego zachowały się przepiękne freski oraz wykładana terakotą podłoga. Pałac ten był od innych budynków oddzielony murem obronnym (Herod obsesyjnie bał się wszystkich, nawet najbliższych).
W tym pustynnym kraju jednym z najważniejszych problemów jest woda. Poradzono sobie z tym w ten sposób, że zbudowano na dwóch wadi (potokach) zapory, aby podnieść poziom wody podczas krótkich okresów jej przyborów (nasz grudzień, styczeń). Dzięki temu dostawała się ona do urządzeń wodociągowych oraz do ogromnych cystern wykutych w skale.
Doniosłą rolę odegrała Masada w czasie wojny z Rzymianami w latach 66 - 70 n.e. W roku 70, już po zdobyciu Jerozolimy, Masada została, jako jedna z ostatnich punktów oporu powstańców izraelskich. Przywódcą w Masadzie był Eleazar ben Jair (syn Jaira). Postanawia on wraz z wiernymi musykariuszami (skrytobójcami), że będą bronić się do końca. Trybun jednego z legionów rzymskich, Flawiusz Sylwa kazał wybudować dookoła góry mur wysokości około dwóch metrów. Dziesięć tysięcy niewolników z Judei zasypywało, na polecenie Rzymian, jedną z przepaści. Obrońcy nie mogli atakować swoich braci. Prace trwały kilka miesięcy. Na gotowym już nasypie wybudowano około 50-metrową wieżę oblężniczą, która miała kruszyć obwarowania Masady. W czasie jednej z prób spalenia machiny, wiatr zmieniał kierunek i podpalił część obwarowań. Droga do środka była otwarta. Ponieważ nadeszła noc Rzymianie odłożyli atak na następny dzień. Obrońcy postanawiają odebrać sobie życie. Nie chcą uczestniczyć w pochodzie triumfalnym ulicami Rzymu. Samobójstwo popełniło 960 osób, pozostały przy życiu tylko dwie kobiety i pięcioro dzieci.
Ranek przyniósł tragiczną prawdę. Nawet Rzymianie nie odczuwają radości zwycięstwa. Dzisiaj miejsce to traktują Żydzi ze szczególnym pietyzmem, jako świadectwo hartu ducha narodu żydowskiego. Często przybywa tam młodzież, by przysięgać wierność Izraelowi. A w dali pustynia i słońce odbite od słonych wód Morza