Drukuj

Cerkiew w Suczewicy (fot. Paweł Kucharski) czyli garść wspomnień z letniego przejścia.


Pamiętam, że długo zastanawiałem się czy pojechać na przejście letnie. W perspektywie minionego lata miałem dwa wyjazdy jeden do Rumunii i drugi w Ałtaj, a ponadto kończyłem pisać pracę magisterską. Gdy już wiedziałem, że jednak istnieje szansa na zrealizowanie wszystkich planów postanowiłem pojechać.

 

 

Na instrukturów przejścia zostali wyznaczeni Tomek i Staszek. Ostatecznie Staszek musiał zrezygnować na tydzień przed wyjazdem i instruktorem przejścia został tylko Tomek. Tradycyjnie odbyło się kilka spotkań przedwyjazdowych w czerwcu i lipcu. Celem przejścia była północna część Karpat rumuńskich - Obcina Mare, pasma Rarau, Giumalau, góry Suhard i Rodniańskie oraz zwiedzanie malowanych klasztorów Bukowiny. Ustaliliśmy dzień wyjazdu na 14 lipca, zostałem także odpowiedzialnym za szczęśliwy dojazd grupy do Radowców na Rumunii.

Po południu wyznaczonego dnia odjeżdżaliśmy ukraińskim autobusem do Stanisławowa. Już na dworcu spotkała nas pierwsza niespodzianka. Arek, który zamierzał zaliczać nie przyszedł. Dopiero po powrocie mogłem do niego zadzwonić i dowiedziałem się, że niestety zrezygnował. Tu muszę przyznać, że przejazd był dość komfortowy. W autobusie nie było tak tłoczno jak rok temu, gdy wyjeżdżaliśmy w Gorgany, co więcej nawet nie popsuł się po drodze. W Stanisławowie dość szybko złapaliśmy busa z taksówką i po dwóch godzinach byliśmy już w Czerniowcach. Nie obyło się bez drobnych kłopotów. Kierowcy busa i taksówki nie doszli do porozumienia. Zamiast zawieść nas razem na dworzec autobusowy, najpierw grupa taksówkowa trafiła na docelowy dworzec, a druga w coś co miało być dworcem, ale nim nie było. Mimo zapewnień kierowcy, że stąd na pewno dojedziemy do Radowców (!) postawiliśmy sprawę jasno, że musimy się spotkać z resztą i dopiero wtedy zapłacimy. Ostatecznie przekonało to kierowcę.

Dworzec w Czerniowcach w niczym nie przypomina normalnych dworców. Nie uświadczysz tu rozkładu jazdy, informacji ani kas. Dopiero po zasięgnięciu języka udało się. Na pytanie, o której godzinie odjeżdżamy, kierowca odpowiedział "zaraz". Wsiedliśmy zatem, czekając na odjazd. Czekaliśmy tak godzinę, a może więcej. W autobusie robiło się tłoczniej i ciaśniej, głównie z powodu ogromnej ilości towarów pakowanych do środka. Wśród nich rozpoznaliśmy wiele produktów z Polski. Po ruszeniu dość szybko dotarliśmy do granicy rumuńskiej. Po rutynowych kontrolach byliśmy już w Rumunii. Kilka kilometrów dalej wysiedliśmy i tak już wczesnym wieczorem byliśmy w Radowcach. Spotkaliśmy także miejscowych Polaków, którzy pomogli nam w poszukiwaniach noclegu. Pierwszą noc spędzaliśmy w parafii kościoła katolickiego w Radowcach.

 

e1W Radowcach oficjalnie rozpoczęło się przejście letnie. Pierwszy prowadził Wiesiek. Rankiem w niedzielę 16 lipca zwiedzaliśmy cerkiew św. Mikołaja z XIVw., która jest najstarszą murowaną cerkwią w Rumunii. Następnie przejechaliśmy pociągiem do Putnej i tam zwiedzaliśmy pierwszy malowany klasztor (1466-1469r). Nie sposób wspomnieć, że malowane klasztory na Bukowinie przedstawiają unikalne w skali światowej pomniki sztuki i architektury średniowiecznej i znajdują się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Swą sławę klasztory zawdzięczają freskom, które znajdują się na ścianach zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz budynków cerkwi. Zadziwiające jest, że przetrwały one przez setki lat mimo tak trudnych warunków klimatycznych. Urzekało nas także położenie klasztorów, wśród gór bardzo przypominających nasze Beskidy.

Tego dnia po raz pierwszy ruszyliśmy w góry. Zamierzaliśmy przejść do Suczewity, gdzie znajdował się następny klasztor. Dzięki Wieśkowi obejrzeliśmy jeszcze panoramę klasztoru w Putnej. Gdzieś po drodze z zalesionych grzbietów widzieliśmy zielone pasma Obcina Mare, a z oddali nawet szczyt Rarau. Nocleg wypadł na grzbiecie prowadzącym na południe od Putnej. Następnego dnia prowadził Damian i ostatecznie dotarliśmy do klasztoru w Suczewicy (1586r). Tym razem nocowaliśmy w prywatnej kwaterze w miasteczku. Później prowadzili jeszcze Czarek i Marysia.

Pierwsza część naszej wyprawy nie przypominała zwykłych wyjazdów kursowych lub przejścia wiosennego. Noclegi wypadały w Domu Polskim i w schronisku, korzystaliśmy z przejazdów busami i pociągami. Zwiedziliśmy jeszcze klasztory w Humorze i Woronecu, uczestniczyliśmy w mszy w cerkwi, a kilka razy korzystaliśmy z restauracji. Niektórzy z tego powodu trochę narzekali...

e2Gdy zakończyliśmy zwiedzanie klasztorów ruszyliśmy z miejscowości Frasin w kierunku pasma Rarau. Początki były trudne, a grzbiety wciąż bardzo zalesione, więc pojawiały się trudności z orientacją i od czasu do czasu wchodziliśmy w buraki. Pierwsze prowadzenia nie zawsze kończyły się szczęśliwie, a zdarzyło się, że grupę prowadził tutejszy pasterz. Wraz ze wzrostem wysokości odsłaniały się malownicze panoramy. Muszę przyznać, że rumuńskie Karpaty nie są tak dzikie jak ukraińskie, ale dorównują im malowniczością.

Tu prowadzili najpierw Bartek i Paweł, a na Rarau (1650) i Giumalau (1857) wprowadzał nas Michał. Następnego dnia Tomek prowadził nas w góry Suhard, a po nim pałeczkę przejął Radek.

Wśród zwariowanych przygód na pewno nie zapomnę noclegu z bykami. Z powodu kiepskiej pogody awaryjnie rozbiliśmy się wcześniej niż planowaliśmy. Dość niefortunnie, bo okazało się, że jest to pastwisko. W okolicy przebywało kilka zwierzaków i to nadzwyczaj głodnych. Zaczęło się od stojącego pod drzewem plecaka Bartka. Gdy byliśmy zajęci obiadem jeden z byków zaczął przy nim buszować. Zauważyłem go, ale było już za późno - jedna z cennych kaszek mleczno-ryżowych została pożarta wraz z opakowaniem. Ta i kilka innych potyczek z bykami zmusiły nas do zbudowania zapór z drewna dookoła namiotów. Położyliśmy się spać, ale zewsząd dochodziły charakterystyczne dźwięki dzwonków i okrzyki "Uciekaj stąd!" i "Idź sobie!". Wreszcie zasnąłem...

W nocy zbudziły mnie szelesty dochodzące z przedsionka namiotu. Początkowo sądziłem, że Bartek albo Radek szuka czegoś w plecaku. Gdy stwierdziłem, że każdy z nich smacznie sobie śpi, zrozumiałem co się dzieje! Czym prędzej otworzyłem przedsionek i zaświeciłem czołówką. Na wprost stał byk i patrzył mi prosto w oczy. Poniżej leżała rozsypana kaszka i rozrzucone rzeczy z plecaka. Na szczęście zwierzaki przypominały raczej święte krowy niż byki z korridy. Przepędziłem byka i próbowałem ponownie zasnąć. Rankiem okazało się, że tylko jeden z pięciu namiotów nie został zdobyty.

Już z bardzo widokowych gór Suhard mogliśmy podziwać góry rodniańskie, które stanowiły najwyższe pasmo naszego przejścia. Przez Omula (1932) do przełęczy Rotunda (1277) oddzielającej te pasma doprowadził nas Irek.

 

e3

Następnego dnia zostałem wyznaczony do prowadzenia. Po południu doszliśmy do malowniczego jeziora pod szczytami Ineuca (2222) i Ineula (2279). Tu zrobiliśmy obozowisko. Ineul jest drugim co do wielkości szczytem gór rodniańskich. Jeszcze przed wieczorem weszliśmy na pierwszy, a później na drugi wierzchołek. Na szczycie Ineula niestety zabawiliśmy tylko kilka minut. W dolinie obok była burza, więc gdy tylko Tomek wypalił papierosa, natychmiast ruszyliśmy w dół. Czekał nas kolejny nocleg tym razem z burzami. Góry rodniańskie są bardzo widokowe i przypominają Tatry Zachodnie. Spotkaliśmy tu najwięcej turystów. Wśród nich byli Polacy, Czesi i Rumuni.

Górska część przejścia zakończyła się następnego dnia. Justyna sprowadziła nas do cywilizacji, a naszym kolejnym celem była dolina Izy i zabytkowe drewniane kościoły. Tam dojechaliśmy wszyscy w ciężarówce wiozącej skrzynki z pustymi butelkami po piwie. Trochę trzęsło i kręciło w głowie, ale zabawa była przednia!

e4

 

Powrót do Polski rozpoczął się 28 lipca. Wyjeżdżaliśmy z Sygietu Marmaroskiego do Satu Mare, gdzie nocowaliśmy. Zamknięcie przejścia nastąpiło tego dnia właśnie w Satu Mare. Ostatecznie zaliczyło dziesięć osób, z czego pięć warunkowo. W przeciwieństwie do poprzednich skąpych lat XIX Kurs Przewodników SKG był znacznie bardziej obfity w przewodników.

Jednak to nie koniec wyprawy. Dalej przejechaliśmy busami przez granicę do Tokaju na Węgrzech. Nie bez powodów przejście zakończyło się wcześniej, gdyż chcieliśmy spróbować jeszcze słynnych na całym świecie trunków (jak wiadomo na kursowych wyjazdach obowiązuje całkowita abstynencja). Od momentu przyjazdu zwiedzaliśmy piwniczki i winnice w miasteczku próbując miejscowych wyrobów i to zwykle nie tych przeznaczonych na eksport, dokonując licznych zakupów. Jak wieść niesie, niektórzy kursanci (ci o mocnych głowach) wywieźli nawet 8 litrów różnych odmian tokajów. Część z nas wyjeżdżała tego samego dnia do Polski, inni pojechali do Budapesztu, a byli i tacy co w Tokaju dłużej zostali.

W Polsce znalazłem się dopiero 30 lipca po południu i okazało się, że mam tylko półtora dnia na spakowanie się i przygotowanie do wyprawy w Ałtaj. Ale to już zupełnie inna historia...

 

Instruktor:
Tomek Płóciennik

Kursanci:
Czarek Bugajczyk, Damian Dziok, Paweł Górecki, Justyna Jakubowska, Wiesiek Kaczmarczyk, Michał Kalisz, Paweł Kucharski, Irek Luty, Marysia Roman, Radek Skowroński, Tomek Tretter, Bartek Ziach

Waleci:
Ania Oleksiak, Kasia Brzozowska, Magda Pakuła, Danka Przybylska