×

Ostrzeżenie

JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: [ROOT]/images/galerie/wyprawy/wojtek_kaukaz.
×

Uwaga

There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder:
Drukuj
tyt.jpgTo był krótki wyjazd, wszystkiego trzy tygodnie w lipcu 1998 roku. Po odliczeniu dojazdów pociągami zostawały równo dwa tygodnie na działalność górską. Właściwie w sam raz: tydzień na rozgrzewkę i tydzień na Elbrus. Zebraliśmy się w osiem osób: dwóch Bartków, Tomek, Radek, Marek, Paweł z (przyszłą żoną) Martą, Aśka i ja.

tyt1.jpgBezpośrednim pociągiem z Brześcia dostaliśmy się do Mineralnych Wód. Od razu kupiliśmy bilety na powrót, a potem autobusem przez Piatigorsk pojechaliśmy do Baksanu i prywatnym minibusikiem do Wierchniego Baksanu. Tam zostawiliśmy depozyt na tygodniowy pobyt pod Elbrusem i wyszliśmy na rekonesans w jedną z bocznych dolin. Dolina Syltran-Su nie jest duża, w jeden dzień podchodzi się nią nad jezioro Syltran, pod przełęcz. Po noclegu nad jeziorem zrobiliśmy sobie dzień luźniejszy - podejście na przełęcz i wycieczkę bez plecaków na Mukau (3800 m n. p. m.). Zanocowaliśmy na przełęczy, skąd mieliśmy piękny widok na wschodni wierzchołek Elbrusa i zasnutą mgłą dolinę Kirtyka.

Zeszliśmy w dolinę, rozbiliśmy namioty na łące i następny dzień znów był bez plecaków: mniej lub bardziej intensywnie zwiedzaliśmy okoliczne szczyty.

Zejście do Wierchniego Baksanu zajęło nam dwa dni, podczas których objedliśmy przygodnie spotkanego pasterza z zapasu chleba (wcześniej wyłudził od nas jakieś słodycze, więc nie mieliśmy wyrzutów sumienia). Odebraliśmy depozyt i dokonaliśmy przerzutu do Terskola, skąd kolejką linową podjechaliśmy na ponad 3000 metrów, na stoki Elbrusa. Od razu podeszliśmy do schroniska, na 4400 mnpm, i rozbiliśmy w skałach namioty.

Ci najbardziej niecierpliwi (Bartek, Tomek, drugi Bartek i Radek) od razu następnego dnia popędzili na górę, reszta ograniczyła się do leniuchowania i krótkich wycieczek aklimatyzacyjnych.

tyt2.jpgNasi bohaterowie wrócili wczesnym popołudniem, zanim pogoda się popsuła (a psuła się regularnie: koło 14.00 nadciągały chmury i prószyło śniegiem; ale nie powinienem narzekać, bo klubowa wyprawa z 1997 roku w podobnym okresie miała na Elbrusie prawdziwą zimę) - umęczeni, ale szczęśliwi. Następnego dnia zbiegli w dolinę i poszli podziwiać Donguz Orun i Nakra Tau z bliska. Tylko Radek, który wycofał się wcześniej, podreptał z nami z powrotem na górę. Zanocowaliśmy przy Skałach Pastuchowa (4800 m n. p. m.), gdzie w pocie czoła wykuliśmy sobie z Markiem platformę pod namiot (o pół metra za wąską, więc psu na budę się zdała), a rano (czyli dobrze przed świtem) wyruszyliśmy na szczyt w długim, międzynarodowym ogonku turystów, którzy wyszli ze schroniska. Na szczęście mało kto wybierał się na wyższy, zachodni wierzchołek Elbrusa, więc pod szczytem spotkaliśmy tylko jednego zagubionego Anglika, któremu gdzieś się grupa zapodziała. Przy pięknej pogodzie zdobyliśmy Elbrus, zrobiliśmy parę pamiątkowych zdjęć i wróciliśmy do obozu, w którym Aśka została na straży naszych betów.

tyt3.jpgPotem... Potem zostało akurat tyle czasu, żeby albo poleniuchować w Terskole i pobawić się porzuconymi tam po wojnie armatami, albo podejść pod Donguz Orun, poznać rosyjskich pograniczników i postrzelać z nimi z kałasznikowów - ot, takie zwykłe górskie rozrywki. Nawet nie wiedzieliśmy, że drogę w dolinie podmyło i od czterech dni Terskol nie ma łączności ze światem. Na szczęście udało się ją naprawić w samą porę, dzięki czemu zdążyliśmy na pociąg powrotny.

Galeria zdjęć

{gallery}galerie/wyprawy/wojtek_kaukaz{/gallery}