¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Prawdopodobnie nie ma tematu, którego nie da się tutaj poruszyć.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

20./14.08. - Villa Montes - Ibibobo - granica infante Rivarola - (Paragwaj) Filadelfia

W dupie.

Po śniadaniu na targu w Villa Montes dało się jeszcze podjechac do Ibibobo na 10, ale dalej już nędza. Przez 3h nie jechało nic, potem same tiry, co nie brały (Boliwijczykom pasażerów - wg prawa muszą być w papierach ciężarówki - sprawdza paragwajska policja i na odwrót po drugiej stronie) tak że na granicy, 70km dalej, melduję się o 16. Same nieliczne cysterny, którym zawodowo wcale nie wolno. Wreszcie przed 20:00 policjant celny proponuje mnie podwiezc te 300km do Filadelfii za... 150 usd. Rozpacz. Po jakimś czasie cena spada do 70, więc jadę. Mam dzień w plecy, widoków na stopa brak, a autobus (ten z Santa Cruz; jedyny dziennie) będzie o 4-5 rano i nie musi mieć wolnych miejsc. W Filadelfii lądujemy tuż po północy.

21./15.08. Filadelfia - Asuncion

Streets of Filadelfia.

Jak się okazało całe miasto jest w święto wymarłe. Cudem udało się znaleźć otwarty sklep i net (w hotelu, 3x droższy niz gdziekolwiek dotąd). Kasę trzeba było wyjmować z bankomatu, co zwykle jest gorsze niż wymiana. Do zobaczenia w zasadzie tyle, co nic (choć dwujęzyczne szyldy i niemieccy bohaterowie ulic, m.in. Avenida Hindenburg, robią wrażenie). Ok, coś było ale zdecydowanie niewarte zachodu. Widać białych lokalsow, ale ubranych normalnie. Muzea za darmo i półdarmo mogły być ciekawe, ale w święta nieczynne. Gdybym nie poszedł o tej północy spać w krzaki a przeszedł się po mieście uratowałbym dzień meldujac sie w Asuncion wczesnym popołudniem. A tak to mam 5h (większość poszła na pisanie relacji), odjazd Nasa (nie ta, skrót od Nuestra Seniora de Asuncion - takie nabozne nazwu się tu nadaje; np. do Villa Montes jechałem firmą Juan Pablo II) o 13 i o 20 w Asuncion. Po drodze sporo ptaków, ale z czasem jednak monotonnie. Pierwszy polski (tzn. napchany siedzeniami jak Polski Bus) autobus. Słabe te 2 ostatnie dni. W stolicy kupuje bilet do Buenos na jutro i lokuje się w hostelu znalezionym dzięki dworcowemu wiifi.
W Asuncion warto bylo dziś być w dzień, bo w tv widziałem obchody de facto święta nazwy. Jak dupa, to dupa.
PS. Miejscowi Mennonici nie przybyli z Holandii jak nasi (sprowadzani na Żulawy i w okolice Jabłonnej by uprawiać ziemię), tylko z m.in. Kanady (za LP) i ZSRR (napis na pomniku) a mówią po niemiecku.
Ostatnio zmieniony 2019-08-21, 02:07 przez don pedro, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

Kilka spostrzeżeń:
Paragwajczycy mówią dość szybko i niedbale po hiszpańsku.
Można za to dostać chleb, nie tylko bułki jak w Boliwii, ale kosztuje on od dolara wzwyż.
Czekolady wciąż maleńko w sklepach i drogo.
Opłaca się wymieniać euro (w Peru i Boliwii - usd).
Lamy, wcześniej wszędobylskie, się skończyły po zjeździe z Andow.

22./16.08. Asuncion

Na ulicach Asuncion sprzedają zielsko na poprawę zdrowia do wody z lodem jako napój odswiezajacy; rzeczone korzenie i zioła rozdrabnia się moździerzem na miejscu.
Spacerując po centrum natknąłem się też na obstawiony kordonem policji Congreso a tuż obok, na jednym z głównych placów - całą wioskę z dykty. Jedno z drugim niewiele łączy: są manifestacje (stąd obstawa), ale slumsy są dla... powodzian. Co roku przez jakieś 3 miesiące, gdy rzeka jest wysoka, mieszkańcy drugiego brzegu muszą się przeflancować do takich oto lokali zastępczych. Spore miasto, ale cisza i spokój. Parę pałaców i kamienic kolonialnych, jest panteon bohaterów Wojny o Chaco i stary dworzec kolejowy. Jeszcze cmentarz klasycystyczny, którego ja nie zdążyłem a sami mieszkańcy raczej nie kojarzą, zwłaszcza jako atrakcji (a na zdjęciach serio ładny). Miasto zdecydowanie dupy nie urywa, zabudowa poza ww. raczej przeciętna, ale ma swój fajny klimat. Szkoda, że centrum sobie a pobliska Rio Paraguay, a w zasadzie Bahia de Asuncion, sobie. Szaliki tylko po 1 modelu (Cerro Porteno i rzadsza Olimpia; "Jeden jedyny dolmen... Biedacy."). Znanym od wczoraj autobusem jadę 5km na dworzec PKS. Przed odjazdem jeszcze zdążyłem skosztować polecanej paragwajskiej wołowiny (bez szału, pewnie dlatego, że bar dworcowy). Luksuśny autobus Cruzeiro del Norte (wbrew zapowiedziom znów bez netu; chyba tylko w Ekwadorze był), ale przynajmniej film leci bez dźwięku i spokój. Zaraz posiłek (nie ma lekko, nie odmawia się, choć znacznie gorszy od wołowiny) i wjazd do Argentyny, gdzie na przejściu dużo waliutczikow oraz nachalni przymusowi bagażowi rzucający plecakiem jak popadnie w oczekiwaniu na napiwek. Ogólnie dają pojesc. Za oknami płasko ale trawiaściej.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

23./17.08. (Argentyna) Buenos Aires

No, nie jest to obiecana przy kupnie biletu 5 rano (a 10), ale jestem w Buenos. Udaje się zrzucić garba w hostelu i ruszam w miasto, dziś część północna.

Z wrażeń ogólnych - jest bardziej europejsko niż w Europie, tylko śmiesznie (?) przy płaceniu kartą: albo biorą i bez krępacji spisują numer i kod bezpieczeństwa, albo normalnie na pin, ale potrzebny dokument ze zdjęciem.

Wracając, Buenos Aires to pierwsze miasto na trasie, w którym czuć wielkomiejskość w europejskim znaczeniu. Secesja wszędzie, szerokie aleje z platanami, czysto, tętni życiem. Coś jak wyraźnie czystszy Paryż, tyle że bez Wieży Eiffela i starszych zabytków. Bo i faktycznie, choć zwiedza się BA doskonale i można w pięknym otoczeniu łazić cały dzień i więcej (jak po może jeszcze kilku miastach na świecie), nie ma tu jakiegoś supercharakterycznego punktu, jakiegoś zabytku/budynku/czegokolwiek, co robiłoby za symbol miasta na świecie. No bo nie ciekawa katedra (z mauzoleum bohatera wojny i zarazem grobem nieznanego żołnierza) czy różowy pałac prezydencki na Plaza de Mayo; nie założenie Manzana de las Luces (szkoła, kościół i in.), gdzie kształtowała się wczesna niepodległość, raczej nie równie miejscami secesyjna Recoleta z cmentarzem klasy starych paryskich lub Łyczakowskiego (choć jest piękny i dobrze utrzymany, nie tylko dla fanów Evity P.), a już na pewno nie parkowo - rozrywkowe Palermo, no chyba że ktoś jest fanatykiem River Plate, które ma tam stadion (550 stadion + muzeum, czyli między 10usd a 10eur; nic specjalnego poza świętością miejsca).

Podczas przejścia ww. trasą towarzyszy mi ponad godzinę parada wojskowa. Na powrocie po ciemku (słońce 6 z groszem - niecała 18) jeszcze ładna i spokojna okolica małych domków koło stadionu i wciśnięte w większą zabudowę równie niewysokie 2-3 ulice Barrio Chino (nie w 100%, ale jest kilkanaście chińskich knajp i sklepów).

Na koniec jeszcze parę szalików do kolekcji i ostatkiem sił pranie. W nagrodę miejscowe Imperial APA (piwo w marketach jest niewiele droższe niż w Polsce, co cieszy, zwłaszcza po poprzednich krajach).

Jutro Urugwaj a część południowa BA pojutrze przed wyjazdem (15:00). Tigres (20km z BA) chyba nie zdążę. Cholerna granica BOL-PAR.
Ostatnio zmieniony 2019-08-21, 02:08 przez don pedro, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

Mały off-topic.
Jeśli znacie kogoś, kto jest w okolicy i będzie niedługo wracać do Polski - prośba o info. Szaliki zajmują mi już dużą część plecaka a do końca wyjazdu parę miesięcy. Poza tym Brazylia dopiero przede mną. :-)
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

24./18.08. Buenos Aires - (Urugwaj) Colonia del Sacramento - Montevideo -Colonia d. S. - (Argentyna) Buenos

Walczy się do końca / lepszy kondor w garści niż karaluch na dachu.

Po pobudce przed 6 i spacerze przy schowanym za domami wschodzie słońca płynę pierwszym promem 8:15, mając powrotny bilet na ostatni o 20:45.

Dużo rejsu i jazdy, ale w obie 60eur plus około 20 za obustronny pks Col-Mvo a prom BA - Mvo kosztuje więcej w 1 str (zysk czasowy: godzina z czymś) a w sumie oba miasta szybkie (chyba żeby szukać stadionów Nacionalu i Peñarolu).

Plan był prosty: płynie się w 1 str. godzinę, więc mam na miejscu 20:45 - 9:15) 11,5h. Minus wysiadka i zbiorka wcześniej - solidne 10. Wg LP bus Colobia - Montevideo 2,5h w jedną czyli 5,5 przejazdy z zapasem na wsiadkę, co daje 4,5h na zwiedzanie obu i powinno styknąć, bo dużo tam nie ma. Colonia najsampierw, bo po powrocie z Monte będzie pewnie ciemno.

Jestem o 9 z hakiem, wita mnie 9 (10? he he... - dop.red.) stopni, sprawdzam autobusy i idę zwiedzać. Maleństwo z kamiennych domków, woda, mury obronne. Kurde, niespodzianka z gatunku tych najlepszych. Miło się chodzi, jak po miasteczku śródziemnomorskim i, nieco smutny, bo zdało by się jeszcze z pół godziny, wracam na 10:15, w pewności, że jak nie zdążę na 10:30, to za pół godziny mam kolejny.

A w kasie zonk, następny odjazd 14:00. Kurwa, jak to??! A tak to! Jest godzina różnicy, czego automatyczna godzina w telefonie nie raczyła pokazać (akurat teraz nie zadziałało, hijo de puta), a ten o 12 nie jedzie w niedziele. Do tego pks jedzie te 190km 3h (nie 2,5) w jedną. Dworzec jest 2,5km od starego miasta (nie staje nigdzie bliżej). Dość załamany kupuję w firmie obok na 13 (są 2 firmy plus autobusy tej, którą przypłynąłem, promów - bo i to mi przeszło przez myśl - brak). Powroty z kolei 16:45, co szkoda (firma od promu, czyli bezpieczny; ale 45 minut to mało nawet by obrócić z dworca do centrum i nazad a zbędne pół godziny w Colonii po ciemku), ale kolejny (lokalny, nie promowy) o 17:30 - na 95% nie zdążę nim na prom (zbiórka min. 0,5h przed). Chyba kroi się objazd z celowaniem w 16:45.
Ja pier*olę, rzeź.

Opłacało się w sumie zostać dłużej dla Colonii, bo - choć gdybym wiedział, to zrobiłbym w godzinę - dzięki dodatkowej dawce czasu obchodzę wszystkie zakamarki (molo, przystań, bardzo europejski targ uliczny z żonglerem i flecistą oraz kamieniami z Himalajów). Jeszcze szaliki (Peñarol słaby, ale jedyny model w mieście, Nacional ujdzie) udało się dostać, bo w Monte, ekhm, mógłbym nie zdążyć. Wszędzie platany i w ogóle malowniczo.

Tylko, kur*a jego smutna mać, jak ja zrobię stolicę państwa w 45min z dojazdem do centrum i kupnem biletów? No, dobra. Gówniana szansa lepsza od żadnej.

Po drodze jakby Europa Środkowa - płasko i, jak na Am.Pd. niezwykle soczysta trawa, dość rzadka (jak na Europę) zabudowa tynkowana, więc w sumie nie ma na co patrzeć.

Na miejscu o 15:50 i szanse rosną, bo moja firma od promu ma jednak autobus skomunikowany o 17:30 ("tak ci tylko mówili, że 16:45, żebyś się nie spóźnił, ale punkt 17 koniecznie bądź!"). Jednak potrzebne taxi a do tego kantor, bo walut nie przyjmują. Mijam okazały stary dworzec ("Panie, od lat pasażerskie nie jeżdżą"), 16:13 w centrum i... słabo. Jak BA to czystszy Paryż bez wow-zabytków, to Montevideo wyceniłbym co najwyżej jako Grasse czy inne miasto w zasadzie do pominięcia.
No, ok, to jednak nie Europa, więc w zasadzie sympatycznie i ujdzie, ale secesja i klasycyzm przemieszane ze - fakt, tynkowanymi na jasno - zwykłymi klockami. Bieda kole w oczy, brudne fasady z odpadającym tynkiem, dużo syfu, a na przedmieściach wręcz brzydko. Do tego wszystko poza drogimi knajpami w dawnej hali targowej zamkłe na 3 spusty, bo niedziela. Są pojedyncze zabytki jak ciekawy dawny targ, teatr i nieco dalej kościół; są ładnie zaprojektowane place z zielenią, ale całość jakby krzyczała: "Nie jestem stolicą, niech Buenos się męczy, ja już nie mam siły! Dajcie mi wszyscy święty spokój!". Port owszem, ale przemysłowy. Bulwar? - może frytki do tego? Wała!

Wracam lekko spóźnionym autobusem miejskim (zmieniłem 10 usd a taxi 2/3 tego), w sporych nerwach, bo o punkt 17 to ja oglądam (ze środka autobusu) pominięty na pieszo plac na starówce z teatrem i mauzoleum. Robiąc po drodze zdjęcia (m.in. obelisk, bodaj niepodległości) wreszcie jestem. Sprint, 17:20 przy okienku i nawet ochrzanu nie dostałem. Taka to wasza punkt 17?! Spokojny powrót przy zachodzącym słońcu i wifi (w autobusie "tam" też było!).

Dużo nerwów, ale warto było dopłacić te 6-7 dolków, by spędzić więcej czasu w Colonii. W żadnej chyba stolicy nie byłem tak krótko, ale więcej czasu oszczedziłoby tylko kasę - nie mam poczucia przegapienia czegokolwiek.

W Buenos nie sprzedaja piwa po 23 :-(
Ostatnio zmieniony 2019-08-21, 02:10 przez don pedro, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

25./19.08. Buenos Aires

Po dziko wczesnej pobudce ruszam kilka km na południe w stronę dzielnicy La Boca. Po drodze raczej nieciekawie z wyjątkiem niedużej ulicy, gdzie fasady odnowiono z pomocą lokalnego plastyka. Boca to inny świat - bieda z nedzą, brud i wszędzie graffiti, zwłaszcza w barwach Boca Juniors (w znacznie bogatszych ookolicach stadionu River napisów na murach nie było prawie wcale). Odnowili mały kawałek ale reszta to już wybitnie klimat biedoty. Swoją drogą fajnie się chodzi i polecam, choć bezdomnych jeszcze więcej niż w centrum (a są w każdym zakamarku). Na powrocie stadion Boca Juniors, park z miejscem historycznego założenia BA i jeszcze Congreso i okolice już w centrum. Z rzeczami idę przez Teatro Colon (do wybudowania opery w Sidney - największy na pd półkuli) i kilka nieznanych ulic do rezerwatu - chaszcze, stawy, mnóstwo ptaków i ogólnie świetne miejsce na spacer. Obchodzę połowę i idę na dworzec. Tigre, ichnią Wenecję, zostawiam na kiedy indziej. Trudno, brakuje czasu. Zakupy z przygodami (tu akurat oklejali wnoszone rzeczy na wejściu i wniesioną przeze mnie Pepsi sprawdzali dobre 10 minut). Odjazd o 15 - powinienem być jutro o jakiejś 8:30 w Puerto Iguazu (jest prąd i kiepska kolacja, nie ma wifi), można odespać 4-godzinną noc. :-)

26./20.08 Puerto Iguazu - wodospad - P.I. - (Brazylia) Foz do Iguaçu

Jestem o 9:30. Po zakupach i wizycie w info.tur. (tu jest trójstyk granic ARG-BRA-PAR; rozkminiam przejścia, bo LP nawala) wsiadam w autobus do Parku Narodowego Iguazu, gdzie czeka na mnie kilka szlaków z wodospadem Iguazu (zwłaszcza główna część, Garganta del Diablo).
Co można napisać o tej cholernie szerokiej ścianie wody poza "wow"? Takiego wodospadu jeszcze nie widziałem, choć zwiedza się źle: w tłumie i pod każdym widokiem stoi się w kolejce (za to teren dobrze przygotowany: dobre ścieżki, strzałki, kible a nawet podwózka pociągiem w cenie wstępu). Dookoła dżungla z mnóstwem ptaków i sporą ilością motyli. Do tego koati swobodnie chodzące wśród turystów a w krzakach - aguti. Jest bardzo ciepło (a wczoraj w BA przed świtem 3 stopnie, potem 9). Obecne tu jaguary i pumy, niestety, nie wyszły. Na bocznych szlakach też fajnie i tłoczno. Nie zdążę dziś zrobić brazylijskiej strony wodospadu i tamy Itaipu (park koncze koło 17), więc prześpię się dziś w Brazylii (cena jak w Puerto Iguazu, w paragwajskim Ciudad del Este - o dziwo - drożej). Ostatnie zakupy, nadanie paczki z szalikami do Polski (w Brazylii, przez wielkość miast, będzie ciężej a poza tym drożej) i odjazd ze zmianą autobusów na granicy (lokalsi nie potrzebują stempla i autobus czeka wprawdzie przy odprawie argentyńskiej, ale przy drugiej już nie). Wbrew zapewnieniom kierowcy kolejny "mojej" firmy nie przyjechał i w 9 białasów po 5,5 reala (ja na gapę, bo mam tylko paragwajskie) dojeżdżamy inną firmą. W sympatycznym hostelu o prawdziwie brazylijskiej nazwie Wanderlust dzieki obsłudze mam plan na jutro.
Ostatnio zmieniony 2019-08-22, 01:04 przez don pedro, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

27./21.08. Foz do Iguaçu - (Paragwaj) Ciudad del Este - Tama Itaipu - Salto Monday - (Brazylia) wodospady Iguaçu - Foz do Iguaçu

Trzeba mieć refleks

Wychodzę przed świtem i na piechotę idę na Most Przyjaźni łączący Brazylię z Paragwajem. Tama Itaipu, 2. największa na świecie, jest z Paragwaju bezpłatna (ogląda się strony PAR i BRA, startując z BRA jest za kasę), wolę hiszpański niż szarpany angielski podczas oprowadzania (samemu się nie da; chyba najważniejsza strategicznie budowla w obu krajach) a poza tym mam trochę paragwajskich guaranis do wydania. Niby każdy mówi, że pieczątek nie trzeba na jeden dzień, ale Brazylijka na przejściu twierdzi, że jednak tak i jej wierzę. Ciudad del Este przy granicy to kupa wysokich domów i de facto wielkie targowisko (dużo taniej tu niż w Brazylii). Tuż za mostem już mnie dwóch z bodaj biżuterią zaczepia. Za pół dolara jadę autobusem do tamy i jestem minutę przed otwarciem.

Gigantyczna konstrukcja naprawdę robi wrażenie a do tego film oraz przewodniczka zalewają mnie morzem liczb (jedziemy po całym terenie sami w autobusie, w tym po stronie BRA; tak rano byłem jedynym turystą). Do tego widok z tamy. Punkt obowiązkowy każdego objazdu Ameryki, całość trwa ok. 2h.

Wolę Paragwaj niż Brazylię (zwłaszcza te molochy - w planie Sao Paulo i Rio a były podchody pod Belo Horizonte) i dorzucam wodospad Salto Monday (nazwa indian Guarani, nie: poniedziałek), po drugiej stronie Ciudad del Este (część mniej handlową zwiedzam zza szyb kolejnych busów - fe!). Wbrew LP i większości netu - da się busem za pół dolara, nie trzeba brać taxi.

Warto, choć uwaga:
- drogie (Parque Aventura Monday) jak na 2 widoki plus stawek bez widoku na wodospad do przepłynięcia stateczkiem 30.000 PYG (5 usd; płacąc w dolarach pobiorą 8) plus 10.000 za najlepszy widok, czego nikt nie sprawdzał; jest dodatkowo płatna tyrolka
- dalej jest druga firma, ceny ponoć podobne, dużo bliżej wodospadu, choć nie widać całej szerokości
- uwaga na dojeździe: samo Monday jest zupełnie gdzie indziej.

Powrót autobusem do centrum CdE i 6-7 km pieszo na dworzec ztm w Foz do Iguaçu, bo dopiero przy dworcu znajduję kantor. 45 minut jazdy i jestem po brazylijskiej stronie wodospadów Iguaçu.

Na miejscu tylko 1 szlak 1,3 km (w ARG 4, średnio dłuższe), reszta za dopłatą. 70 reali (~70zł), w ARG 800 pesos, czyli ~60zł. Brak stref dla palaczy i wifi. Doubledecker na podjazd zamiast kolejki. 1h'10 wszystkiego, na względnym luzie.
Ale warto, bo lepszy widok. Koati też są, a nawet jaszczurki. Fakt, price-to-performance gorszy, ale dla widoku "amfiteatru" z dołu, skąd widać jak woda wali zewsząd, nawet nie warto a trzeba. I lepiej ARG wcześniej (a jak się da, Salto Monday na start).

Upału i miast Brazylii mam po jednym Foz dość. Inna rzecz, że aby jeszcze zdążyć przed 19 (2 ostatnie pksy do Sao Paulo) na dw.pks 6 km od centrum z podbiegiem do hostelu po plecak*, trzeba było pomiędzy atrakcjami poruszać się dość żwawo.

* W hostelu facet mi sprawdza, że bilety wciąż są a część dwa razy taniej. Uradowany, zamiast kupić, jadę na dworzec, gdzie są po staremu a w necie już wogle brak. Biorę luksusowy dół (cena ta sama), mam prąd i wifi, ale 120zł psu w dupę poszło. Trzeba mieć refleks.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

Jest duża różnica między wschodem (ARG, URU, BRA) a indiańskim zachodem (reszta).
Pomijając że wschód wygląda w centrum itp. schludniej i bogaciej (choć są dzielnice nędzy, bezdomni i ogólnie śmieci leżą częściej niż w Europie a srajpapier dalej wrzuca się kosza obok by nie zapchać muszli) a Indian wcale, to np. na wschodzie prawie nie ma póki co ulicznego jedzenia (z rzadka coś, poza centrum jak już) a knajpy i rzadko budy, papier za to w każdym klopie a kible na dworcach bezpłatne. Pomijając dwa ostatnie, tęsknię, bo mniej cywilizowany zachód miał o niebo fajniejszy i spokojniejszy klimat.

Brazylia póki co wyróżnia się ilością policji na ulicach oraz jeszcze większą liczbą bezdomnych. A, i murzynów więcej. Chodniki dość czyste, zieleń miejska wręcz przeciwnie.
Cenowo drożej (wstępy, pks, markety), ale taką furę żarcia jak wczorajszy ma...cośtam w barze przy dworcu w Foz (smażona wołowina, sporo fasolki, frytki i dużo ryżu) za 10zł czasem ciężko wyhaczyć i na zachodzie. Noclegi podobnie (koło 5 usd za salę zbiorczą).

28./22.08. São Paulo

Dojazd bez cudów, nie licząc trzykrotnego przeszukiwania autobusu przez policję, z czego raz z kieszeniami.

W São Paulo miałem kilka goůcxydzin i zobaczyłem całkiem fajne wielkie (12+ mln) miasto z dżunglą ładnych i brzydkich betonowych wieżowców, w centrum przemieszanych z nieco zaniedbanym klasycyzmem. Wbrew pozorom trzyma poziom i warto się po tym centrum i starym mieście (zwłaszcza w 19 stopniach, jak dziś; bez słońca sporo mniej) przejść. Tylko patrzcie pod nogi, bo bezdomni leżą wszędzie (choć czasem łatwo ich wyczuć na kilkadziesiąt metrów). Wybitnych zabytków nie ma, ale starsze kościoły mają naprawdę zdobne wnetrza a w Edificio Copan na południu starówki o 15:30 można i warto za darmo wjechać na 32. piętro by zobaczyć panoramę centrum. Jest jeszcze dzielnica artystyczna 5 km dalej, ale nie widziałem. W sam raz na pół dnia.

Teraz nocny do Rio (wraz z Foz - SP kosztuje tyle, co bezpośredni Foz - Rio, a mógł być tańszy).
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

29./23.08. Rio de Janeiro

Dojeżdżam na 4 rano i 1,5 godziny bezskutecznie próbuję odespać. Do centrum 5km, do hostelu ciut dalej - akurat, bo otwarcie o 8 (?!). Na początek ładuję się w coś na kształt faweli (bieda, jedno na drugim, na wzgórzu), ale mnie nie zastrzelili, więc chyba się nie liczy. Centrum przeciętne - północ mocno zaniedbana za to z kamienicami, [tu kończę biedne okolice na dziś] południe już wieżowcowe (ale nie tak wysokie jak São Paulo) z rzadkimi starszymi wstawkami. Potem nad zatoką (dzielnica Catete) bulwar, duża trasa i sporo zieleni. Po zrzucie garba dalej (Flamengo i Botafogo) wzdłuż brzegu i dalej jest podobnie. Urma, koło Pão do Açucar, mniejsza i przez to ma trochę klimatu. Samo wzgórze dziko strome i podobno bez sprzętu nie da rady. Wchodzę zatem na ciut niższe obok skąd widok na zatokę i samo Rio jest i tak świetny. Po 4 godzinach snu ledwo się trzymam na nogach (a w zasadzie na 4 kawach i 2 litrach coli) a i tak wygląda na to, że zrobię dziś całe wybrzeże, i to w tempie spacerowym z długim postojem na kawie z wifi. Copacabana pusta, tylko nieliczni ludzie - ktoś gra w piłę, inny szuka metali (i straszy, że w Brazylii za robienie zdjęć bez pytania policja od razu wsadza). Zapewne przez pogodę, bo jest 20 stopni i pochmurno. Wrażenie robią góry dookoła (polecam wygooglać, jak ktoś nie widział) a poza tym jest "tylko" ładnie. Ipanema, Gavea i Leblon podobnie - wysokie jasne wieżowce i sporo (na szczęście; chociaż to) bujnej zieleni, z rzadka dużo niższe starsze domy. Tu dochodzi jeszcze spokojna okolica jeziora/laguny, znów bardzo ładna przez wzgórza w "średniej oddali" z widocznym od rana Chrystusem na czele. O, są guziki na światłach - pierwszy raz widzę na wyjeździe. Jak w Grybowie po zejściu z gór - pełne zaskoczenie i zdziwienie, co ten cykl taki długi.

Myślenie, czym by tu zapchać dzień nie przesuwając problemu na jutro, przerywa mi deszcz przechodzący w ścianę wody. Bujna zieleń noespodzianie mocno przepuszcza. Znikąd nadziei, więc zamiast poznawczego (czyt.: nic nie piszą - więc się przejdę i poznam mniej turystyczne Rio) powrotu drogą równoległą wracam autobusem w korku nie mając wrażenia jakiejkolwiek straty (jest tylko jeszcze ogród botaniczny, ale zdecydowanie nie na taką pogodę).

Zobaczymy, co jutro - może przystanek Paraty (małe miasto, wg LP - śliczne, po drodze z Rio do SP; odpadło przez cenę - 190 za R-SP zamiast 115 bezpośrednio oraz na czas oszczędzany na Rio) trzeba było jednak wsadzić?

O, też mają żebraków komunikacyjnych. Pierwsi na wschodzie, choć fakt - jeździłem dotąd tylko dalekobieżnymi.

W mniejszym już deszczu "dokańczam" Flamengo i Cafate, czyli okolice hostelu. Wieczorem liczne walenie w puszki i rzucanie kurwami na całą okolicę (mieszkańcy z okien). Mecz? Nie, nie lubią prezydenta.

Z innych dzisiejszych ciekawostek gabinet estetyki wraz z pet shopem ("zrobimy co w ludzkiej mocy, ale i tak znajdź sobie lepiej zwierzęcego przyjaciela"?).
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

30./24.08. Rio

Po solidnym wyspaniu się idę na Krisztu, jak tu wymawiają "Christo", czyli nadzorcę miasta patrzącego na wszystko z góry. LP pisze o spacyfikowanych fawelach, zaszedłbym do jakiejś. Na bardzo mało dokładnej mapce jedna taka jest blisko. Wchodzę mniej więcej na czuja, okolica podobna do tej przy dworcu... fawela czy nie? Podchodzę do trzech policjantów, poniżej fonetyczny zapis rozmowy w tzw. international language, w nawiasach tłumaczenie, nie uwzględniono gestykulacji.
J: Bądija. Fawa ingles? (Uszanowanie. Pogadamy po angielsku?)
P: Ną. (Bynajmniej.)
J: Komo se jama? (Co to se jest za okolica?)
P: San Amaro.
J: Fawejla? (Fawela-li to?)
P: Koabitaszą*
P2: Fawejla.
(My na to mówimy inaczej, ale po twojemu fawela.)
* nie pamiętam dokładnie, jak to nazwali.
J: Paszyfikadu? (Jedna z tych, gdzie odstrzeliliście kilku losowych, następnych iluśdziesięciu najbrzydszych z twarzy albo chodzących na czerwonym wsadziliście do pierdla, grubsze ryby się wyniosły i niby że zaprowadzono ład i porządek?)
P: Ną. (Tak, kurwa, stoimy tu we trzech, każdy z karabinem maszynowym, bo gramy, kurwa, w kolejnej odsłonie "Szybkich i wściekłych".)
J: Czyli że ałt? (Sugeruje Pan zatem pozwiedzać gdzie indziej?)
P: Ałt. (W rzeczy samej.)

Jeśli to była groźna fawela, to rzecz jest pozornie bezpieczna. Nikt nie zaczepia (a schodziłem, że tak powiem, nie do końca najkrótszą drogą do wyjścia i nie największymi ulicami), nikt nie obczaja, co to za nieznajomy - ogólnie nie widać różnicy od innych po prostu biednych dzielnic. Wieczorem pewnie gorzej, ale i tak w porównaniu z gorszymi dzielnicami polskich miast - cisza, spokój i Wersal. Tylko znienacka można przypadkiem znaleźć się w ogniu krzyżowym.
W sumie nie polecam, nawet spacyfikowanych. Tam nie ma ani nic ciekawego (czego nie byłoby gdzie indziej), ani - w dzień - dreszczyku emocji itp.

Do Chrystusa wchodzi się asfaltówką przez dżunglę, budownictwo maleje (cały czas jednak miejscami stare i zdobne, choć w 99% zaniedbane). Można wjechać kolejką albo autobusem i podejść (popularne są też wycieczki busem), po czym przesiąść się na kolejną "zębatkę" za 48 reali/zł lub wejść pieszo (na końcu nie unikniemy nawet wtedy 28zł opłaty), by przy górnej stacji kolejki wylądować w tłumie ludzi As trudem wchodzących te ostatnie schody i w najróżniejszych pozach próbujących zrobić foto godne ich konta w socjalmediach. Widoki za to zacne nawet przy dzisiejszym zachmurzeniu. Schodzę przez dzielnicę artystów Santa Teresa (1 z pierwszych spacyfikowanych faweli, z dużą dawką starej zabudowy, do tego odnowionej i pełnej zieleni). Jeździ tam zabytkowy tramwaj, od czasu do czasu chodzą małpy (wielkości koczkodana) i, częściej, grupy turystów.

Dalej przez Lapę (już wysoka zabudowa) i Centro (wiezowce, potem coraz niżej; ogolnie ładnie, bo zadbane) do Maracany (już zamknięta) i powrót metrem.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

31./25.08. Rio - lotnisko Viracopos

Dzisiejszy dzień mija mi powoli - rano zaciekle walczę ze stroną Latam by się odprawić z bagażem, potem robię jeszcze małą rundkę w okolicy hostelu i już z rzeczami idę na dworzec, gdzie przez godzinę suszę rzeczy (prałem przedwczoraj, nic w hostelu nie schło). Po drodze do São Paulo zielono i górzyście. Z São Paulo na lotnisko Viracopos, 1,5h drogi autobusem i tam czekam lot do Belem z przesiadką w Brasilii.

W Rio, podsumowując, jednak nie każdy kibel ma papier a ponadto dworcowy jest płatny. Bezdomnych natomiast co niemiara, choć bez namiotów jak w São Paulo. Widoki wspaniałe, zabudowa ładna (i tylko ładna, w porównaniu do np. Buenos), 2 dni na zwiedzanie wystarczą. Menu portugalskie, tzn. do chleba (warto kupować poza bogatymi dzielnicami) najtańsza jest mortadela (4,5-5 zł za kilkaset gram), a o tanich posiłkach (jak w Foz do Iguaçu) zapomnijcie, nawet w biednych dzielnicach.

Z innej beczki: po wysłaniu szalików z Argentyny, postanowiłem w Brazylii nie kupować (kiedyś się wróci... nie po to słałem), co okazało się proste - ani w miejscach turystycznych, ani na licznych straganach ze "wszystkim", ani - atenção - nawet w firmowym sklepie Flamengo na dworcu nie było ani jednego! Mnóstwo koszulek, najprzeróżniejszych innych gadżetów, ale szalików zero absolutne.

Jutro rano kończy się samotna część wyjazdu. Tempo spadnie, a przez pierwsze tygodnie (Amazonia) raczej będzie ciężko z netem. Nie wiem, co dalej z relacją, ale póki co dziękuję za uwagę.

Przepraszam za brak obiecanych korekt, ale opcja "edytuj" mi się ostatnio nie pojawia po zalogowaniu do forum.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

Witam Panstwa po przerwie. Mam opcje edytuj, nie mam polskich znakow, bo telefon szlag trafil. Pisze wszystko na krotkim dostepie do netu, wiec sorry za literowki.

32./26.08. Lotnisko Viracopos - Brasilia - Belem

W Brasilii mialem jakies 2h na przesiadke (no dobra, 1h, bo trzeba byc wczesniej), co - o dziwo starcza. Brasilia jest bardzo duza (srednica jakies ponad 20km, bo w srodku ma zielona dziure), bo taxi (fe, ale bylem o wschodzie slonca, a pierwszy autobus z lotniska o godzinie zamkniecia bramek do Belem) za 90 zl po targach w 40 minut obwozi mnie tam i z powrotem. Taka starsza Astana, czyli budowane od zera miasto z czescia centralna poswiecona na administracje (monumentalne gmachy sadow, ministerstw, parlamentu, palacu prezydenckiego; tuz obok modernistyczna katedra - ponoc ciekawa w srodku - i stadion). W Belem, ponownie z litrowa woda w podrecznym bo nawet jak znalezli, to pozwolili wiezc - laduje 10:30 i wraz z moja regularna i niezrownana towarzyszka podrozy, Ania, zwiedzam Belem.
Jest cholernie goraco a ciekawych rzeczy (pojedyncze klasycystyczne budowle, urokliwy choc malo bezpieczny port z ladna zatoczka i - juz w bezpieczniejszej okolicy - targiem oraz czyms na ksztalt Hali Koszyki, czyli dawnych hal zamienionych w knajpy) w sumie niewiele. Rejsu na dzis juz nie kupimy, wiec reszta dnia na zwiedzanie ww. pozycji z podwozka radiowozem do hostelu po stracie telefonu i dosc krotkim wypisywaniu protokolu na ten temat.
Ktos kiedys umiescil Belem w top 20 najniebezpieczniejszych miast swiata. Jak odjac wojny i wulkany - chyba potwierdzam. Bez przesady, hardkoru nie ma, ale okradaja i napadaja naprawde czesto i to, niestety, czuc w powietrzu/moczu, jak sie zwiedza.

33.-38./27.08.-01.09. Belem - rejs - Manaus

No to zakupy i o 18 odplywamy. Komfort wiekszy niz zakladalem - jest cien na pokladach, na zakupionych w Belem hamakach nawet idzie spac, woda pitna bez ograniczen a wieczorami za darmo jeszcze kawa po brazylijsku, czyli slaby smakowo ulepek.
Widoki dosc monotonne, choc nienajgorzej. Czesto sciana lasu (zwykle z daleka, Amazonka* jest tu szeroka), rzadziej trawiaste pastwiska dla bydla. Domy, nie liczac wiekszych miast, wszystkie nad woda i - nie liczac pastwisk - nie widac, by chocby chodzili do dzungli. Naturalnie, kazdy ma wlasna lodz. Kosciol w takiej ´wsi´to czesto taka sama drewniana chalupa na palach, tyle ze z krzyzem na dachu (bywaja tez ´normalne´).

Ze zwierzat jest troche ptakow wodnych, a mnie udalo sie tez raz przez ulamek sekundy zobaczyc rozowy grzbiet delfina i jakas dziwna rybe, ktora z wody wyskoczyla pionowo w gore na okolo metra (latajace skacza raczej do przodu, wiec - patrzac na zasmiecenie Brazylii - zakladam, ze ktos wywalil trampoline do rzeki). Komarow duzo, zwlaszcza tuz po zachodzie slonca, ale idzie z bieda wytrzymac; sa tez jakies ichnie pasikoniki. Noce cieple z dokladnoscia do wspolczynnika wiatru razy predkosc statku i lekki spiwor sie przydaje nie tylko przeciwko komarom. Oblepienie potem nie szkodzi - bez tego i tak sie czlowiek czesto lepi a prysznice sa dosc liczne (i, niestety, duszne).

Wieksze postoje rzadkie i w raczej brzydkich miastach - Monte Allegre (2h), Santarem (5h) i kilka godzinnych, ktore wypadly po nocy. Nawet gdyby nie strata telefonu, to nie wyszlibysmy w nocy na miasto - podobnie jak w Belem jest tu mnostwo biedy i ludzi bez zajecia. Nie warto.
Na dziennych postojach wskakuje na lodz tez kilku(nascioro) handlarzy z drobnym jedzeniem (slabo w porownaniu np. do babuszek na trasie Transsiba) oraz czesto tez z kartami pamieci.

W Manaus juz upal niemozebny (wzrastal z dnia na dzien), tapioka na targu ulicznym i krotkie zwiedzanie (sa 2 palace, 1 kosciol i targ miejski; poza tym troche typowo brazylijskiego zapuszczonego klasycyzmu; zabytki i 99% sklepow dzis w niedziele zamkniete) na oko ciut bezpieczniejszego ale rownie biednego miasta jak Belem.

Na koniec dnia udaje nam sie przez net zabukowac wycieczke do dzungli na jutro. Wrazenia po powrocie, czyli najwczesniej w srode wieczorem. :) Na stadion, przed zachodem nie zdazylibysmy, moze w czwartek po dzungli, przed autobusem lub autostopem dalej.

* Amazonka ma na odcinku Manaus - Belem co najmniej 2 inne nazwy.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

Jestem w Cuzco.
Bez telefonu da sie zyc, ale kiepsko zaplanowac caly opis podczas wolnej godziny w kafejce, gdzie jest ciemno jak w dupie.
Postaram sie za niedlugo.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

39.-43./02.-06.09. Dzungla na dwa razy

No i udalo sie, bylismy w dzungli. Moze zamiast relacji krotkie podsumowanie.
Wycieczki zaczynaja sie od jednodniowki za 100 reali (biuro na terminalu rzecznym) do w ciul drogich, nastawionych na biernosc turysty. My wybralismy 3 dni z Amazon Gero, co sie oplacilo, ale... (patrz dalej)
Jaguarow tu oczywiscie nie zobaczycie, pum i innych duzych tez nie a do tukana trzeba miec nieco farta. Co jest?
- spotkanie Amazonki (blotnista na oko i zimniejsza w dotyku) i Rio Negro (normalniejsza) ma wiekszosc biur; widac tez ze statku Belem - Manaus
- nocleg w tzw. lodge w hamaku/dormie/prywatnym domku
- jakas godzina z hakiem na oplywaniu jeziora, sa delfiny, ptaki (np. hoacyny), papug nie stwierdzono, przy duzym farcie - leniwiec
- przy wylewach rzeki rejs przez podtopiony las - fajne
- spacer przez dzungle z przewodnikiem z info o roslinach (mysmy ponadto sami znalezli cos malego jak opos i wysluchali koncertu wyjcow)
- lowienie piranii (nie ten najbardziej zarloczny gatunek, ale tez zeby niczego sobie)
- poszukiwanie kajmanow
- dla chetnych nocleg w dzungli na hamakach
- czesto tez pokazy indian (tak, cepelia, do prawdziwych dzikich nikt nikogo nie zabiera)

Nasza wycieczka zostala nieco spíeprzona przez leniwego przewodnika, ale w zamian dostalismy za darmo dodatkowa dobe plus nocleg z zaleglymi swiadczeniami oraz - pomiedzy - nocleg za darmo u szefa firmy. W sumie wiec spoko i biuro godne polecenia, ale nie polecam samego pomyslu, bo

1. Statek da sie zniesc i pilnuja tam porzadku, nawet mozna gotowac, ale 220zl w najtanszej opcji
2. Do tego nuda i kupa czasu
3. Dla urlopowych polecam wiec samolot, ale
4. Albo dosc cepeliana jednodniowka z liznieciem tylko, albo trzy dni duchoty i komarow dla kilku delfinow w wodzie i 30 sekund potrzymania malego kajmana.
5. A odleciec lub odjechac pksem (Wszedzie daleko i dlugo a wiec drogawo) tez trzeba.
6. A w koncu ciekawych z calej dzungli jest kilka chwil - dla mnie ten kajman, no i slyszane wyjce.

W sumie - fajnie, spoko, cos tam czlowiek widzi ale zdecydowanie odradzam Brazylie. Z Cuzco na przyklad mozecie wyskoczyc do parku narodowego Manu, co jest szybsze i tansze a zwierzat wiecej. W Boliwii tez sa szybsze opcje. Wydaje mi sie, ze w Ekwadorze i Kolumbii tez nie zajmie to tyle czasu i pieniedzy.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

44.-46./07.-09.09. Manaus - (Peru) Cuzco

Trzy dni zajmuje nam caly przejazd z Manaus do Peru z przesiadkami w Porto Velho (24h z Manaus planowo, lekkie opoznienie, uwaga - w necie niby co drugi dzien a naprawde jezdzi codziennie), Rio Branco (bodaj 7 godzin z PV) i Assis Brasil (kolejne 6/8 godzin z Rio Branco), gdzie wydajemy ostatnie pieniadze i pieszo przechodzimy most do Peru.
Autobusy w Brazylii sa geste jak polskie, netu zwykle brak, czesto jest prad. Benzyna 4zl za litr - narzekaja ze duzo drozej niz w Wenezueli, ale w Peru na ten przyklad najtanszy jest diesel za 11,99 PEN czyli okolo 15zl za litr.

Za oknem w zasadzie nic sie nie dzieje. Porto Velho to stolica Rondonii (to tam byl ten pozar, co objal niby cala Amazonie a de facto maly kawalek nieduzego stanu), wiec szukalismy sladow pozaru - nic kompletnie. Jakies ptaki, krowy, bawoly, pola itd.
Zwiedzac chcielismy tylko Rio Branco, ale akurat byla dobra przesiadka i nie chcielismy tracic polowy dnia.

Na granicy lapiemy autobus do Limy przez Cuzco, jadacy z... Sao Paulo! Niektorzy to maja zdrowie (chyba z dob, chociaz zdaje sie ze niecale 200 USD, czyli sporo taniej niz samolot - jak to w Ameryce drogi na polaczeniach miedzynarodowych), co widac - impreza w autobusie trwa w najlepsze.

Dojezdzamy przed poludniem, zwiedzamy bardzo ladne Cuzco - inkaskich rzeczy co kot naplakal, ale kamienice, koscioly i place (kolonializm, of kors) bardzo ladne i porownujac z np. Arequipa wiekszy teren do zwiedzania. Wkurza osobny bilet na 3 koscioly w Cuzco (oprocz biletu na inkaskie ruiny w promieniu kilkadziesiat kilo od miasta za 130 PEN), ale katedra zlozona z 3 osobnych kosciolow bylaby sama tego warta. Jedyny problem to zakaz foto. Pojebalo ich, ale tak to wyglada - w zasadzie muzeum a nie kosciol, drogi wstep i zakaz fotografowania. No coz...

Tak poza tym na oko taniej tu niz np. w Arequipie czy Trujillo - na obrzezach centrum mozna zjesc zestaw zupa plus drugie juz za 3,5 sola.

Nie musze dodawac, ze jest mocno turystycznie, ale jak dla mnie do wytrzymania. Ania rok temu miala gorzej, ale byla na (nasza) wiosne.
ODPOWIEDZ