Drukuj

fot. Marek Wołosz Rumunia kojarzy się przeciętnemu Polakowi ze złodziejstwem i brudem. Jest to jednak wyobrażenie bardzo krzywdzące. Poza brudnymi okolicami dworca Gara de Nord w Bukareszcie, w Rumunii jest przyjemnie i tanio. Wiele miast dorównuje pięknem niemieckim miasteczkom, czy czeskiej Pradze, a nie są tak rozreklamowane i oblężone przez turystów. Rumuńskie Karpaty są bardziej dzikie niż polskie - można biwakować w dowolnym miejscu. Natomiast łatwiej jest o zaopatrzenie niż np. w ukraińskich Karpatach. Nie trzeba się też bać bariery językowej, wystarczy poznać kilka podstawowych słów. Miejscowi pasterze są przyjaźnie nastawieni do turystów.

W Karpaty Południowe wybraliśmy się w grupie ośmiu osób - studentów ekonomii, informatyki, farmacji, inżynierii środowiska i filologii, których połączyło zamiłowanie do gór.

bas.jpg bl.jpg bm.jpg bc.jpg ba.jpg bd.jpg bt.jpg bw.jpg
Asia
Ludwik
Marek
Czarek
Mateusz
Damian
Tomek
Wojtek

 

Pierwszy tydzień spędziliśmy w Górach Sybińskich - paśmie podobnym do naszych Bieszczad lub Tatr Zachodnich. Potem pojechaliśmy w Góry Fogaraskie, wyższe i bardziej urzeźbione od Sybińskich. Przeszliśmy zachodnią ich część głównym szlakiem grzbietowym i zdobyliśmy najwyższy szczyt Moldoveanu 2544m.
Postanowiliśmy na koniec zwiedzić kilka miast Rumunii, żeby bliżej poznać ten kraj. Nasza trasa wiodła przez Braszów, Rasznów, Bran, Sigishoarę, Bukareszt, Jassy i Suczawę. Do Polski powróciliśmy po osiemnastu dniach autobusem z Suczawy do Przemyśla.
Trasę naszej wyprawy przedstawia poniższa mapka:

mapa4.jpg

Karpaty Południowe 2001

Wędrówka po zielonym raju

Przygotowania do wyprawy rozpoczęły się już w czerwcu...
Będąc raz w Klubie usłyszałem, jak dwaj koledzy rozmawiają o wyjeździe do Rumunii. Od razu zdecydowałem przyłączyć się do nich. Rok temu byłem w tym kraju, również z ekipą z Klubu, mieliśmy końcowy egzamin na Przewodnika Górskiego SKG, wtedy pojechaliśmy na Bukowinę, w Góry Suhard i Alpy Rodniańskie...
Teraz celem były Karpaty Południowe. Tomek chciał jechać w dzikie Góry Sybińskie, gdzie podobno nie ma znakowanych szlaków turystycznych. Ja bardzo chciałem wejść na Moldoveanu - najwyższy szczyt Gór Fogaraskich i jednocześnie najwyższy szczyt Rumunii. Jakoś doszliśmy do kompromisu. Już na drugim spotkaniu przedwyjazdowym wiedzieliśmy niemal wszystko. Były mapy, oczywiście najdokładniejsze z dostępnych: kserokopie map wojskowych sprzed osiemdziesięciu lat, wydane przez Instytut Geograficzny Cesarstwa Austro - Węgierskiego (1915 rok). Podczas przejazdu do Rumunii czekało nas 10 przesiadek, był to jednak wariant najtańszy spośród wszystkich przez nas rozpatrywanych. Nasza grupa liczyła osiem osób: Asia, Ludwik, Marek, ja, Mateusz, Damian, Tomek i Wojtek.

Podróż - przede wszystkim miało być tanio!

Nadszedł wreszcie oczekiwany piątek, 27 lipca. W znakomitych humorach spotkaliśmy się na warszawskim Dworcu Centralnym. W Katowicach dołączyli do nas Ludwik z Mateuszem, byliśmy więc w komplecie. Aby uniknąć płacenia za przejazd według taryfy międzynarodowej granicę polsko - czeską w Cieszynie oraz słowacko - węgierską (Komarno - Komarom), przekroczyliśmy pieszo, natomiast węgiersko - rumuńską - pociągiem, kupując bilet międzynarodowy na sam odcinek graniczny. Podróż koleją przez Czechy, Słowację i Węgry przebiegła bez przygód. W Rumunii byliśmy już po upływie 24 godzin od wyjazdu z Warszawy.
Na powitanie lunął deszcz, co jednak nie popsuło nam nastrojów. Zmierzaliśmy do Aradu, gdzie czekała nas ostatnia już przesiadka. Krajobrazy za oknem nie zachwycały - zupełnie płasko!
Przerwę w Aradzie chciałem wykorzystać na krótki rekonesans po mieście, jednak po kilku minutach wylądowałem w kafejce internetowej. Mile zaskoczyła mnie cena 1.30 zł za godzinę! Wysłałem do domu i do znajomych pierwszą goracą relację (w formie SMS-ów). Taki sposób komunikowania się jest znacznie bardziej opłacalny niż kupienie karty telefonicznej, która kosztuje ok. 6 zł i wystarcza na 2 minuty rozmowy - polecam!

Z Aradu wyruszyliśmy pociągiem rumuńskich linii CFR na wschód. Początkowo teren był zupełnie płaski i nieciekawy, jednak wkrótce miało się to zmienić. Wreszcie ukazały się naszym oczom góry, co niezmiernie nas ucieszyło. Tuż przed stacją docelową (miasteczko Sebes) w grupie zapanowała konsternacja: padła propozycja, żeby pojechać nad Morze Czarne. Bawiło nas wyliczanie kolejnych zalet tego rozwiązania. Wizja słonecznych plaż i ciepłej wody stanowiła sporą pokusę. Zbliżaliśmy się jednak do Sebesu i trzeba było podjąć decyzję... Czar pomysłu z morzem prysnął. Wysiadamy!
Od razu udaliśmy się na przystanek autobusowy licząc, że zdążymy na jakiś autobus w górę doliny do miejscowości Sugag. Niestety było już za późno. Pani z pobliskiego biura turystycznego chętnie nam pomogła i po pół godzinie siedzieliśmy już w dwóch daciach. Po raz pierwszy jechałem taksówką w góry! I to całkiem przyzwoicie i niedrogo! Sympatyczny kierowca starał się nam tłumaczyć jakie wioski mijamy, opowiadał o zaporze na rzece Sebes.
Gdy dojechaliśmy było już zupełnie cimno. Wysiedliśmy w okolicy wsi Dobra. Byliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Na niewielkiej łące nad rzeką rozbiliśmy namioty.

Dzikie Góry Sybińskie - czy aby na pewno?

Pierwszym naszym celem była góra Pattinei 1591 m. Minęliśmy wioskę Dobra z pięknymi, ładnie pomalowanymi i zadbanymi obejściami. Pewien Rumun, który prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu widział swoją wioskę na mapie - albo raczej udawał, że widzi - radził, byśmy szli na Pattinei drogą (my według najlepszej szkoły SKG chcieliśmy wejść na grzbiet na przełaj) i jak się zaraz okazało miał rację. Kontakt z tym człowiekiem zainicjowałem sam, wierząc bezkrytycznie w swoje zdolności interpersonalne, ale szybko zrozumiałem, że warto nauczyć się kilku podstawowych zdań po rumuńsku. Miejscowi bardzo życzliwie odnoszą się do turystów, zwłaszcza do Polaków, zawsze są chętni do pomocy. Przeszkodą jest jednak bariera językowa. Swoją drogą mieliśmy rozmówki polsko - rumuńskie wydane jeszcze w głębokim PRL-u, jednak nie przydały się zbytnio, czytanie ich było przez pierwsze dni świetną rozrywką. Pogoda przepiękna, świetna atmosfera w grupie, urok otaczającej nas przyrody - wszystko to sprawiało, że czuliśmy się wspaniale.

Na jednym z postojów zobaczyliśmy niespotykany dla nas obrazek: oto jechała konno starsza kobieta ubrana tak, jakby przed chwilą wyszła z kościoła! Pozdrowiła nas, spytała skąd jesteśmy - chciała jeszcze coś dodać, ale usłyszała "No stiem romane, no stiem!" - (Nie rozumiemy po rumuńsku). Przechodzili też koło nas wieśniacy z prosiakiem na sznurku, biedny musiał się nieźle nasapać, bo podejście było dość strome...
Oczarował nas rytm życia tych ludzi, tak inny niż nasza hałaśliwa i szybka codzienność. Wokół szumiały trawy, cykały świerszcze, świeciło słońce i rozciągały się łagodne płaje.

A na tych płajach zobaczyliśmy... linie energetyczne wysokiego napięcia! i to od razu dwie obok siebie! Więc tak mają wyglądać dzikie Góry Sybińskie?
Nocleg spędziliśmy w uroczym miejscu z widokiem na piękne sztuczne jezioro z zaporą, zapewne hydroelektrownią i rozciągające się dokoła zielone grzbiety - żyć nie umierać!

Po zdobyciu Pattinei kierowaliśmy sie w stronę góry Cindrel (2245m). Podejście okazało się trochę strome, tym niemniej dziarsko zdobyliśmy szczyt, gdzie przywitało nas, becząc z pretensją, stado spłoszonych owiec. Pasterz nie zwrócił na nas większej uwagi, gdyż słuchał radia z małego odbiornika. Cindrel jest bardzo widokowy; roztaczająca się z niego panorama to morze gór aż po horyzont. Nocleg wypadł nam na przełęczy pomiędzy Cindrel a Steflesti (2244m) - naszym kolejnym celem. Tenże zaprezentował się nam niezwykle efektownie - w przepięknych barwach zachodzącego słońca, a potem fantastycznie oświetlony blaskiem księżyca. Długi i potężny grzbiet góry, wyraźnie rysował się na tle bezchmurnego nieba. Nocne rozmowy przy ognisku trwały do drugiej rano, ale było tak przyjemnie i wesoło, że nikomu nie spieszyło się spać.
Nie ma to jak ćwiczenia fizyczne na świeżym powietrzu! Rano po toalecie w zimnym strumieniu Mateusz powoli zaczął rozciągać kolejne partie mięśni, a za nim Ludwik, Marek, Damian, w końcu urządziliśmy sobie "regularną" rozgrzewkę - pompki, podskoki, pajacyki. Wszak mieliśmy zdobywać Steflesti - trzeba było się rozgrzać!

Nasza trasa wiodła dalej przez malownicze dwutysięczniki o egzotycznych nazwach: Balindru Mare (2210m), Sterpului (2146m), Floarei (2061m).

Tyle stad owiec mijaliśmy po drodze, że ten temat musiał się w końcu pojawić! SER, BRYNDZA - zaczęliśmy ostrzyć sobie na niego apetyt. Pamiętałem z poprzedniego wyjazdu do Rumunii jego słonawy smak, bardzo chciałem byśmy teraz też go kupili. Pasterze nie mieli jednak sera, mówili że kupimy go tylko w wiosce. Po drodze natrafiliśmy na chatkę pasterską, której mieszkańcy ujęli nas swoją gościnnością. Nie mieli bryndzy na sprzedaż, ale zaprosili nas na poczęstunek - podzielili się z nami swoimi zapasami. Jeden z pasterzy mówił trochę po angielsku i bardzo chętnie pozował z nami do zdjęć oraz prezentował swój "strój do snu": futro owcze, w które się owija i kładzie spać pośród owiec. Po raz kolejny przekonaliśmy się w jakiej zgodzie z naturą potrafią współżyć ci ludzie. Jest to tak niezmącony i nieskomplikowany sposób na życie, że naprawdę warto przyjechać do Rumunii, by samemu to zobaczyć. Dla nas jest on prawdopodobnie już nieosiągalny, za bardzo jesteśmy przesiąknięci cywilizacją.

Dowiedzieliśmy się, że owce hodowane są w stadach męskich i zeńskich, i że przeznaczone są na sprzedaż do Turcji i Włoch. Na naszą propozycję zakupienia barana i upieczenia go nad ogniskiem pasterze zaprotestowali tłumacząc że zwierzęta są już na to za stare i mięso nie byłoby smaczne. Potem nasz rozmówca dodał, że nie mógłby zabić żadnego ze swoich zwierząt, ponieważ za bardzo jest do nich przywiązany. Na pożegnanie zaproponowano nam, byśmy sprzedali Asię za trzy osły. Propozycja była kusząca, byłoby na czym wozić nasze plecaki, ale solidarność grupowa zwyciężyła.

Zmierzaliśmy na wschód, do doliny Aluty. Ostatni dzień szliśmy bez mapy, ponieważ wkroczyliśmy na tereny leżące w 1914 roku poza granicami cesarstwa austro - węgierskiego, na naszych mapach była w tym miejscu biała plama - niczym jakiś ocean. Nawigacja była jednak prosta, wyraźna droga biegła grzbietem mniej więcej w kierunku wschodnim.

Co do tytułowego pytania, czy góry Sybińskie są dzikie... Raczej tak. Nie spotkasz tu turystów - my widzieliśmy tylko dwóch (chodzących - co ciekawe z mapą hydrograficzną - przede wszystkim rzeki i jeziorka!). Są za to pasterze. Na ważniejsze szczyty prowadzą znakowane szlaki, ale nie wszędzie wyraźnie zaznaczone. Polski turysta bez wątpienia może się tu poczuć w pełni wolny, nieskrępowany zakazami dotyczącymi biwakowania, czy poruszania się tylko po szlakach.

Z Gór Sybińskich zeszliśmy w okolice miasteczka Riul Vadului. Doliną Aluty wiedzie ruchliwa droga krajowa północ - południe. W przydrożnym barze głośno grał magnetofon. Jedząc tam schabowego śpiewaliśmy z rumuńskim zespołem "Nie ma, nie ma Ciebie" (Kayah i Bregovica). Trzeba przyznać, że rumuńska wersja jest jeszcze bardziej ekspresyjna niż polska.

Przejazd koleją przez Przełom Czerwonej Wieży nie dostarczył nam oczekiwanych wrażeń krajoznawczych, ponieważ szlak kolejowy biegnie w znacznym stopniu tunelem. W końcu dojechaliśmy do Sibiu.

Czarujące Sibiu

To piękne miasto z mnóstwem zabytków sakralnych i świeckich po prostu nas oczarowało. Otoczone jest średniowiecznymi murami obronnymi z basztami. Starówka obfituje w bogato zdobione kamienice mieszczańskie. W tzw. dolnym mieście zamieszkiwała ludność biedniejsza niż w centrum. Tutaj niewysokie domy, kolorowe choć nieco przyblakłe, zdobione na elewacjach wzorami, z drewnianymi żaluzjami w oknach, stwarzają niepowtarzalny klimat. Ten niezamierzony przez nikogo efekt potęguje dodatkowo ciągły ruch na ulicach. Czułem się tak, jakbym przeniósł się w czasie o jakieś 20 - 30 lat wstecz! Na targu mnóstwo owoców, szczególnie rzucały się w oczy pryzmy arbuzów i melonów.
W Sibiu kupiliśmy mapę Gór Fogaraskich, dołączoną do czasopisma - Munti Carpati.

Góry Fogaraskie

Jeszcze tego samego dnia wieczorem byliśmy u podnóża Fogaraszy (dojechaliśmy koleją pod miejscowość Sebesu de Sus). Poczułem się dziwnie szczęśliwy, że z ruchliwego miasta wracam w góry - taki tu był spokój. Powiew wiatru niósł ze sobą zapach łąk, widok wyniosłych gór wzbudzał we mnie dreszcz emocji - zapowiadała się kolejna niezwykła przygoda...

Cały nastepny dzień spędziliśmy leżąc w rzece i opalając się. Pogoda była wymarzona na kąpiel, woda ciepła, nieopodal znajdował się kilkumetrowy wodospad z niewielkim basenem, który oczywiście zbadaliśmy! Był to naprawdę wspaniały przerywnik w naszej wycieczce. Jak się później okazało, kąpaliśmy się w dole rzeki, której walory doceniały przez cały dzień setki ludzi przybyłych na pikniki, jak również zwierzęta w rodzaju krów i bawołów. Podziałało to na nas tak "budująco", że Ludwik aż się rozchorował - na szczęście szybko mu przeszło.

Zdobywaliśmy kolejne szczyty głównego szlaku grzbietowego (czerwony pionowy pasek): Suru, Budislavul, Scara. Fogarasze odsłaniały nam swoje piękne oblicze w całej okazałości i raczyły nas fantastycznymi widokami. Góry te są znacznie bardziej urzeźbione niż Sybińskie, grzbiety są wysokie, bardziej strome, rozdzielone głębokimi i długimi na kilka kilometrów dolinami. W wyższych partiach spotyka się nagie skały.

Wejście na Negoiu (2535m), drugi po Moldoveanu szczyt Fogaraszy prowadzi skalną granią, na której należy zachować szczególną ostrożność, zwłaszcza przy stromym zejściu do przełęczy przed Negoiu. Dość powiedzieć, że na szlaku spotkaliśmy grupki osób zastanawiających się co dalej począć, skutecznie przy tym blokowały innym drogę na wąskiej grani.

Na Negoiu zastaliśmy tłum turystów. Widoków niestety nie podziwialiśmy, bo nadeszła mgła - trzeba było się zbierać. Dodatkowo mobilizował nas brak zapasów wody, a na dole w kotle pod Negoiu przy szlaku miało być jezioro polodowcowe Lacul Caltun. Mgła gęstniała - widać było tylko niewielki odcinek ścieżki przed nami. Bezskutecznie próbowalismy wypatrywać jeziorka. Do kotła, w którym się ono znajduje schodzi się żlebem, zwanym z racji swej stromizny (jakieś 60 stopni) i głębokości (ok. 80 metrów) - żlebem Drakuli. Rumuni zawiesili tu łańcuchy, więc nie było znowu tak strasznie. Zejście trwało jednak długo, ponieważ kłębił się tu dziki tłum turystów różnych nacji. W pobliżu jeziora znajduje się refuggio - stalowa puszka, w której dyżurują funkcjonariusze odpowiednika polskiego TOPR-u. Zrozumieliśmy kim było dwóch ludzi w jaskrawo pomarańczowych strojach, którzy towarzyszyli nam przy zejściu żlebem. Jeden z nich miał apteczkę. Kocioł, do którego weszliśmy, był imponujący: z trzech stron otoczony wysokimi na 200 metrów zboczami skalnymi Lespezi i Caltun, od góry przykryty mgłą wydawał się nam niczym ogromna hala; efekt ten potęgowało dodatkowo przytłumione echo rozlegajacych się wokół głosów.

Naszym celem była teraz przełęcz Piscul Balei, pod którą biegnie tunel szosy transfogaraskiej. Są tam dwa schroniska, jedno położone bliżej szosy jest tańsze, drugie, leżące na półwyspie wcinającym się w jezioro Balea Lac, przeznaczone jest głównie dla Niemców, o czym informują powiewające tam niemieckie flagi. Ceny dwa razy wyższe niż w dolinach (w tańszym schronisku, to drugie jest jeszcze droższe), standard dobry.
Tu pożegnaliśmy połowę naszego składu osobowego: Marek, Asia, Mateusz i Wojtek postanowili już wracać, pozostali: ja, Ludwik, Tomek i Damian zamierzaliśmy zdobyć Moldoveanu, do którego stąd jest już tylko dwa dni drogi.

Moldoveanu to tania komercja!

Byliśmy już trochę zmęczeni, wybraliśmy więc najłatwiejszy dostępny wariant, tj. trawersowanie kolejnych szczytów... Aż w końcu doszliśmy! Piękny kompleks Vistea - Moldoveanu, jeden potężny grzbiet i dwa wierzchołki - na ten najważniejszy wchodzi się przez Vistea (2527m). Serce zabiło mi mocniej. A więc to tu - Moldoveanu - najwyższy szczyt Karpat Południowych, "Top of Romania", jak głosiła zakupiona przeze mnie wcześniej pocztówka. Moldoveanu, którego nazwę tak trudno było mi zapamietać do egzaminu, gdy byłem jeszcze na kursie w SKG!

No to śmiało! Kto pierwszy! Najpierw Vistea - nie była dla mnie wyzwaniem, więc poczekałem na Ludwika i Damiana. Tablica na szczycie głosiła: Moldoveanu - 15 minut. Ruszyliśmy na lekko, plecaki zostały pod drogowskazem. Teraz już rywalizowaliśmy otwarcie. Damian mnie wyprzedził, na szczyt wbiegliśmy ku zdziwieniu gawiedzi. W międzynarodowym towarzystwie rozpoznaliśmy znajome twarze trójki Rumunów, których spotykaliśmy przez ostatnie dni kilkakrotnie. Tomek nie wszedł na szczyt, ominął tę górę, jak twierdził, z powodu jej zbyt komercyjnego charakteru. Nie zgadzam się z nim.

To był już koniec górskiej części naszej wyprawy. Wyjechaliśmy z Fogaraszy na ciężarówce wiozącej drewno. Stałem z Damianem na platformie, za mną w odległości metra załadowane były kilkusetkilowe bale. Kierowca radził, żebyśmy cały czas uważali, ponieważ bale mogą się niebezpiecznie przesunąć i zmiażdżyć któregoś z nas(!). W trakcie czterdziestominutowej jazdy nie spuszczałem oka z ładunku. Trochę się bałem, ale na szczęście nic złego się nie wydarzyło.

Teraz zamierzaliśmy zwiedzić kilka rumuńskich miast, chcieliśmy bardziej poczuć atmosferę tego wspaniałego kraju. Postanowiliśmy wracać przez Braszów, Rasznów, Bran, Sigishoarę, Bukareszt, Jassy i Suczawę. Lektura Pascala rozbudzała naszą wyobraźnię i oczekiwania. Nie zawiedliśmy się na nim wcale, poza jednym przypadkiem - zamek w Rasznowie to kupa gruzu, choć z dołu prezentuje się nader okazale. Nie ma co tam oglądać, chyba że panoramę okolicy. Ale to już inna historia...



Informacje praktyczne

 

 

  • DOJAZD
    • Dojazd z Polski w środek Karpat może kosztować ponad 500 zł (wliczając w cenę bilet powrotny), jeśli skorzystamy z oferty PKP. Tańsze są autobusy z Przemyśla do Suczawy w Rumunii. Bilet w jedną stronę kosztuje tylko 70 zł. Niedogodnością są jednak terminy kursowania: odjazd z Przemyśla tylko w środę, czwartek i piątek rano. Nasza grupa skorzystała z najtańszego wariantu: przejazd przez Słowację i Węgry pociągami lokalnymi oraz przekraczanie granic na piechotę. Mimo, że mieliśmy kilka przesiadek, byliśmy mniej zmęczeni podróżą, niż gdybyśmy jechali dobę jednym lub dwoma pociągami - szczegóły o trasie dojazdu zamieszczamy w tabeli poniżej.
  • POWRÓT
    • Przejazd autobusem z Suczawy (Rumunia) do Przemyśla.
      Z Suczawy do Przemyśla autobusy odjeżdżają w poniedziałek, wtorek i środę. Podróżują nimi przeważnie rumuńscy handlarze, a w sezonie także turyści. Na granicy ukraińskiej "obowiązuje" wykupienie ukraińskiego ubezpieczenia, tzw. strachowki, ale jest to, zdaje się, tylko plotka, w którą wszyscy podróżni naiwnie wierzą. Nie mieliśmy problemu z przekroczeniem granicy bez strachowki. Zachęcamy wszystkich do podobnego zachowania - oszczędzicie 3 dolary, a jeśli urzędnicy zażądają okazania "polisy", najwyżej wrócicie do kasy. Wyjechaliśmy z Suczawy o 4.00 rano, w Przemyślu byliśmy ok.16.00. Cena biletu wynosiła 500.000 lei (16,60 USD)
  • TRANSPORT
    • Podróżowanie po Rumunii jest tanie, zarówno koleją jak i komunikacją autobusową czy autostopem. W Rumunii pociągi sklasyfikowane są w czterech grupach: osobowe (persoane), przyspieszone (accelerat), pospieszne (rapid) i IC. Jadąc pociągiem pospiesznym należy wykupić miejscówkę. Bilety na przejazdy pociągami pospiesznymi i przyspieszonymi sprzedawane są w kasach dokładnie na godzinę przed odjazdem (ponieważ Rumuni nie mają kolejowego systemu informatycznego). Rumuńskie koleje CFR (Căileor Ferete Romăne) zamieściły bardzo dobry, szczegółowy rozkład jazdy w internecie na stronie: www.cfr.ro (informacje podane są po angielsku i rumuńsku). Po rumuńsku sosire oznacza przyjazd, a plecare odjazd.
    • Autobusy rumuńskie są zatłoczone i bardzo wysłużone. Na prowincji kursują rzadko, a rozkłady jazdy nie zawsze są wiarygodne. Po informację najlepiej udać się na dworzec.
    • Warto korzystać z usług prywatnych busów, które oferują szybki i tani przejazd. Ich przystanki są z reguły w pobliżu dworców autobusowych. Pozostaje jeszcze możliwość wezwania taksówki, co również jest opłacalne. Z miejscowości Sebes jechaliśmy taksówkami w Góry Sybińskie i byliśmy bardzo zadowoleni.
  • AUTOSTOP
    • Jeśli brak innych środków transportu warto "łapać stopa". Rumuni są przyjaźnie nastawieni do autostopowiczów, ponieważ wiedzą, że za podwiezienie kogoś otrzymają pieniądze. Obowiązuje umowna stawka ok. 1000 lei za kilometr. Każdy pojazd, który w miarę szybko się przemieszcza, nadaje się na środek transportu. My jechaliśmy na załadowanej platformie ciężarówki, wywożącej drewno z głębi gór.
  • MAPY
    • Rumuńska kartografia niestety nie oferuje dobrych map turystycznych. Mapy rejonów najbardziej uczęszczanych ukazały się jako dodatek do czasopisma Munti Carpati. Można je kupić w Informacji Turystycznej w Sybinie (przy rynku), czy w Braszowie (nieopodal Czarnego Kościoła). My kupiliśmy w Sybinie mapę zachodniej części Fogaraszy (Munti Carpati nr. 30). Wydano ją w skali ok.1:65000, poziomice zaznaczono co 100 metrów. Przedstawia ona w zarysie ukształtowanie terenu i przebieg szlaków. Wydawca szczególnie zadbał o szatę graficzną, zamieszczając na rewersie mapy mnóstwo opisanych zdjęć, przedstawiających miejsca szczególnie warte odwiedzenia.
    • W Górach Sybińskich korzystaliśmy z kserokopii map wojskowych z 1915 roku, wydanych przez Instytut Geograficzny cesarstwa austrowęgierskiego. Są to mapy kreskowe (nie ma poziomic) wykonane w skali 1:75000. Początkowo wydają się mało czytelne, ale szybko można się do nich przyzwyczaić.
      Nie obejmują one południowej części łuku Karpat, ponieważ granica cesarstwa biegła głównym grzbietem. Stąd nie nadają się do wycieczek po Fogaraszach.
  • OGÓLNE WRAŻENIA
    • Ceny w Rumunii są niższe o 20-30% niż w Polsce.
    • Walutę najlepiej wymieniać w banku lub kantorze. Na prowincji może nam to nastręczyć sporych trudności, warto zatem mieć to na uwadze i zawczasu kupić odpowiednią ilość lei. Banki są czynne w dni powszednie zwykle od 9.00 do 14.00. Przy wymianie pieniędzy należy okazać paszport. Otrzymujemy wówczas rachunek, który stanowi dowód, że pieniądze zostały nabyte legalnie. Jest on niezbędny przy ponownej wymianie lei na walutę zachodnią. Uliczna wymiana pieniędzy jest nielegalna.
    • Warto nauczyć się podstawowych liczebników i zwrotów rumuńskich. Przyda się to w kasach biletowych, sklepach, przy negocjowaniu ceny za przejazd autostopem. Pasterze w górach są bardzo ciekawi, skąd pochodzą turyści. Miło jest zamienić z nimi parę słów. W większych miastach można porozumieć się po angielsku.
    • Nie ma ograniczeń co do biwakowania. W górach bez problemu można biwakować nawet na terenie Parku Narodowego w Fogaraszach.
    • Będąc w mieście, na posiłki warto chodzić do restauracji, także tych o lepszym standardzie, gdzie można skosztować przysmaków narodowej kuchni. A wszystko to zdecydowanie taniej niż w Polsce (obiad z dwóch dań + wino kosztował 22 zł). Polecano nam mici - pulpeciki z rusztu formowane z mielonego mięsa w kształt krótkich kiełbasek (z dodatkiem ostrych przypraw i czosnku), ciorba de perisoare - ostrą zupę z kawałkami mięsa i jarzynami.
    • Nie należy nawiązywać kontaktu z przypadkowymi ludźmi, którzy na dworcu w większym mieście uparcie nagabują przyjezdnych, oferując tanie pokoje, wymianę waluty itp. Na żebrzących Cyganów i ich natrętne dzieci najlepej nie zwracać uwagi, choć jest to naprawdę trudne (!). Przeważnie po opuszczeniu dworca "gubimy" natrętów. Bywa także inaczej. W Bukareszcie jakiś chłopiec chodził za nami dobrą godzinę!

 

Przejazd z Warszawy w Góry Sybińskie:
Wybrany przez nas wariant: wyjazd w piątek o 16.00, przyjazd do Sebes w sobotę o 21.09
bilet na odcinek Warszawa-Cieszyn (ekspres do Katowic): ulgowy 39,85 zł, cały 69,70 zł
SKĄD - DOKĄD ODJAZD PRZYJAZD UWAGI
1. WARSZAWA - KATOWICE 16.00 18.35 EX z rezerwacją
2. KATOWICE - GOLESZÓW 18.45 20.22
3. GOLESZÓW - CIESZYN 20.35 21.00
przejście pieszo granicy polsko-czeskiej
bilet na odcinek Česky Tesin - Čadca na Słowacji (wg taryfy krajowej): 38 CZK (1 USD)
4. ČESKY TESIN- ČADCA (SK) 22.21 23.30
bilet na odcinek Čadca - Komarno: 286 SKK (6 USD)
5. ČADCA - NOVE ZAMKY 02.28 05.39 "rychlik" Batory
6. NOVE ZAMKY - KOMARNO 06.54 07.21
przejście pieszo granicy słowacko-węgierskiej
bilet na odcinek Komarom - Lőkőshaza: 2236 HUF (8 USD)
7. KOMAROM - BUDAPEST 08.09 09.28
8. BUDAPEST - BEKESCSABA 10.10 13.09
9. BEKESCSABA - LŐKŐSHAZA 13.18 13.45
bilet na odcinek graniczny węg.-rum. Lőkőshaza - Arad
(taryfa międz.): 558 HUF (2 USD)
9. LŐKŐSHAZA - ARAD (RO) 13.45 15.52 czasu bukareszteńskiego
bilet na odcinek Arad - Sibiu: 175.000 ROL (6 USD)
10. ARAD - SEBES ALBA 17.35 21.09 posp. ("rapid")
z rezerwacją
(zmiana planów - wcześniejsza wysiadka, pociąg dojeżdża do Sibiu o 22.29)
* TAXI z Sebes w góry (ok. 30 km) wieczorem: 180.000 ROL od 1 samoch. (1,50 USD/os.)
Koszt przejazdu z Warszawy do Sibiu - łącznie 34 USD


 

 

Wioska Dobra - typowa ''ulicówka'' Zdziwił nas widok tej kobiety... Pasterze do pracy przyjeżdżają na osłach.
Szerokie trawiaste płaje Cindrel. Widok na Cindrel ze Steflesti Wieczór z widokiem na Steflesti był naprawde fantastyczny!
Pasterze ujęli nas swoją gościnnością. Odziani w futra pasterze chronią się przed chłodem. Gdzieś w Górach Lotru...
Uliczka w Sybinie. Przydrożna kapliczka w okolicach wioski Sebesu de Sus. Zachód słońca w Fogaraszach...
W dolinie Moasy napotkaliśmy bawoły zażywające kąpieli w błocie.
Droga na Negoiu prowadzi skalistą granią.
Z Negoiu schodziliśmy Żlebem Drakuli - tłok jak w Tatrach!
Jezioro Caltun (reprodukcja zdjęcia z mapy Fogaraszy) Dolina Balea. Tędy biegnie szosa transfogaraska. Gdzieś w Fogaraszach.
Panorama Fogaraszy. Podragu - schronisko położone u stóp góry o tej samej nazwie. Moldoveanu (2544 m) - najwyższy szczyt Karpat Południowych.
Zamek w Rasznowie to ruiny ruin! Malowniczo położony zamek w Branie. Pod zamkiem można kupić setki gadżetów związanych z Drakulą.
Średniowieczne miasto Sigishoara.
To tutaj urodził się Vlad Palownik zwany Drakulą. Realizacja marzeń Caucescu: założenie urbanistyczne Bukaresztu.
Łuk Triumfalny w Bukareszcie.
Pałac kultury w Jassach. Takim autobusem komfortowo wróciliśmy z Suczawy do Przemyśla.