Drukuj

foto6s.gif Pięć długich tygodni

To był chyba najliczniejszy wyjazd w moim życiu. Z każdym spotkaniem u Zygi i Ewy grupa się powiększała, 16 osób, 18, w końcu 22. Wyzwanie logistyczne - określił to Robert. Nie miałem jednak prawa narzekać, sam w końcu dołączyłem dosyć późno. Trzon wyprawy stanowiło przejście letnie 1996, a do tego różni "krewni i znajomi Królika". Mijały tygodnie, w trakcie których "każdy gadał o czym innym", termin wyjazdu się zbliżał, Robert, nasz kierownik, wyjechał na Mazury, a tu bilety nie załatwione. Mądrzyłem się, więc padło na mnie. Jadę z Tomkiem i Maćkiem do Brześcia kupić bilety. Udaje się bez większych problemów. Nie trzeba udawać autochtonów, ani przepłacać u dworcowej mafii, tylko pani w kasie groźnie marszczy brew i żąda... 24 paszportów (miały jechać z nami pociągiem jeszcze dwie dziewczyny). Obeszło się na szczęście bez tego. Kupujemy 10 biletów kupiejnych i 14 płackartnych. Wagon kupiejny ma przedziały sypialne, a płackartny to sypialny, ale bez przedziałów, żeby można się było bratać.

Jeśli ktoś chce się z tobą napić (np. herbaty), to niekoniecznie musi ci od razu dać w mordę. W sytuacjach krytycznych (np. na granicy) udawaj głupa (nie do innych uczestników!).

12 lipca o 900 z ciężkimi worami ładujemy się w podmiejski do Siedlec. SOKiści i przesiadka na pociąg do Brześcia. Przejście graniczne, trochę stania na moście na Bugu i już jesteśmy na Białorusi. Wymieniamy resztę zajączków (rubli białoruskich) na ruble i wsiadamy do pociągu do Adleru o 1920. Kieruje się on najpierw na północny wschód, w kierunku Moskwy, by dopiero za Smoleńskiem zawrócić na południe. Kiedyś jechał na wprost, przez Ukrainę, dziś omija ją szerokim łukiem. Z tego powodu podróż trwa ponad 50 godzin. Nie przejmujemy się tym zbytnio. Mamy w końcu czas, by odsapnąć po trudach przygotowań i lepiej się poznać. Podróż upływa pod znakiem grania w mafię, wiązania węzełków i dopasowywania raków. Dla wielu z nas będzie to wszak pierwszy wyjazd w tak wysokie góry.

W Mineralnych Wodach w końcu wysiadamy. Poznani w pociągu Białorusini poradzili nam udać się do Nalczika - stolicy Kabardyno-Bałkarii, aby tam u pograniczników dostać przepustkę na poruszanie się w terenie przygranicznym. Jedziemy więc do portu lotniczego. Jest tu duży dworzec autobusowy, gdzie przed paroma laty często porywano autokary z turystami. Dzisiaj strategicznych obiektów strzeże nieduży bunkier i kontrolująca dokumenty milicja. Przy większych drogach na Kaukazie spotkamy jeszcze kilka takich punktów. Nic dziwnego, do Czeczeni niedaleko. Śniadanko na dworcu i dalej do Nalczika. Po drodze pierwsza atrakcja - ośnieżone wierzchołki Elbrusu na horyzoncie.

Propusk udaje się załatwić bez problemu, mieliśmy dobrą bumagę. Gorzej z wymianą pieniędzy, chcą tylko nowe studolarówki. Znajdujemy parę takich i wkrótce pędzimy w górę rzeki Baksan. Dolina jest wąska, otoczona przez wysokie osypujące się skały. A na jej dnie rozlatujące się osiedla z wielkiej płyty i zrujnowane fabryki. Potem też alpinłagry i turbazy. Socjalistyczny syf. Ale ponad nim coraz bardziej wyłaniają się ośnieżone szczyty. W końcu wieś Elbrus - koniec jazdy i pogody.

W jednym z domów zostawiamy depozyt i w końcu ruszamy do góry. Daleko dziś nie zajdziemy, zwłaszcza że pada i buraczymy. Lepiej drugiego dnia. Idąc wzdłuż rzeki Iryk docieramy do polanki, gdzie można postawić bazę wypadową na najbliższych parę dni. Potem znajdujemy jeszcze lepsze miejsce, gdzie się rozbijamy i skąd po południu robimy mały rekonesansik. Wieczorem ognisko i dyskusja, co robić dalej. Decyzja: jutro będą liedowyje zaniatia, dla tych co na śniegu są laikami. Instruktorami Fazi, Beata i Horaczek.

Panowie, nie róbcie sobie jaj woła rankiem Czarek. Ale to nie głupie żarty. Rzeczywiście ktoś ukradł jemu i Marcinowi nocą spod tropiku buty. Postanawiamy pertraktować z autochtonami i ewentualnie wykupić je. Grupy ruszające ze sprzętem do góry po drodze opowiadają wszystkim historyjkę, że zginęły buty, że może ktoś znalazł i uznał za niczyje, że się odwdzięczymy... Może to co pomoże. Horaczek idzie z ludźmi od razu na przełęcz Iryk-Czat (1B 3667 m), aby tam zanocować i przy okazji się aklimatyzować. Po południu przyjeżdża do nas pasterz i zaprasza do swojej chaty. Idę z Pawłem. Dostajemy chleb z ajranem, czyli kefirem. Okazuje się, że tej nocy okradziono też Rosjan i inną grupę Polaków. Ale gospodarze już wiedzą, kto to zrobił i na pewno wszystko odzyskamy. I rzeczywiście, jak spotkaliśmy się z chłopakami z Polski, przyjechała na koniu pani z naszymi rzeczami.

Panoramka
foto3.jpg 53 kB
Iryk to baran, przewodnik stada. Czat to najlepsza część mięsa dawana gościom. Przełęcz Iryk-Czat to długi, kamienny garb oddzielający naszą dolinę od Lodowego Plato na południowych stokach Elbrusu. Droga jest długa, jeden wał morenowy, drugi, trzeci... Deszcz, grad, śnieg... Rosjanie, Ukraińcy, Niemcy... Mleko. Dopiero na samej przełęczy Elbrus zaczął wyłaniać się zza chmur, a słońce zaczęło zachodzić za Elbrus. A rankiem: Ja pierdolę - panorama od Uszby po Dżajłyk. O tym się śni. Przez najbliższe trzy dni lampa.

Wydawało się, że to będzie dobra droga - wyraźna ścieżka ponad dnem doliny. A to był skraj moreny brzeżnej, nawet i wygodny, dopóki nie został przecięty olbrzymim żlebem. To miała być w końcu właściwa droga - wyraźne zagłębienie u końca moreny pod skałami. Po kilkudziesięciu metrach trzeba wyjąć czekany i zacząć walkę w pionowym piargu. TO była nasza, polska droga: Czekan(m)y w piasku, lekko licząc 3B. A miało być lekko, łatwo i przyjemnie. Potem już tylko długie pola śnieżne i wychodzimy (Czarek, Maciek, Przemek, Rafał i Tomek) na przełęcz Terskolak (1B 3620 m), gdzie spotkamy naszych Białorusinów. Fazi, Patryk i Robert zdobyli tymczasem Czatkarę (3898 m)

Najlepiej jest podróżować ciężarówką, świeże powietrze i widoki dookoła, Donguz-Orun i Nakra-Tau. A potem wieś Terskol i, jak to w zwykle w cywilizacji, ogóle rozprężenie. Sklep, jeden, drugi, pomidorki, depozyt, dyskusja: kolejką, czy piechotą, godziny lecą. I tak już dzisiaj daleko nie zajdziemy. W KSSie (taki radziecki GOPR) powiedzieli nam, że idzie załamanie pogody. Wynajmujemy więc chałupę i robimy imprezę. Są urodziny Beatki, wódeczka, wycyckany szczur, strumień górski, ale niezbyt bystry i ciepły Fazi. To dla wtajemniczonych. A potem: Gosiu, ale lubisz mnie? Niektórzy wyraźnie przeholowali.

Dzielimy się po równo: dwie jedenastki. Jedni po sportowemu od samego dołu na piechotę przez Lodową Bazę. Drudzy uznali, że to nie taki wielki dyshonor, pojechać kolejką linową do stacji Mir (3500 m), tym bardziej, że czasami spada. Kawałek asfaltem do turbazy Azau, a potem oglądanie z wagonika wielkich hałd rudego wulkanicznego żużlu. Z nami jadą snowboarderzy - złota rosyjska młodzież. Dalej mozolnie, najpierw pod wyciągiem krzesełkowym, potem drogą wyjeżdżoną przez ratraki do Prijutu 11-tu (4200 m). Coraz bliżej dwóch białych wierzchołków.

Prijut 11-tu
foto5.jpg 58 kB
W schronisku nie ma kanalizacji, wody, światła, ogrzewania itd. Dlaczego więc mielibyśmy płacić za nocleg 7 $. Rozbijamy namioty na śniegu, gotujemy jednak i jemy w schroniskowej kuchni turystycznej. Prijut wygląda jak łódź podwodna albo zdezelowany autobus bez okien. Wokół jakieś żelastwo, stare grzejniki, złom. Kibelek ma stały silny nawiew od dołu. W sumie nieprzeciętny syf. Na zewnątrz co drugi dzień dupówa i pogoda. Ciekawe, jak tu wygląda latem - Ewa.

Pierwszy atak. Pobudka o drugiej w nocy. Kaszka nie chce wchodzić, herbata nie chce się ugotować. Po trzeciej wychodzimy. W górę suną już dwa tramwaje jak nierzeczywiste gąsienice z filmu "Mikrokosmos". Światło księżyca, metaliczny chrzęst i nikłe ślady na zmrożonym śniegu. Krok za krokiem, oddech za oddechem, odbija się kaszka. Gdy wyprzedzamy obie grupy (Anglicy i Norwegowie) i dochodzimy do Skał Pastuchowa, wschodzi słońce. Gra świateł na grani Kaukazu, aparat odmawia posłuszeństwa. Same Skały (4800 m) to kupa kamieni niewartych wzmianki. Przed laty ten rosyjski kartograf sześć razy wychodził stąd na wschodni wierzchołek i sześć razy nieprzytomnego znosili Bałkarcy. Za siódmym razem wszedł i zdjął namiary. Upierdliwy, nie kończący się trawers. Wydaje się że przełęcz jest w zasięgu ręki i z górki, ale nie można dojść. Z siodła między Elbrusami (5416 m) na szczyt jest już blisko, lecz wtedy psuje się pogoda. Podchodzimy jeszcze trochę, ale nic nie widać, prasta śniegiem i lodem, więc zawracamy. Do góry poszli i zdobyli, co trzeba, Horaczek z Karolem. Podczas zejścia giną we mgle kikuty tyczek, którymi wyznakowana jest trasa. Gdy docieramy do Prijutu, z dołu dochodzi grupa Lodowej Bazy.

Na szczycie
foto4.jpg 52 kB
Drugi atak. Mieszane uczucia, żeby nie było pogody i zostać w cieple śpiworka i żeby była i zdobyć szczyt. Ale jest. Są gwiazdy i mroźny wiatr. Wydaje się, że wychodzę pierwszy. Tym razem bez kaszki. Dziś wyraźnie szybciej. Ponad Skałami ktoś mnie dogania, ale to nie koledzy, lecz Rosjanie. Dopiero potem dochodzi Robert. Razem wchodzimy na... przedwierzchołek. Zaskoczenie, potem kawałek grani i jednocześnie na Elbrus. A co ty tutaj robisz? To Tomek już siedzi na szczycie. Jest 1130. Nic nie zasłania widoku, poza chmurami, które są poniżej. Tam Uszba, na południu Gruzja, morze gór. Tego dnia Elbrus (2A 5642 m) zdobyli: Czarek, Fazi (Wschodni), Gosia, Maciek, Marta, Patryk, Przemek, Rafał, Robert i Tomek. W sumie 12 osób.

Piechotą w dół, kolejką w dół, coraz cieplej, coraz mniej polarów na sobie. Część jeszcze została na górze, będzie dziś próbować i uda się potem do Bezingi. Dla nas autobus do Baksanu i mikrobus do Piatigorska. Na bezpośredni pociąg do Soczi już nie zdążymy. I skąd wziąć ruble? Bank zamknięty, kantorów nie ma, taksówkarze i Ormianie nie potrzebują. Wreszcie w budce z hot-dogami po złodziejskim kursie. Znów chcieli tylko studolarówki. Szybko do kasy. A tam pani: Kuda? Otkuda? Pocziemu? Wy szto, Poliaki? Nie sprzeda do Soczi, więc elektriczką do Mineralnych Wód. Tam bez problemu kupujemy bilety do Armawiru. W pociągu szampan i urodziny Zygi.

Nie, nie ma tu gdzie postawić namiotów. Camping? Wybijcie to sobie z głowy. U nas w Soczi Czernomyrdin, wille i sanatoria rządowe. Ale znalazł się w końcu kawałek trawy, prysznic i płatna plaża za darmo. Powietrze ma 26 oC, woda 24. Kąpanie, pranie, kąpanie, pranie... Długa nadmorska promenada i ludzki tłuszcz smażący się na słońcu. Szaszłyki i brzoskwinie. Jeśli nam wydaje się tu drogo, to co dopiero przeciętnemu Rosjaninowi.

Odpływamy z Soczi
foto8.jpg 72 kB
Prom jest mały i nieźle kołysze, więc jeśli czujesz się źle i męczy cię morska choroba, usiądź na środku statku, pod pokładem i jednocześnie na dziobie, patrz na horyzont i głęboko oddychaj. Jeśli jest inaczej możesz pójść na tył Siergieja Jesienina, zjeść arbuza i długo patrzeć na kilwater. Tam z tyłu wszak zostaje Rosja, Kaukaz i Soczi.

Trabzon. Czternaście osób, to akurat, aby wynająć całego dolmusza, czyli forda transita. To w Turcji najpopularniejszy chyba środek komunikacji. Jedziemy najpierw do klasztoru Sümela w pobliżu Trabzonu. Zabytek wandalizmu. Tego starożytnego, muzułmańskiego, usuwającego twarze i tego nowoczesnego, uwieczniającego na freskach swoje nazwiska, i wreszcie tego najnowszego, budującego na nowo zabytki dla turystów. Potem wzdłuż morza i w głąb lądu do Ayderu - wsi letniskowej u stóp Kaczkaru.

Pierwsze kroki w "krainie deszczowców." Wilgotne powietrze znad Morza Czarnego zderza się tu z wysokim łańcuchem Gór Pontyjskich i skrapla. Początkowo ładnie, chmury gdzieś nad nami, bukowe lasy, pasieki i poziomki. Coraz mniej widać, coraz gęściejsza mgła, mokro, mży. Wieś Kavron, postój w barze, obiad na epigazach i pytanie co dalej. Miejscowi Turcy nie znają żadnego języka, dla nas turecki jest obcy. Büyük Deniz Gölü??? Z odpowiedzi rozumiemy jedynie wymachiwanie rękoma, ale to wystarcza. Po śladach krów, w mgłę i ciemność parę kilometrów, aż do rozbicia namiotów.

Jakże inny jest ranek. Noc zepchnęła chmury w dół i tu, na prawie trzech tysiącach, mamy nad sobą nieskalane niebo. Ale trzeba się spieszyć, bo mgły się podnoszą. Jest wreszcie jezioro Büyük Deniz i kąpiel w jego zimnych, ale czystych wodach. Kolejne jezioro - Kara Deniz i kwitnące jeszcze o tej porze rododendrony. Nienazwana, ponad trzytysięczna przełęcz jest przejściem do krainy suchych stepów. Zaraz za nią, gdzie docierają czasem mgły z północy, rozciągają się jeszcze bujne i kwieciste wysokogórskie łąki. Niżej już tylko pasikoniki nieruchome z suszy i upału.

Dopiero tu, w małej górskiej wiosce widać, że jesteśmy w Azji. Bo choć i antena satelitarna się trafia, i samochód, a minaret to słup z megafonami, to po staremu siano na osła ładuje się dopiero wtedy, gdy zabraknie kobiet.

Jezioro Deniz Golu
foto13.jpg 68 kB
Olgunlar leży poniżej 2000 m i to stanowczo zbyt nisko, aby atakować szczyt. Dwa tysiące w pionie, 8 km w poziomie, potem po skale, to lekko licząc... A później jeszcze trzeba wrócić. Mimo tych wyliczeń skoro świt wyruszamy. To chyba Kaczkar?, potem kolejne typowanie i kolejne. Turnie rosną, roślinność znika, pojawiają się lodowczyki i wychodzimy na jezioro Deniz Gölü, które w swoim mniemaniu pozostawiliśmy daleko w tyle. Gdy po sześciu godzinach stajemy pod właściwą ścianą Kaczkaru, zawracam. Nie chce mi się męczyć, narażać, wracać po nocy. To nie jest przecież wyśniony Elbrus. Czarek, Karol, Maciek i Marcin sądzą jednak inaczej. Do grona zdobywców Kaczkaru (3937 m) oprócz nich dołączy też Paula z Robertem, którzy wyruszyli po nas i mimo późnej pory nie chcieli zawrócić.

Budzi mnie pytanie: Wrócili? Nie, choć już rano, nie ma jeszcze Pauli i Roberta. Niewesoło. I do tego jeszcze ten przewodnik, który powiedział, że w z zeszłym tygodniu zabił się na Kaczkarze Anglik. Lecz wreszcie ich widać, jak idą ścieżką z góry. Powitanie gorące jak herbata.

Nie kończące się zakręty. Prawo, lewo, skała, rzeka, gaz, hamulec, góra, przepaść... Kiedyż będzie wreszcie Yusufeli? W mieście myjnia samochodowa. Jedziemy w końcu do Erzurum, więc samochód musi jakoś wyglądać. To nic, że na górze są plecaki. I znów zakręty, lecz tym razem po asfalcie, więc kierowca ścina je nie przejmując się ograniczeniem prędkości. Tylko od czasu do czasu ostro po hamulcach, jak jedzie coś z przeciwka. I podobnie jak na Kukazie posterunki wojskowe, tyle że tu szukają Kurdów.

Jeśli możesz, wybierz autobus dalekobieżny. Stosunkowo niskie ceny, szybkość i wygoda. Co dwie godziny przystanek, możesz rozprostować kości i coś zejść. Pomocnik kierowcy skropi ci potem dłonie wodą kolońską. Na dłuższych trasach obowiązkowo mały posiłek w cenie biletu. Towarzysze podróży to głównie inni turyści, choć trafi się też możliwość rozmowy z kulturalnym Turkiem. Fotele wygodne, odchylane, możesz się wyspać po trudach dnia. Czasami bywa inaczej.

Kapadocja
foto1.jpg 75 kB
Aż dziw, że Kapadocja jeszcze istnieje. Pierwszy większy deszcz i ta skała, tuf wulkaniczny rozpłynie się i rozsypie w pył. Znikną jaskinie, kościoły, płomienne i falliczne skały, wąwozy i podziemne miasta. Miękkość materiału, źródło cudu natury i rąk ludzkich, stanie się też przyczyną jego zagłady. Ale póki co jesteśmy w Göreme. Są góry jak ser szwajcarski, rodacy na każdym kroku, camping z basenem i wreszcie Muzeum Pod Otwartym Niebem. Nie udaje się zdążyć przed różnojęzycznym tłumem. Przepychamy się od jednej niszy do drugiej, od świętej Barbary do Jerzego, od XI do XIII wieku. Niestety dwa najpiękniejsze kościoły - Jabłka i Ciemny zamknięte, jeden kratą, drugi cenami zaporowymi.

Rajski ogród w miniaturze. Morelki, wiśnie, pomidory, papryki... Oaza zieleni między białymi ścianami. Resztki wody w kanałach i cysternach. Wąwóz wije się i wciska w skały. Coraz głębiej, coraz węziej. Chwila wspinaczki, trampki ślizgają się po skale, a potem spalona słońcem równina porośnięta suchymi trawami i kolczastymi krzewami.

Nie zgadzaj się na pierwszą cenę. Nie jesteś Amerykaninem. Na drugą też nie. Jesteś Polakiem. Dopiero teraz rozpocznij targ. Obniż cenę o połowę, zacznij przebierać, szukać wad i wybrzydzać. Pamiętaj, że u sąsiada widziałeś dwa razy tańszy towar. Nie spiesz się. Nie ustępuj, bądź twardy w negocjacjach. Może po godzinie coś ci się uda oberwać.

Kolejne korytarze, następne komory, drzwi w formie kamieni młyńskich, coraz bliżej środka ziemi. To podziemne miasto Derinkuyu kiedyś schronienie i twierdza chrześcijan. Nieoczekiwane otwory i prześwity, tu widać tylko głowy, tam stopy. Światło elektryczne i kolorowe strzałki dla zwiedzających. Ale są też boczne, ciemne i ciasne korytarzyki. Zapuszczamy się w jeden z nich. Gaz w zapalniczce kończy się. Wężowym ruchem w głąb ciemności.

Pamukkale lepiej wygląda na zdjęciach niż w rzeczywistości. Z bliska ukazują się wymurowane zbiorniki, sadzawki żółte i puste, system dystrybucji skąpych ilości wody. Lecz można to wszystko wykadrować. Powyżej antyczne uzdrowisko. Ruiny skrzętnie odbudowane przez pracowitych Austriaków. Turecki naciągacz co chwilę "odnajduje" na oczach wycieczek rzymskie monety. Autokary przyjeżdżają i odjeżdżają. Lecz parę metrów dalej jest i żółw, i chwila zadumy przy starym grobowcu.

W Efezie
foto14.jpg 72 kB
Efez Znaleźć kawałek cienia. To nic, że wokół biblioteka Celsusa, świątynia Hadriana, odeon i teatr. Nieważna jest droga do portu, świetnie zachowane mozaiki i termy. Niech sobie stoi fontanna Trajana, starożytny burdel i gimnazjon. Rozkroić arbuza, którego dostał Sir Tomas...

Tu była świątynia Artemidy, jeden z siedmiu cudów świata. Jak ją rozebrano, to zbudowano rzymski Efez. Z ruin miasta postawiono bazylikę świętego Jana, największą swego czasu świątynię chrześcijańską. Z bazyliki wzniesiono piękny meczet Isabey. Jego jeszcze nikt nie podpalił, nie zburzył, nie rozebrał... Spokojnie czeka na swoją kolej. Dopiero potem będą go zwiedzać tłumy.

Nie wiadomo gdzie się zaczyna miasto. Coraz więcej domów, coraz większy ścisk na drodze, nowe osiedla, ciężarówki, taksówki, korki. Już dawno mieliśmy być na miejscu. Wreszcie ogromy, długi na 1000 metrów most nad Bosforem. I znów autostrady, samochody, zatory. Sprzedawcy swobodnie chodzą między stojącymi pojazdami. Wreszcie dworzec autobusowy. Przed nami Istambuł.

Wielki bazar jest zadaszony. Cała dzielnica pokryta kolebkowym sklepieniem. A w środku złoto, biżuteria, dywany, pamiątki, ubrania... To wszystko dla zagranicznych gości. Ale wokół tego rozciągają się całe hektary wypełnione przeróżnym towarem. Jest ulica z garnkami, materiałami, sukniami ślubnymi... Tu kupują Turcy. Czy w tym mieście w ogóle ktoś pracuje?

Nie zachowuj się jak Japończyk. Nie biegaj z aparatem od jednego zabytku do drugiego, od Topkapi do Haga Sofia, od cysterny Yerebatan do Błękitnego Meczetu, od hipodromu do Sulejmana. Stań na chwilę, zatrzymaj się w cieniu kolumny. Popatrz, posłuchaj, pooddychaj. I choć z braku przewodnika niewiele zrozumiesz, nie przejmuj się. Chłoń.

Wśród tak wielu zabytków najważniejsza pozostanie knajpa w portowej dzielnicy, której zapisane ściany kontrastowały z dywanami. Bezrobotna rosyjska prostytutka i piwo dolewane pod stołem. Pensjonat Ilk Knur, którego właścicielka zakręcała wodę w kranach i budziła w środku nocy. Jej namiętne wymachiwanie rękoma i jedyny zrozumiały wyraz "money". Epigaz za łóżkiem i herbata po kryjomu. Bazar, który nawiedził naszą dzielnicę, źródło taniego żarcia i pamiątkowych szklanek. Światło latarni morskiej i syreny statków.

Bułgarscy Turcy wracający z handlu, Rumuńscy żołnierze na przepustce, Cyganie jadący na żebry do Polski, rodacy przemycający wódeczkę z Węgier... Wymienia się towarzystwo, mijają kraje, zmieniają się pociągi, lecz stale pozostaje ten sam kierunek. Na północ, do domu.

Wyżerka i rozpusta w Krakowie. Francuskie rogaliki, sałatki, Krzysztofory i pizza. Możemy sobie na to pozwolić, bo bilety do domu mamy już w kieszeniach. Kto może, likwiduje nadwyżki dewizowe

Jeśli te pięć tygodni było długie, to nie dla tego, że to dużo czasu. W ciągu pracowitego roku trzydzieści pięć dni prawie nic nie znaczy. Podczas wakacji jednak, każdy ranek jest inny, każdy wieczór niepowtarzalny, pełen wrażeń i znaczenia. Coraz to inne nazwy, widoki, twarze, klimaty... W końcu tych zmian było zbyt dużo i zaczynały męczyć. I pod koniec podróży, w Stambule wydawało się, że Kaukaz był dawno temu, w zeszłym roku, czy może nawet wcześniej, przed laty. Tylko czekany przytwierdzone do plecaków przywracały właściwe proporcje czasu.

 



Kalendarium wyprawy

 

Dzień
Data
Dzień

tygodnia
O p i s
1 12 VII So Do Brześcia
2 13 VII N Pociąg
3 14 VII Pn Pociąg
4 15 VII Wt Mineralne Wody - Elbrus
5 16 VII Śr Obóz w Iryk-Czat, górka
6 17 VII Cz Ukradli buty, liedowyje zaniatia
7 18 VII Pt 2 grupa na przełęcz Iryk-Czat
8 19 VII So 3 grupa na przełęcz Iryk-Czat
9 20 VII N Na przełęcz Terskolak / na Czatkarę
10 21 VII Pn Przez Elbrus do Terskolu, impreza
11 22 VII Wt Kolejką do góry i do Prijutu / piechotą do "szkoły"
12 23 VII Śr Niepogoda
13 24 VII Cz Pierwszy atak, dochodzi grupa piesza
14 25 VII Pt Niepogoda
15 26 VII So Drugi atak
16 27 VII N Prijut - Terskol - Baksan - Piatigorsk - MinWody - Armawir
17 28 VII Pn Armawir - Soczi
18 29 VII Wt Soczi
19 30 VII Śr Statkiem do Trabzonu
20 31 VII Cz Trabzon - Sumela - Ayder
21 1 VIII Pt Z Ayderu do góry ponad wieś Kawron
22 2 VIII So Przez przełęcz do Olgular
23 3 VIII N Atak na Kaczkar
24 4 VIII Pn Kanikuła w Olgularze
25 5 VIII Wt Yaylar - Yusufeli - Erzurum i dalej
26 6 VIII Śr Göreme: kościoły
27 7 VIII Cz Göreme: Derinkuyu
28 8 VIII Pt Göreme: Zelve
29 9 VIII So Pamukkale
30 10 VIII N Efez
31 11 VIII Pn Pamuçak, Selçuk
32 12 VIII Wt Istambuł: Cysterna
33 13 VIII Śr Istambuł: Hagia Sofia, meczety
34 14 VIII Cz Istambuł: Topkapi, Sirkeçi
35 15 VIII Pt Bukareszt
36 16 VIII So Satu Mare - Ukraina - Słowacja
37 17 VIII N Muszyna - Kraków - Warszawa

 



Uczestnicy wyprawy

Uczestnicy wyprawy pod Elbrusem

Podpis do zdjęcia uczestników

Grupa turecka - do samego końca

  1. Marcin Drozdowicz
  2. Karolina Góralska "Karol"
  3. Tomasz Górski
  4. Maciek Horaczek
  5. Ewa Jurkowlaniec
  6. Monika Natkowska
  7. Rafał Sarna
  8. Marta Wilczkowiak
  9. Marcin Zarzycki "Zyga"

Grupa turecka - powrót z Selçuku

  1. Cezary Herma
  2. Michał Suder

Grupa turecka - powrót z Göreme

  1. Paula Łapuć
  2. Robert Sambierski
  3. Joanna Szypuła

Grupa kaukazka - wyjazd do Bezingi

  1. Patryk Białokozowicz
  2. Karolina Herykowska
  3. Maciek Jabłoński
  4. Rafał Kapuściński "Fazi"
  5. Beata Piątek

Grupa warszawska - powrót z Elbrusu

  1. Małgorzata Gecow
  2. Przemek Goraj
  3. Paweł Szempliński

 



Koszty, informacje praktyczne

Cała wyprawa kosztowała każdego z nas:



KURSY WALUT


CENY PRZEJAZDÓW

 

Ceny najważniejszych przejazdów
zdoczymcenauwagi
Warszawa Brześć pociąg 8 zł 1
Brześć Mineralne Wody pociąg 43 $ 2
Mineralne Wody Elbrus 3 autobusy 47.000 Rbl
Elbrus Terskol ciężarówka 100.000 Rbl / 22 os.
Terskol Stacja Mir kolejka linowa 20.000 Rbl
Mineralne Wody Soczi 2 pociągi 103.000 Rbl 3
Soczi Trabzon prom 32 $ 4
Trabzon Sumela, Ayder dolmusz 9 $
Yaylar Trabzon dolmusz 1.000.000 TL
Erzurum Goreme autokar 1.600.000 TL 5
Selczuk Istambuł autokar 2.000.000 TL
Istambuł Bukareszt pociąg 22 $ 6
Bukareszt Satu Mare pociąg 41.00 Lei
Satu Mare Muszyna pociąg 90.910 Lei 7
Muszyna Warszawa 2 pociągi 27,60 zł

To są tylko te najważniejsze przejazdy, w sumie bowiem użyliśmy 29 różnych środków transportu.

Uwagi

  1. Przesiadka w Siedlcach. Studenci kupują osobno bilet do Terespola, osobno z Terespola do Brześcia (zniżka). Podano cenę za bilet normalny.
  2. Kursuje tylko w dni parzyste. Odjazd o 1920. W Rostowie odczepiane są dwa wagony do Kisłowodska na Kaukazie. Podana cena wynika z uśrednienia ceny 14 biletów płackartnych i 10 kupiejnych. Wagon kupiejny ma przedziały sypialne, a płackartny to sypialny, ale bez przedziałów, żeby można się było bratać. Płatne oczywiście w Rublach białoruskich.
  3. Przesiadka w Armawirze. Musięliśmy wziąć taksówki, aby przejechać z dworca Armawir I na Armawir II, które leżą na dwóch końcach miasta.
  4. Ten tańszy prom pływa tylko dwa razy w tygodniu, w sobotę i środę. Codziennie kursuje natomiast wodolot - rakieta za ok 50 $.
  5. Odjazd o 2000. Jest tańsza metoda przejazdu. Można kupić bilety na wcześniejszy pociąg (1530) tylko do granicy w Kapikule, a tam kupować lub kombinować u kolejarza dalej. Autokar do Bukaresztu kosztuje 25 $, lecz jest znacznie szybszy.
  6. Pociąg nazywa się "Cracovia" i kursuje z Konstancy przez Satu Mare, gdzie najtaniej do niego wsiąść. Potem wlecze się przez Ukrainę i długo czeka w Koszycach na wagony z Budapesztu. W Satu Mare bilety można kupić tylko w biurze podróży ok. 20 min. piechotą od dworca.

INNE CENY

Rosja

Turcja


FORMALNOŚCI

Rosja

Turcja


Mapy

Cała trasa podrózy

mapa całej podróży

Kaukaz, okolice Elbrusa

mapa2.gif

Góry Pontyjskie, okolice Kaczkaru

mapa3.gif

Na czerwono została zaznaczona nasza trasa


Galeria zdjęć

foto3s.gif Panorama Kaukazu z przełęczy Iryk-Czat. Fot. Rafał Sarna
foto3.jpg 87 kB


opiss.gif Opis panoramki.
opis.gif 8 kB


foto6s.gif Liedowyje zaniatia. Fot. Beata Piątek
foto6.jpg 87 kB


foto5s.gif Prijut 11-tu. Fot. Robert Sambierski
foto5.jpg 38 kB


foto4s.gif Rafał, Tomek i Robert na szczycie Elbrusa. Fot. Robert Sambierski
foto4.jpg 52 kB


foto8s.gif Monika i Asia na tle Soczi. Fot. Monika Natkowska
foto8.jpg 72 kB


foto13s.gif Jezioro Deniz Gölü. Fot. Karolina Góralska
foto13.jpg 68 kB


foto7s.gif Powitanie Roberta i Pauli. Fot. Robert Sambierski
foto7.jpg 98 kB


foto1s.gif Kapadocja, okolice Goreme. Fot. Tomasz Górski
foto1.jpg 76 kB


foto15s.gif Efez, biblioteka Celsusa. Fot. Monika Natkowska
foto15.jpg 107 kB





foto14s.gif Odpoczynek w Efezie. Fot. Karolina Góralska
foto14.jpg 89 kB