Drukuj

tyt1Dni od powrotu z wakacji mijają bardzo szybko. Bardzo się boję, że zapomnę, że czas zatrze ulotne wspomnienia, zamgli emocje, przyniesie nowe sprawy, które sprawią, że tamte staną się tylko zbiorem nieostrych obrazków z przeszłości. W ciągu tych kilku tygodni tak wiele osób, imion, uśmiechów, tak wiele wzruszeń, myśli skłaniających do refleksji, do zadumania się nad sobą, nad światem, nad tym co mogę zmienić i nad tym na co wpływu nie mam i prawdopodobnie nigdy nie będę miała. Notuję, robię zdjęcia, wsłuchuję się w dźwięki, wdycham zapachy przypraw, kawałków drewna... Chcę przeżyć każdą chwilę jak najgłębiej.

 

Ludzie, których spotkałam w czasie drogi, może nigdy więcej się nie spotkamy, nie, nie chcę zapomnieć ich imion, ich opowieści, marzeń, nadziei i rozterek. Piszę, fotografuję, chcę zatrzymać umykający czas, choć w taki sposób zachować, zakląć cząstkę tego okresu. By móc wrócić do tego co widziałam w roześmianych oczach współtowarzyszy podróży, w naszych spalonych słońcem buziach, w polarach pachnących ogniskiem i namiotach mokrych od porannej rosy. Ludzie nieznani stają się przyjaciółmi, miejsca nieznane - moimi, chomikuje w sobie tak wiele. Mam nadzieję, że nigdy nie powiem dość, wystarczy, że zawsze będzie we mnie siła, która będzie mnie pchała do przodu, w nieodgadniony świat, w bliskie relacje z innymi ludźmi, w życie pełne emocji, wzruszeń, tak głęboko a zarazem tak prosto, zwyczajnie.

Ukraina opisywana w wielu przewodnikach jako kraj mało przyjazny, trochę dziki, okazała się domem wielu serdecznych, pomocnych i przyjaznych osób. Ukazała nam swoje barwne oblicze sprawiając, że każdy dzień był całkowicie różny od poprzedniego i kolejnego, który niecierpliwie czekał za pastelowym wschodem słońca. Nasza wyprawa trwała prawie 3 tygodnie. Czy to dużo? Nie ważne, nie o to chodzi. Na każdym kolejnym kilometrze czekały na nas kolejne wrażenia, emocje i ludzie. Ludzie i ich miejsca, marzenia, ich świat. Niby obce a często tak podobne, zrozumiałe.

Start

Nocny pociąg do Przemyśla, azymut - Ukraina. Dreszczyk emocji, sprawia, że mocniej czuję zapachy, lepiej słyszę, wyłapuję drobiazgi, które zapadają mi głęboko w pamięć. Wyostrzone zmysły i oczekiwanie pełne ciekawości.

Werchowyna - stolica huculszczyzny

Deszcz pada już drugi dzień. Ktoś proponuje by zapytać o miejscowego hudorznika. Tak trafiamy do pana Romana Kumłyka - znanego muzyka huculskiego grającego w kapeli Czeremosz. Pan Kumłyk prowadzi w Werchowynie kameralne muzeum huculszczyzny. Pokazuje, opowiada. Historia wciąga, staje się coraz barwniejsza a jej narrator coraz bardziej angażuje się w wypowiadane słowa, w nuty płynące ze skrzypiec, cymbałów... To co miało być tylko kolejną wizytą w muzeum, staje się dla nas wędrówkę w inny świat a opowiadający coraz widoczniej cieszy się, że są ludzie, których ciekawi to co ma do przekazania.

Wesoły autobus

Dumamy jak dostać się z Worochty do Zaroślaka. I nagle... siedzimy w autobusie pełnym muzyki i uśmiechniętych twarzy w wieku wszelakim. Dwie osoby tańczą między rzędami foteli. "Gospodarze" zagadują serdecznie, częstują smakołykami a autobus mknie po dziurach w jak najbardziej pożądanym dla nas kierunku. To autobus wycieczkowy partii Nasza Ukraina. Dowożą nas do samego Zaroślaka i życzę ładnej pogody. Po kilku dniach deszczu wreszcie zapowiada się naprawdę ładny dzień.

Na dachu Ukrainy

Podejście z plecakami i w palącym słońcu, mimo to stwierdzamy, że jednak nie jest daleko. Na szczycie Howerli (2061 m n.p.m.) wiatr przywiewa złowrogie chmury. Schodzimy w stronę Pietrosa. Wieje coraz bardziej, nieśmiałe, pojedyncze krople deszczu szybko przemieniają się w mokrą ścianę. Rozbijamy namioty. Chwila rozpogodzenia. EPGaz osłonięty od wiatru karimatą, czekamy na herbatę. Niebo piękne, tajemnicze i złowrogie nie daje nam zbyt wielkiej nadziei na jutrzejszą pogodę. Zasypiamy a wiatr uparcie próbuje unieść piramidki namiotów.

Lwów - miasto niezwykłe

Co krok, co uliczka, co zwrot w innym kierunku to nowe zabytki architektury i sztuki. Z szeroko otwartymi oczami zwiedzamy to ponad 750-letnie miasto. Podziwiamy neogotycki kościół św. Elżbiety, znajdujące się przy Rynku bogato zdobione kamienice, gmach Teatru Wielkiego Opery i Baletu, katedrę rzymskokatolicką, klasztor Bernardynów, Katedrę Greckokatolicką św. Jura, Kościół Dominikanów i jedną z najstarszych i najwspanialszych świątyń Lwowa - Katedrę Ormiańską. Nie potrafimy zrezygnować z zobaczenia również Cerkwi Uspieńskiej (Wołoskiej), Kaplicy Boimów, będącej najwspanialszym dziełem manierystycznej architektury i rzeźby oraz Katedry Łacińskiej - polskiego kościoła. Przechodząc przez plac Mickiewicza oglądamy ponoć najładniejszy pomnik naszego wieszcza. Odwiedzamy również Cmentarz Łyczakowski, gdzie pochowanych zostało wielu wybitnych Polaków min. M. Konopnicka i S. Banach a także wielu żołnierzy biorących udział w Powstaniu Listopadowym oraz w Powstaniu Styczniowym. Najważniejszym dla Polaków miejscem jest tu w większości już odrestaurowany cmentarz Orląt Lwowskich. Cisza i cień cmentarza sprawiają, że i my zaczynamy myśleć o Polakach, którzy zapisali tu historie swojego życia.

Nie taki diabeł straszny...

Wagon "płackartnyj", o których naczytaliśmy się przed wyjazdem niesamowitych i raczej mało zachęcających historii, okazuje się miejscem wcale nie tak niebezpiecznym i bardzo gościnnym. W miarę szybko przyzwyczajamy się do stale przechodzących osób, do unoszących się różnorodnych zapachów (ze zdecydowaną dominacją czosnku) i in. atrakcji. W czasie postojów można nabyć wszelkie potrzebne napoje i żywność. Bardzo łatwo nawiązują się nowe znajomości a przyjaźń polsko-ukraińska kwitnie.

Odessa - przystanek w drodze na Krym

Odessa zaprasza nas na długi całodniowy spacer ukazując swe zabytki i świątynie w tym m.in. kulturalne centrum miasta czyli Primorski Bulwar ze Starą Giełdą, Schodami Potiomkimowskimi i Pałacem Woroncowa, Teatr Opery i Baletu, Muzeum Archeologiczne, Protestancki Kościół św. Pawła i najstarszą z odeskich cerkwi - Cerkiew pod wezwaniem św. Trójcy. Miasto to określane jest mianem perełki Morza Czarnego i pod taką też nazwą zapada ono w naszej pamięci.

Pałac Chanów Krymskich w Bakczysaraju

Ta jedna z najważniejszych pamiątek przeszłości jakie ocalały na Krymie, wydała nam się niestety zbyt tłoczna, komercyjna. Hałas i tłum. Już nam się wydaję, że nie uda nas się ani na chwilę uwolnić od tłumu innych turystów gdy nagle... dwie niespodzianki.

Wchodzimy do komnaty ze słynną Fontanną Łez, wokół cisza. Jesteśmy sami. Woda szumi, przez barwne szybki wpadają południowe promienie słońca mieniąc się wszystkimi kolorami. Przypomina nam się smutna historia tego miejsca - wyciosana z jednego kawałka kamienia fontanna stanowi pamiątkę po wielkiej żałobie chana Kryma Gereja spowodowanej śmiercią jego ukochanej żony Dilary Bikecz. Pragnienie chana by fontanna zachwycała swoim pięknem oddając jednocześnie ból po stracie żony, zostało spełnione. Kiedy wpatrzymy i wsłuchamy się w marmurową kompozycję, odnosimy wrażenie jakby fontanna rzeczywiście cichutko płakała. Pragnienie chana spełniło się a my w ciszy wsłuchaliśmy się w łzy płynące w tej pełnej magii i przeszłości komnacie.

Na rozklekotanej metalowej furtce tabliczka z napisem "remontnyje raboty". Furtka uchylona a za nią cisza i tajemnica. Wchodzimy. Cmentarz chanów, gdzie wśród bujnej roślinności leży pochowanych szesnastu władców Chanatu Krymskiego (XVI-XVIII w.). Podziwiamy pięknie rzeźbione sarkofagi, postumenty z zapisanymi cytatami z Koranu. Najpiękniejszy i najbardziej dojrzały (niestety w czasie naszej wizyty w trakcie renowacji) jest grobowiec ostatniego władcy chanatu, Kryma Gereja. Większość nagrobków ma na wierzchołku kamienny turban. Turbany te, przypominające kształtem czaszę kielicha, mają w przypadku grobów kobiet dodatkowo niewielkie zagłębienie na wodę deszczową, do której przylatują ptaki. Ponieważ wg Koranu kobiecie nie wolno było samej modlić się, to ptaki miały modlić się do Allaha o zbawienie jej duszy. Rzeczywiście ptaków jest tu dużo. Małe, niepozorne. Modlą się. Nie będziemy im zakłócać spokoju. Niemalże na palcach wychodzimy.

Uspieński monastyr

Klasztor Uspieński jest jednym z najstarszych tego typu obiektów na Krymie. Najprawdopodobniej powstał na przełomie VIII i IX w., kiedy to pojawiły się tu pierwsze grupy chrześcijańskich mnichów z Bizancjum. Wbudowany w skały klasztor bardziej podoba nam się jednak dopiero wieczorem, gdy słońce już zachodzi a większość turystów-kupujących opuszcza to miejsce. Wewnątrz monastyru bowiem znajduje się stoisko, na którym można kupić pocztówki, obrazki z wizerunkami świętych, kasety magnetofonowe itd. i które jak na nasz gust trochę za bardzo zdominowało modlitewny charakter tego miejsca.

Czufut-Kale

Za monastyrem kierujemy się dalej w stronę Czufut-Kale, które jest najlepiej zachowanym spośród krymskich skalnych miast. Miasto powstało między VI a XII w. a jego pozostałości, mimo że znacznie zrujnowane, wywierają na nas duże wrażenie. Zachowały się tu m.in. kenasy (karaimskie domy modlitewne) z XIV i XVIII w., pozostałości po murach obronnych, kompleks pieczar Czausz-Kobasy. Znajduje się tu również największa na świecie nekropolia karaimska, będąca miejscem pielgrzymek Karaimów z całego świata. Opuszczamy miasto gdy zaczyna się już ściemniać. Żegnają nas tańczące na kamiennych ścianach cienie nocujących w jaskiniach turystów.

Jałtański wieczór i poranek dnia następnego

Późny wieczór - siedzimy na plaży, dumamy głaszcząc dłońmi gładkie kamyki, rzucamy je do morza rzucając wraz z nimi nasze marzenia. Może się spełnią.
5.30 dnia następnego - idziemy na spotkanie ze słońcem, chcemy obejrzeć jak wyłania się zza horyzontu. Wybrzeże jeszcze puste. Sprzątający i kilku zagubionych gości wczorajszych imprez, dużo spokojnie, puściej, słychać nawet (wreszcie!!!) krzyk mew. Słońce wschodzi bardzo szybko, rozlewając wokół pastelowe barwy, mieniąc się w spokojnej tafli wody, odbijając się w szybkach przycumowanych łodzi, w okularach wędkarzy i w obiektywach naszych aparatów.

Łastoczkino Gniezdo

Płyniemy rejsowym statkiem z Jałty, mewy mkną za nami, podziwiamy widoki i cieszymy się słońcem. Nagle na horyzoncie wyłania się przylądek Aj-Todor z wiszącym nad przepaścią zameczkiem "Jaskółcze gniazdo". Mimo że widok ten znamy z wielu zdjęć w przewodnikach i pocztówek, robi on na nas niesamowite wrażenie. Ten bardzo malowniczy zakątek stanowi dziś niemalże symbol Krymu. Budynek przypominający średniowieczny rycerski zamek powstał w 1912 r. Niedostępny dla zwiedzających po trzęsieniu ziemi 1927 roku (zamek stracił jedynie spiczaste zakończenia wieżyczek, jednak oberwała się część skały znajdująca się pod dolnym tarasem) od kilku lat, dzięki umocnieniu skały, wstęp do pałacyku znów jest otwarty dla turystów.

Noc w Krasnokamience

Docieramy późnym wieczorem busem z miejscowości Gurzuf. Mieszkańcy tłumaczą jak dojść na Roman Kosza. Wybieramy się tam jutro. Najpierw jednak nocleg - taras, który zaprasza by spędzić tę noc pod gwiazdami, wszędobylskie koty, przesympatyczna gospodyni. Długa nocna rozmowa przy blasku świec, pod rozgwieżdżonym niebem.

Wierszyna Kryma

Wyruszamy o 7 rano. Żegnają nas koty, zostawiamy za plecami winnice i małe jeziorko z piętrzącą się ponad nim kilkunastometrową skałą. Planujemy nie zabłądzić i prawie nam się to udaje. Trafiamy na szczyt po prawie 4 godzinach marszu co bez mapy i z trasą znakowaną jedynie na środkowym i to dość krótkim odcinku jest dla nas wynikiem zadowalającym. Kompas okazuje się najbardziej przydatny bo opis z przewodnika wydaje się pasować niezależnie od tego na której stronie otworzymy książkę. Droga nie jest trudna, ostatni odcinek wiedzie przez malownicze polany, wierzchołek kojarzy nam się z Bieszczadami jesienią. Miękka wysoka trawa kusi by odpocząć. Miejscowi zbierają zioła, słońce świeci jakby jesiennie. W końcu to koniec sierpnia. Na szczycie kamienny kopczyk i resztki słupka na którym ktoś czerwoną farbą napisał "Wierszyna Kryma". Niedługo jesień.

Demerdży

Na malowniczy masyw Demerdży ruszamy z Przełęczy Angarskiej przez miejscowość Łuczistoje (dojazd trolejbusem z Ałuszty). Kierujemy się w stronę wierzchołka południowego znanego przede wszystkim ze skał o fantastycznych kształtach. Najbardziej interesujący jest rejon południowo-zachodniego zbocza góry nazwany Doliną Przewidzeń. Można tu zobaczyć jak wielki wpływ na kształtowanie się krajobrazu ma erozja. Procesy wietrzeniowe spowodowały, że skały przypominają swoim kształtem m.in. grzyby, mnichów oraz różnorodne motywy architektoniczne.

Kyził-Koba

Zwijamy namiot rozbity poprzedniego wieczora w przydrożnych krzakach na obrzeżach miejscowości Pierievalnoje. Początkowo w stronę Czerwonych Jaskiń prowadzi nas szeroka asfaltowa droga, na której ktoś białą olejną farbą napisał dużymi literami myśli prosto z serca i do serca trafiające. Po pół godzinie skręcamy na ścieżkę i po kolejnych 30 minutach jesteśmy na miejscu. Czerwone Jaskinie, zwane również Kyził-Koba, mają łączną długość 17700 m. Do zwiedzania w formie spaceru udostępnionych jest 1800 m lub 3500 m, które zwiedzić można wspinając się po stalagmitach i brodząc a często nawet nurkując w podziemnych jeziorkach. Wybieramy wariant drugi nie będąc jeszcze świadomymi na jak silne emocje się zdecydowaliśmy. Po przebraniu w odpowiednie kostiumy, ruszamy z przewodnikiem w głąb góry. Mijamy grupkę turystów zebranych na betonowym tarasie, jeszcze tylko przejście pod barierką i zanurzamy się w wodzie. Płyniemy, nurkujemy, wspinamy się, skaczemy podziwiając podwodne jeziora i wodospady. W najtrudniejszych do przejścia miejscach łańcuchy lub drabinki zaczepione o stalagmity. Gumiaki, które otrzymałam wraz z kostiumem, budzą zdziwienie i uznanie - nie ślizgam się na skałkach. Świat wokół oświetlamy sobie przymocowanymi na kaskach latarkami. Podziwiamy liczne stalaktyty, stalagmity i inne formy naciekowe o zaskakujących często kształtach (np. pterodaktyla). Prawie 4-godzinne zwiedzanie w zawrotnym tempie dostarcza nam najsilniejszych emocji tego wyjazdu. Mimo tego że podobało nam się niesamowicie, nikt z nas nie odkrywa jednak w sobie powołania do zostania speleologiem.

Podróże i powroty

Za nami ostatni nocleg na Krymie, ostatni ranek, herbata wypita naprędce, zakupy na 30-godzinną podróż (Symferopol - Lwów), dworzec kolejowy w Symferopolu i jedziemy. Stale zmieniający się krajobraz przemykający za oknem pociągu i ja - plątanina marzeń, nadziei, obaw, zatrzymana na chwilę, obserwująca, starająca się zrozumieć to tu i teraz, bo to co przede mną zawsze było i będzie nieodgadnione. Nasz chwilowy pokój z widokiem na zmiany. Nieuniknione, potrzebne. Podróże - tak bardzo potrzebne. Tak wiele układa się w duszy, w myślach. Nowe miejsca, nowi ludzie, nowe emocje, inny świat. A mój świat? Tak bardzo teraz odległy, nabieram do niego dystansu. Żyję chwilą, najważniejsze jest tu i teraz. I wiem, że wszędzie żyją ludzie. Indywidualni a jednak często tak bardzo do siebie podobni. Szukają siebie i odkrywają - w kontakcie z drugim człowiekiem, z przyrodą i tajemnicą czekającą za kolejnym szczytem lub zakrętem

Czytaj także:

Zielona Ukraina – Marcin Szymczak
W poszukiwaniu Dżundżura? – Paweł Szymczak
W stronę Krymu (2002) - Jacek Zawistowski