Spis treści

Parki Narodowe
11.jpg

Celem naszej wyprawy było także tropienie zwierząt. Bardzo chcieliśmy zobaczyć "wielką piątkę". W czasach kolonialnej Afryki uczestnicy safari najwyżej cenili sobie upolowanie pięciu zwierząt: słonia, nosorożca, lwa, bawołu i lamparta. Na szczęście większość współczesnych turystów urządza bezkrwawe łowy fotograficzne - chociaż dreszcz podniecenia przy spotkaniu któregoś ze zwierząt "wielkiej piątki" pozostaje.

12.jpgPoza Bwindi i Mt Kenią zobaczyliśmy jeszcze 5 Parków Narodowych. Wspomniany już wcześniej Królowej Elżbiety w Ugandzie zapadł w moją pamięć przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze z powodu napadu, który miał miejsce na jego terenie, a po drugie z powodu pierwszego lwa a raczej lwicy, którą mogliśmy podziwiać z odległości pięciu metrów.

Na safari wyjeżdża się rano jeszcze przed wschodem słońca, po to aby obejrzeć zwierzęta przed największymi upałami. Po jedenastej większość chowa się w krzaki do upragnionego cienia i staje się niewidoczna dla człowieka. Po sawannie poruszaliśmy się głównie samochodami terenowymi i mini wanami z podnoszonym dachem, ale zdarzyło się nam też jeździć ogromnym trakiem, w którym czuliśmy się najpewniej. Jest to o tyle ważne, ponieważ znane są wypadki poturbowania przez zwierzęta zbyt ciekawskich turystów. Rozwścieczony słoń z łatwością może staranować nawet dużego jeepa. Dlatego poruszanie się pieszo jest absolutnie zabronione.

13.jpgPrzed wejściem na Mt Kenyę zdążyliśmy jeszcze pojechać do parku Nakuru, który znajduje się u jej podnóży. O jego atrakcyjności decyduje przede wszystkim kontrast między płytkim zamieszkanym przez chmary ptaków (głównie flamingi) słonym jeziorem, a otaczającymi je równi pełnymi życia lasami. Różowe chmary ptaków tworzą fantastyczny widok, zwłaszcza że można je podziwiać również ze zboczy pobliskich gór. Nie brak tu także ssaków. Mieliśmy ogromna frajdę oglądając nosorożce ocierające się o lusterka naszej ciężarówki. Spotkaliśmy też tu żyrafy Rothschilda, zebry, antylopy dikdik, strusie, gazele Thomsona i Granta oraz wszechobecne pawiany. Pawiany tak oswoiły się z widokiem człowieka, że nic sobie już z niego nie robią, co więcej wskakują do samochodów i zabierają wszystko co wpadnie im w łapy.

Oczywiście byliśmy też w najsłynniejszym Parku Narodowym Kenii czyli Maasai Mara, który położony jest na płaskowyżu leżącym na wysokości niemal 2000 m w południowo - zachodniej części kraju. Teren porośnięty jest sawanną, której skąpa roślinność zazielenia się tylko w czasie pory deszczowej przyciągając tym samym miliony antylop gnu ze znacznie większej równiny Serengeti w Tanzanii. Może trudno w to uwierzyć, ale faktycznie ilość gnu przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Z powodu ilości padają one najczęściej ofiarą drapieżników, a przy tym są tak leniwe że nawet nie zawsze chciały się podnieść z drogi na widok nadjeżdżającego samochodu. Maasai Mara przyciąga rzesze turystów nie tylko z powodu ogromnej ilości zwierząt, których nawet nie trzeba specjalnie tropić, ale także z powodu plemienia Maasajów zamieszkujących te tereny.

14.jpgMasajowie to lud pasterski zajmujący się hodowlą bydła. Żyją na sawannie w małych wioskach, których zabudowa zrobiona jest z krowich odchodów. Tradycja jest ciągle kultywowana: mężczyźni ubierają się w ostro czerwone szaty, które są łatwo widoczne z dużych odległości, a także intensywny kolor pełni funkcję odstraszania dzikiej zwierzyny. Większość z nich ma też "prześlicznie" rozciągnięte uszy (myślę, że w celach ozdobnych), oraz ogromne ilości ozdób koralikowych szczególnie w okolicach szyi. Mieliśmy okazję odwiedzić jedną z wiosek do której wstęp był płatny po 10USD (w cenie jest pozwolenie na fotografowanie) od osoby. Ale było warto! Ludzie byli bardzo serdeczni i gościnni i także dosyć nachalni we wciskaniu nam wszystkiego co moglibyśmy kupić. Niestety bardzo często byliśmy niemal zmuszeni żeby podniesionym głosem opędzać się od namolnych handlarzy.

15.jpgNastępnym parkiem, który także odwiedziliśmy był Park Narodowy Amboseli. Pojechaliśmy tam gównie po to aby zobaczyć Kilimandżaro. Pomimo to że jest na terenie Tanzanii przy odrobinie szczęścia i bezchmurnym niebie można je podziwiać właśnie z Amboseli. Wstaliśmy specjalnie o 3 rano żeby o wschodzie słońca dotrzeć na miejsce. Owszem dotarliśmy, ale niestety zachmurzenie było pełne. Lekko zawiedzeni wyruszyliśmy na safari, i nagle dosłownie na parę minut chmury się rozeszły i naszym oczom ukazała się ogromna góra z widocznymi resztkami śniegu na szczycie. Amboseli to przede wszystkim kraina słoni i owszem spotkaliśmy ich na swojej trasie mnóstwo..

16.jpgNa tak niewielkiej powierzchni, żyje mnóstwo zwierząt, dlatego naprawdę niewiele musieliśmy się natrudzić, żeby zobaczyć lwa z grzywą czy samotnego samca słonia. Przemierzając Ngorongoro przywykliśmy tak do widoku zwierząt, że pod koniec wcale nie chciało nam się ich fotografować. Czekaliśmy już tylko na scenę polowania, albo widok szarżującego słonia. Spędzone tam dwa dni były ukoronowaniem naszych wszystkich dotychczasowych safari - podsumowaniem tego co do tej pory widzieliśmy. Ngorongoro jest miejscem na tyle niezwykłym, że jest wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.