Beskid Niski 2001
Była to dla mnie pierwsza kursówka w roli samodzielnego instruktora SKG, a dla moich kursantów pierwsza kursówka w ogóle. Oto kilka tych chwil, które spędziliśmy w pewien piękny listopadowy weekend. Dla mnie taki wyjazd rozpoczął się znacznie wcześniej, a mianowicie spotkaniem, które zawsze instruktor musi zorganizować przed wyjazdem. Było kilka rzeczy do omówienia i przekazania grupie. Już podczas pierwszego spotkania zauważyłem, że "moi kursanci" są trochę niezorganizowani, jak to zresztą zwykle bywa trzeba im było trochę pomóc np. z ubezpieczeniem i wiadrami. Jak się na kolejnych wyjazdach okazało tylko organizacja pierwszego wyjazdu była mniej sprawna, potem było już znacznie lepiej. Ale wracając do samej kursówki...
Mocną ekipą, wysiedliśmy w Grybowie, i z stąd PKS-em udaliśmy się do Florynki. Piękną trasą poprzez Chłopski Wierch i Siwejkę mieliśmy zejść do Bielicznej i w tamtejszej bacówce udać się na spoczynek. Nie chcę się tutaj wdawać w szczegółowe opisy prowadzeń. Jedno jest pewne nie były one do końca dobre. Wszystkim brakowało zdecydowania i przekonania, że to co robią jest dobre. Wiele razy musiałem ich troszkę naprowadzać na dobrą drogę. Abstrahując jednak od problemów topografii i metodyki, muszę powiedzieć, że trasa, która zrobiliśmy jest przepiękna. Krótkie dni listopadowe nie są co prawda tak ciepłe jak to bywa czasem w październiku, ale widoki na Tatry, zdobycie Lackowej, a szczególnie zejście z niej dało nam przeżyć sporo pięknych chwil. Zdjęcia z tych momentów zamieszczam obok w galerii. Tak jak już wspomniałem nasza mocna ekipa 8 osób dziarsko ruszyła jakimś mało znaczącym grzbiecikiem z Florynki. Niestety po godzinie drogi okazało się, że jedna z kursantek nie może kontynuować trasy, nie wyleczona kontuzja... i przymusowy powrót do domu. Dalej już w 8 osób zmagaliśmy się z mapą i kompasem. Największym pozytywnym, szkoleniowym zaskoczeniem był czas, w jakim kursanci poradzili sobie z obiadem - 2 godziny - od przyjścia do wyjścia z miejsca postoju to budzi szacunek, brawo!!! Więc nie jest tak źle pomyślałem. Zaraz jednak na najprostszym grzbiecie świata, na Siwejce, kursanci sprowadzili mnie na ziemie gubiąc się na prostej drodze. Kilka godzin później około godziny 2300, mogliśmy się cieszyć z widoku bacówki i cerkiewki w Bielicznej. Na miejsce noclegu wybraliśmy cerkiewkę gdzie było przytulniej. Niby wcześnie skończyliśmy naszą trasę, ale niektórym dała się we znaki, bo kimali sobie na siedząco pod ołtarzem. Podobno nad ranem koło godziny 400 pojawiły się dwie zjawy w postaci "Księcia" i Marty z drugiej grupy kursówkowej, ale myślę, że to tylko koszmary senne. Nie ma co nimi się przejmować gdyż, jaka normalna grupa kończy swoją trasę o 4 nad ranem;-), i wychodzi w drogę drugiego dnia o 12:30?
Piękny poranek koło cerkiewki na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Słońce świeciło pięknie i momentalnie zrobiło się ciepło, można było zdejmować kurtki. W ramach atrakcji były też widoki na odległe Tatry.....
Do Warszawy wracałem z jedną myślą, że na szczęście jeszcze dużo wyjazdów przed nami i na pewno kursanci wiele się nauczą, ale z drugiej strony może za wiele wymagałem jak na pierwszy raz.
Drugiego dnia słońce świeciło cudownie
Cerkiew, w ktorej spaliśmy
Zbliżenie ...
Z miejsca noclegu mielismy widok na Lackową
Stary cmętarz przypomina burzliwą powojenna historie tego rejonu
Trzeba ruszyć do przodu
A daleko było widać Tatry
Ale nie dla kursantów były te piękne widoki. Oni musieli iść dalej ...
zdobywać kolejne pipanty ...
strome grzbiety ...
i kolejne pipanty ...
aż do wieczora ...
kiedy wreszcie mogli sobie ugotować posiłek
BYŁO SUPER !