¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Prawdopodobnie nie ma tematu, którego nie da się tutaj poruszyć.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

Czesc,

na poczatek wypada mi sie przedstawic, gdyz zapewne malo kto mnie tu jeszcze kojarzy. Mam 35 lat, wiele lat temu ¨krecilem sie wokol¨ SKG (czesciej na Powislu niz w terenie).

Ponizej znajdziecie opis nieomalze na zywo wyjazdu przez Ameryke Poludniowa (a moze i Srodkowa).

Kilka miesiecy temu postanowilem poswiecic drugie polrocze b.r. na dluzszy wyjazd po Ameryce Lacinskiej, niezbyt gorski, niezbyt kompletny (zadna tam Panamericana od gory do dolu czy lupka Gujana - wschod - Ziemia Ognista - zachod - Panama - Alaska), ale mam nadzieje ze i tak dla Was ciekawy. Aby utrzymac lacznosc ze swiatem mimo brakow czasu, rzadkiego dostepu do netu (wbrew pozorom) postanowilem podzielic sie wrazeniami.

Tzw. disclaimer czy parental advisory
Nie znajdziecie tu zbyt wiele ¨ochow i achow¨, opisow o zaginionych plemionach, ktore tylko ja znalazlem i innych tresci typu ¨jestem za$$$isty¨. Pojawia sie natomiast miejscami brzydkie slowa, szydera, pesymizm oraz mnostwo innych rzeczy zabronionych przez nieformalny etos korporacji transnarodowych. Postaram sie pisac bez skrotow myslowych typu ¨kto robil kurs 15 lat temu, ten wie, o co chodzi¨, ale - podobnie jak w przypadku literowek - nie moge obiecac, bo relacja bedzie powstawac w nielicznych wolnych chwilach dodatkowo obfitych w net, czyli - jak przeczytacie - bardzo nielicznych.
Postaram sie rowniez korygowac bledy i literowki oraz odpowiedziec na ewentualne pytania (o ile Was to w ogole zainteresuje), ale prosba o PW lub maila (jesli ktos ma) zamiast wpisow - latwiej mi bedzie korygowac w wolnych chwilach bledy w tekscie, ewentualnie dodawac uzupelnienia.

Tyle wstepu i zycze milej lektury. :-)
Ostatnio zmieniony 2019-08-18, 18:52 przez don pedro, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

Skad pomysl?
Kolezanka w zeszlym roku popelnila 3 miesiace w Ameryce Poludniowej (Rio - Buenos - Patagonia i Ziemia Ognista - Chile - pn Argentyna - Boliwia - Peru - Ekwador), z czego przez 3 tygodnie (od Santiago do jez. Titicaca) mialem okazje jej towarzyszyc. Pomysl na zrobienie podobnego wyjazdu wspolnie, tyle ze ¨pietro wyzej¨ urodzil sie niewiele potem.

Skad pomysl (2)?
Za 10 (np.) lat bedzie ciezej. :-)

Dlaczego akurat tu?
Pomysl kolezanki, a mnie tu badz co badz nie bylo (dotad raczej Eurazja).

Plan:
a. czesc samotna
Ekwador (pd) - Peru (zach) - Boliwia (pn i wsch) - Paragwaj - Buenos Aires - Iguazu - Rio - Belem
b. czesc wspolna
Belem - Amazonia - Peru (wsch) - Ekwador - Kolumbia - Panama - ... - Meksyk?

Przygotowania
Jeden weekend przegladania przewodnika Lonely Planet po Ameryce Poludniowej, szczepienie na zolta febre (sprawdzaja m.in. na wjezdzie do Brazylii), sciagniecie czytnika do pdf, latanie sprzetu w dzikim szale w przerwach pomiedzy kolejnymi wyjazdami poprzedzajacymi tenze.*

Czy beda zdjecia?
Pewnie dopiero za kilka miesiecy po powrocie :-(

Dedykacja
Lukaszowi P., na imprezie ktorego, z powodu niniejszego wyjazdu, pojawic sie nie moglem. Mialem nawet pomysl na nazwanie relacji ¨¡Chorizos arriba!¨, ale wstep o historii sekcji pilkarskiej pewnej organizacji turystycznej bylby zbyt dlugi dla Czytelnikow.

Mysl przewodnia
Nie ma.

Ok, tyle wstepow i prologow, przejdzmy do rzeczy

* Gdyby ktos z Was robil kiedys korone Ukrainy (http://rugala.pl/blog/2014/04/korona-gor-ukrainy/), nie robcie Lungula na dziko z Rumunii. :-)
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

Dni 0-1 Warszawa - (Hiszpania) Madryt - Toledo - Aranjuez - Villaconejos - Chinchon - lotnisko Barajas

Wylot w lekkim szale - na ostatnia chwile jeszcze doniczki na korytarz, zakrecenie wody i oddanie wagi (Aniu i Tomku - ¡muchas gracias!), koniecznej mi do zwazenia plecaka, gdyz aby oszczedzic zanabylem przelot LatAm z Madrytu do Guayaquil (ECU) w wersji bez zdawanego bagazu 55x35x25 cm, 8kg wagi. Ciekawe, czy przejdzie (noz i namiot dowiezie kolezanka do Brazylii, ale sa inne ciekawe rzeczy, np. kije trekkingowe)?
Nocleg na lotnisku w Modlinie sympatyczny (konieczny, bo odlot o 6 rano), bez zbednych pobudek (pozdrawiam ochrone na Lawicy i w Balicach).
Przelot bez przygod, za to na lotnisku w Madrycie robi sie radosnie. Madryt ogladalem kilka miesiecy temu i w necie znalazlem ciekawy bilet dobowy w tzw. strefie turystycznej, dzieki ktoremu mialem sobie spokojnie poogladac okolice. Bol w tym, ze na stronie nie pisza, jakie konkretnie autobusy w to wchodza (na pewno cale miasto Madryt i jakies relacji Madryt - Toledo i Madryt - Guadalajara). Na lotnisku jest budka ichniego ZTMu oflagowana nazwa tegoz biletu, ale wiedza jeszcze mniej... Boli rowniez brak strefy dla palaczy, a zdalo mi sie, ze byla.
Po dluzszym namysle zaczynam od Toledo (bo wchodzi w bilet, jest wiecej czasu na rekonesans we wszystkich mozliwych punktach sprzedazy i ogolnie zapowiada sie najladniej). Jadac metrem w Madrycie mozna (w przegubach) podladowac telefon!
W Toledo wita mnie straszny upal oraz troche przyciezka zabudowa. Stare miasto jest na wzgorzu i, choc zbudowane w duzej czesci z historycznych kamienic itp., nieco przytlacza dosc wysoka i zwarta zabudowa kontrastujaca z pustynia widoczna ponizej. Zwiedza sie jednak sympatycznie (w waskich ulicach latwo o cien) i stosunkowo niedrogo, dzieki zbiorczemu biletowi za bodaj 10EUR obejmujacemu wszystkie glowne zabytki poza niesamowita katedra (platna drugie tyle zdaje sie). Ogolnie - bardzo ladnie, nawet smacznie (wyhaczylem miejscowe carcamusas w formie niedrogiego tapas, bo piwo jednak nastapic musialo).
Teraz do Aranjuez (niestety, choc ladne miejscowosci wokol Madrytu ukladaja sie w kolko, bez wlasnego auta trzeba prawie zawsze pchac sie przez Madryt), gdzie wita mnie jeden wielki palac (juz zamkniety), duuuzy park (otwarty, ale ochrona mnie nie wpuszcza z duzym plecakiem...) i sympatyczny sprzedawca w jednym z niewielu otwartych sklepow, dodatkowo majacy w ofercie fajny szalik Atletico, ktorego niestety nie chce mi sie wozic przez caly wyjazd.
Poniewaz przegapilem bezposredni autobus (chyba wchodzacy w moj bilet dobowy), do Chinchon jade na rady stopem przez w sumie niebrzydkie Villaconejos. Mam tam jakies pol godziny, co starcza na przejscie glowna ulica (ladna) na ekstra rynek, zamieniony na arene do corridy i otoczony bardzo ciekawymi kamienicami - polecam wyszukac w googlu zanim wrzuce foto. Widoczne nad miasteczkiem okazale ruiny zamku sa juz, niestety, za daleko do zobaczenia z bliska, o ile mam jakos sensownie dojechac na bezplatny nocleg na lotnisku Barajas.
Ostatnio zmieniony 2019-08-21, 02:11 przez don pedro, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

2. / 27.07. Barajas - Alcala de Henares - Barajas - (Ekwador) lotnisko Guayaquil
Na Barajas budza mnie przed szosta, ale po przeniesieniu sie w tlum przy czyms klasy KFC nikt juz nie zaczepia i dosypiam. Dzis tylko Alcala, bo musze byc w miare wczesnie na lotnisku przed odlotem (16 z czyms), by odpowiednio przygotowac plecak.
W Alcali najbardziej znany jest uniwersytet i faktycznie robi wrazenie (zwlaszcza kaplica w tzw. stylu mudejar, czyli hiszpanski XV/XVI w. - "nie lubimy Arabow, ale sciagniemy sobie troche z ich budownictwa, co tam"). Reszta miasta tez ladna i zgadzam sie z LP (tu i dalej - skrot od Lonely Planet, sorry, Lukaszu ;-) ), ze az dziwne jak duzo tu spokoju tak blisko od Madrytu.
Na powrocie psuje sie autobus, czyli dobrze, ze wracalem wczesniej (doszlo 45 min jazdy, reakcje wspolpasazerow - wesole). Na lotnisku udaje sie kolo odpraw LatAm doprowadzic plecak do akceptowalnej formy i to - niespodzianka - nawet bez zakladania wszystkich ciuchow, bo pozwalaja dodatkowo na mniejszy bagaz osobisty. Do przewiezienia kijków konieczna była pomoc policji po kontroli bezpieczeństwa i przysięga, że ostatni raz je przewoze.
Lot sympatyczny, w Guayaquil jestem kolo 21 miejscowego czasu. W przylotach tlum, na odlotach na tyle pusto ze spokojnie robie sobie pol-prysznic w umywalce i ide spac.
Ostatnio zmieniony 2019-08-21, 02:13 przez don pedro, łącznie zmieniany 3 razy.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

3. / 28.07. Guayaquil - Cuenca - Gualaceo - Chordeleg - Sigsig - Cuenca

Po boskim snie (chyba dali by pospac 24h, cisza i spokoj) na lotnisku jade szybka Metrovia (szybki autobus z wydzielonymi pasami ruchu, w Am Pd dosc czeste, zwlaszcza ze transportu szynowego w miastach nie ma prawie nigdzie) do centrum.
Jest 6 rano z groszem, na ulicach pustka i pozamykane sklepy. Idealny czas na zwiedzanie Guayaquil, bo: 1. legwany w parku w centrum sa, 2. widoki z okazalego bulwaru tez, 3. na Cerro i w malowniczej (male domy, kolorowe tynki, na wzgorzu) dzielnicy Las Peñas jest wrecz intymnie. Schodza mi na to 2 godziny bez pospiechu i z braku innych pomyslow (stadion ichniej Barcelony jest dosc daleko) wracam na dworzec i jade do Cuenki.
Przejazd zaczyna sie pieknie, bo wjezdza sie w gory, niestety, przejazd przez Park Narodowy Las Cajas mija w zupelnej mgle, wiec - choc sie nad nim zastanawialem - olewam i jade i do konca. W Cuence jestem po 12, co oznacza, ze do pre-inkaskich ruin Ingapirca dzis nie dojade. Za to mamy niedziele i moge sprobowac obskoczyc malownicze pono targi w okolicznych wsiach. Lupka Cuenca - 3 wsie - Cuenca wychodzi za jakies 3-4 USD (w Ekwadorze dolar USA jest waluta!) i oplaca sie dla widokow. Same targi sa - jak na Ameryke Pd - raczej przecietne, a zeby zobaczyc wyplatanie kapeluszy typu panama (pochodza z Ekwadoru!) trzeba by byc w Sigsig w niedziele, ale rano. Wieczorem pierwsze rzuty oka na Cuenke (na razie - 3+ w skali szkolnej) i pierwszy nocleg w hostelu (w sam raz po trzech lotniskowych).
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

4. /29.07. Cuenca - Ingapirca - Cuenca -

Dzis, w swietle dnia, Cuenca prezentuje sie juz duzo ladniej ze swoja przyzwoicie zachowana kolonialna starowka. Parogodzinny przejazd w jedna strone do Ingapirca umilaja gorskie widoki, a sama Ingapirca choc moze nie powala, jest calkiem ciekawym startem do dlugiej listy budowli inkaskich i pre-inkaskich do zobaczenia w nastepnych tygodniach. To moja w zasadzie pierwsza przygoda z budowlami indianskimi i pierwsza z licznych w kolejnych dniach ¨huaca¨, czyli cos klasy umocnionego wzgorza o charakterze rytualnym. Widoki, ofkors, caly czas fajne.
Dla lingwistwow - ciekawostka: wg przewodniczki jezyk Quichua, uzywany przez poludniowoekwadorskich Indian, sporo sie rozni od Quechua. W Peru i Boliwii uwazaja, ze to jedno i to samo (¨Nie ma takiego miasta jak Londyn, jest Ladek¨).
Wbrew ostrzezeniom granica peruwianska przejazdzana autobusem do Chiclayo jest bardzo cywilizowana i spokojna, przynajmniej w nocy.
Ostatnio zmieniony 2019-08-15, 17:23 przez don pedro, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

5./30.07. - (Peru) Chiclayo - Sipan - Chiclayo - Trujillo

Wjezdzam do Peru, wiec za oknami liczne klocki z czerwonej cegly czesto i gesto obsmarowane tresciami politycznymi. Widoki juz przecietne, a Chiclayo wrecz brzydkie jak slonia dupa - duze, chaotyczne, zasmiecone, czego ladnego ze swieca szukac, a na domiar busy w poszczegolne miejsca (Cuenca, Trujillo, kazda ciekawostka w okolicy) odjezdzaja kazdy z innej czesci miasta.

Po namysle odwiedzam ruiny Sipan, bo ciezko sie polapac, co ladniejsze, a tu przynajmniej trafilem na petle mikrobusow (jak zwykle - niby jest rozklad, ale +10-15 min, bo moze jeszcze kogos sie upchnie :-) ).
W Sipan jest cos na ksztalt huaki (patrz wyzej) i troche innych ruin plus dosc ciekawe i przyzwoicie wprowadzajace w historie miejsca muzeum. Dla potomnych - mozna olac, mnie sklonilo to, ze skoro juz jestem w Chiclayo... Podobno ladne jest tez Tucume, gdzie moze jeszcze wpadne za miesiac/dwa.

Po powrocie do Chiclayo mam przymusowy kilkugodzinny postoj, bo wprawdzie autobusy (jak w Ameryce Pd, czyli wygodnie i kupa miejsca, kladac sie na 160 stopni nie przeszkadzasz osobie z tylu!) lataja do Trujillo jak na klop ze sraczka, to sa wykupione na kilka godzin do przodu. Przyjezdzam po ciemku (czyli po 18; ogolnie jasno jest od 6 do 18, plus minus pol godziny w zaleznosci od kraju i jego czesci).
Ostatnio zmieniony 2019-08-21, 02:14 przez don pedro, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

6./31.07. Trujillo + Chan Chan i Las Huacas de la Luna y del Sol - Chimbote

Trujillo ma ladna kolonialna zabudowe, duzo malych knajpek, w ktorych za 8 PEN (nowy sol, niewiele drozszy niz zlotowka) mozna zjesc menu, czyli zupe z gotowanym miesem i spora iloscia warzyw + cos do wyboru na drugie oraz raczej nieskomplikowany system transportowy.
Chan Chan (dojazd busem) to juz szczebel wyzej w porownaniu z Sipan czy Ingapirca, bo mamy tu spory palac a takze liczne huaki. Ciekawe, ze ponad polowe mozna zwiedzac tylko rowerem (za dodatkowo doplata za wypozyczenie roweru; na pieszo nie wpuszcza nawet za te same pieniadze, bo maja obowiazek pilnowac zachowania turystow i za duzo czasu by zeszlo; mozna natomiast oficjalnie isc pieszo z rowerem a wchodzac na dziko miec wszystko w nosie, bo studenci - straznicy nawet sie nie interesuja ¨klusownikiem¨). Do kompleksu poza palacem i ¨rowerowymi¨piramidkami/wzgorzami naleza jeszcze 2 huaki, w odleglosci kilku kilometrow zarowno od siebie, jak i od reszty. Jak ktos lubi ruiny - warto.
Las Huacas de la Luna y del Sol sa po drugiej czesci miasta i busa do nich sie szuka z drugiej strony centrum. Warto jeszcze bardziej, choc darmowy obowiazkowy przewodnik i czekanie na zebranie sie grupy troche wkurza (znow chodzi o kontrole zachowania turystow, choc - jak w Chan Chan - miejsce wydaje sie slabo chronione, zwlaszcza po godzinach urzedowania). Opozniony autobus do Chimbote i nocleg tamze, choc bez plecaka.
Ostatnio zmieniony 2019-08-15, 17:24 przez don pedro, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

7./01.08. Chimbote - Sechin - Caral
Dziś w planach 2 bodaj najstarsze ruiny Am.Pd.
Nocleg bez malego plecaka, ktory wybudzony o tej polnocy na dworcu gdzies posialem. Na dworcu (juz rano) twierdza, ze nie zostal w PKSie, wiec pozostaje nadzieja, ze to w zatrzymanej na stopa taksowce. Nie bylo tam nic ciekawego dla znalazcy, wiec sa szanse na zwrot - faktycznie, kierowca dobry czlowiek odwozi do Casa Blanca (nazwa mojego noclegu, byly jaja z przekonaniem taksowkarza, ze to to miejsce) o 9 rano.
Przejazd na raty do Sechin - najpierw taxi (chyba 2 PEN) na przystanek do Casmy, skad samochodem (ok. 10 osob, normalny bilet na to daja, niewiele drozsze niz autobus, gdyby na tej trasie jezdzil) do rzeczonej Casmy. Z Casmy do ruin Sechin jest chyba 5km, wiec zaczynam na piechote, ale daje sie podwiezc sympatycznemu starszemu dziadkowi za 2-3 sole.
Oplacalo sie o tyle, ze dziadzio na miejscu swiadczy za ¨colaske¨ uslugi przewodnickie a ja mialem po znajomosci. Swoja droga - urodzony przewodnik grup wczesnoszkolnych, mega sie tego sluchalo a dzieci tez zachwycone.
Same ruiny niewielkie, choc z zachowanymi reliefami (glownie procesje zwyciezcow ze zwlokami przegranych bez oczu oraz dwa przedstawienia wladcy). Blisko Casmy, ale bez dziadka w sumie nie warte zachodu.
Co innego Caral - tam juz jest super. KIlka wyraznych wzgorz z piramidami to juz kolejny poziom jakosci budowli indianskich, a jak sie jeszcze trafi na zachod slonca, to juz w ogole widok powala. BTW - czynne niby do 17, co w Peru i nie tylko - oznacza, ze o 16:30 juz nie wpuszczaja i czekaj se, kochanienki, w srodku dupy do 9. Tyle ze to Peru - po zamknieciu nikt niczego nie kontroluje, zwlaszcza w srodku d.; nie zachecam, ale mozna wejsc za darmo, wejsc na wzgorza (normalnie nie wolno, choc sciecha wydeptana niezle) itd. itp.
Jest 19, wiec nie zdaze juz sie stad wydostac. Spie w szalaso-lawce na szlaku dojscia do ruin.
Ostatnio zmieniony 2019-08-16, 06:44 przez don pedro, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

8.-9./ 02.-03.08. Caral - Lima + Pachacamac

Do Limy dojezdzam dosc sprawnie, mniej sprawnie znajduje nocleg i ide na miasto. Starowke zwiedzalem rok temu, wiec teraz ogladam poludniowsza czesc miasta - Miraflores z gdzieniegdzie spokojniejszymi okolicami malych domkow kolo Huaca Pucllana (kolejna huaca, ale warta zobaczenia, znow obowiazkowy przewodnik za colaske) i wyjatkowo ladnymi klifami oraz , juz po zmroku, Barranco z kilkoma ciekawymi kamienicami oraz ladnie zrobionym placem/miejscem turystycznym. Powrot autobusem przez handlowsza czesc Miraflores (nawet nawet, wysokie budownictwo, dosc nowoczesne).
W Limie wlasnie odbywaly sie Igrzyska Panamerykanskie, ale poza plakatami i (pusta rano) strefa kibica jakos nie bardzo bylo tego widac.
Pachacamac ma upierdliwawy (do znalezienia, bo jedzie sie bezposrednio) dojazd polaczony z koncertem zebraczym. W Peru i nie tylko czesto do pelnych autobusow (w tym dalekobieznych) wsiadaja sprzedawcy nie tylko przekasek, ale rzeczy klasy szczotka oraz artysci ze spalonego teatru (freestyleowaty rap, wierszyki, dzieci z piosenkami a bez grama talentu) i wszelkiej masci pokrzywdzeni (HIV, uciekinierzy z Wenezueli, inne ofiary przemocy) by wyuczonym na pamiec tekstem/dzielem prosic o kilkoPENowe wsparcie. Co ciekawe, jesli sie spotkaja na raz, to nawet troje potrafi zgodnie jednoczesnie zebrac/wystepowac w tym samym czasie.
Pachacamac znow - moze i nie powala, ale wielkosc zalozenia i potezna huaca sprawiaja, ze warto bylo.
Jade (ponad)nocnym do Arequipy.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

10./04.08. Arequipa

Do Arequipy przyjezdzam mniej wiecej w poludnie. Ma opinie jednego z najladniejszych miast nie tylko w Peru, ale i w calej Am Pd i cos jest na rzeczy. Ciudad faktycznie blanca, bardzo ladne kamienice, potezny glowny Plaza de Armas z jeszcze potezniejszym ratuszem. Poza tym, ladnie choc juz nie tak wyjatkowo. Wyjatkowe natomiast jest nawalenie ludzmi w centrum - nie ma gdzie szpilki wetknac nieomal, a usiasc na czyms poza wlasnym dupskiem - dopiero 5 przecznic dalej, na obrzezach starowki.
Sporo czasu schodzi ma na internecie (zabezpieczenia googlea vs. kupowanie biletu Rio - Belem to mieszanka, jak sie okazuje, wybuchowa).

Ciekawie tez z wyjazdem - stad jade do kanionu Colca autobusem z odjazdem o 1 w nocy. W Arequipie z kolei od jutra planuja protesty. Strajk kierowcow? Nie. Rolnicy boja sie o swoje uprawy ryzu w kontekscie rozbudowy kopaln i beda protestowac, co w Peru - podobno - polega na blokowaniu dojazdow. W efekcie 2 poludnie nikt nie wiedzial, czy autobus pojedzie, a tym bardziej -kiedy beda wiedziec i kiedy sie wyprzedadza bilety. W efekcie 5 godzin na miescie, 7 godzin kiblowania na dworcu. Ciekawy maja tez system WC dworcowych - na pietrze nie przyjmuja gotowki tylko paragony z kibla na dole. Wszedlem tak raz, ale potem nie dali, wiec dalej nie kumam do konca.
W TV leciala Jamajka - Peru (Igrz.Panam., chyba 2-0 na koniec).

PS. Mowilem, ze w centrum tloczno? Dworzec praktycznie do tej nieszczesnej 1 w nocy byl za$%bany ludzmi. Nie, nie przepelniony, wyobrazcie sobie duza hale z dodatkowymi tarasami na pietrze, przez kilka godzin napchana ludzmi jak warszawskie metro w szczycie.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

11.-12./05.-06.08. Kanion Colca (Cabanaconde - Llahuar - Llantica - Cascada del Fure - Paclla - Malata - Tapay - San Juan - Malata - Sangualle - Cabanaconde)

Kanion zrobilem w dwa dni, idac wydluzona trasa (wiekszosc robi krotsza trase, z czego czesc rozbija to na 3 dni), i to z pelnym obciazeniem (da sie czesc rzeczy zostawic za oplata w Cabanaconde), bo mimo braku szans na dobra aklimatyzacje przymierzam sie do ponownej proby wejscia na Huayne Potosi (w zeszlym roku, po aklimatyzacji ok.2 tygodnie, nie dalem rady).

Bez zdjec nie ma w zasadzie co opisywac. Kanion robi niesamowite wrazenie, a roznica poziomow gora/dol to ponad 1000m, czyli dziennie jest ponad 1000m sumy podejsc. Do tego dochodza bardzo ladne (w zasadzie kazda) wsie w kanionie, okazyjne kondory, sympatyczni Indianie i, poza glowna trasa, malo turystow. Piwo, w zaleznosci od miejsca, 8-12 PEN za Arequipeñe (bodaj 0,66l). Sciechy sa bardzo spoko i idzie sie jak po szlaku beskidzkim, i to raczej takim z tych przechodzenszych.

Nieco z boku, 3h asfaltem albo pol godziny busem, jest punkt widokowy na kondory, ale czasowo mi nie wyszlo (szanse sa 8-9.30 rano i mniejsze 15-16), a kilka kondorow widzialem z trasy wlasciwej.
Noclegi bez rezerwacji, zgodnie z info z oficjalnej tur.inform. w Arequipie, sa jak najbardziej osiagalne, choc mialem fart, bo nocowalem we wsi (Malata, malownicza jak wszystkie), gdzie akurat spali robotnicy prowadzacy wzdluz szlaku wodociag - 5 wolnych lozek w calej wsi bym nie znalazl.

Drugiego dnia rano, wraz z jeszcze nie pokonanymi skurczami wszystkiego chyba co mam, ogladam w tv, ze:
1. tak, protesty byly, a nawet napieprzali kamieniami w sklepy i, uwaga, autobusy...
2. Kuelap, gdzie planuje wpasc za miesiac-dwa jest zagrozony pozarem.

Opis wrazen drugiego dnia - patrz dzien pierwszy. Mega widoki, piekna pogoda, piwo na trasie - konieczne. Tylko wodociagu nie robili, a turystow wiecej. Wschod slonca fajny, ale raczej - jak mawia Tomasz Hajto - truskawka na torcie, nie jakas duza roznica w klasie wrazen.

Zostaje na noc w Cabanaconde, bo chce sie przemyc i przeprac. Poranny autobus ma jechac, drugi (w poludnie, zdazylbym jeszcze na ten punkt kondorowy) - juz nie.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

cdn.
Jestem w Filadelfii (Paragwaj) i za niecala godzine mam PKS do Asuncion, w ktory musze sie - chocby skaly sraly - wbic.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

13.-14./07.-08.08. Cabanaconde - Arequipa -(Boliwia) Copacabana - La Paz

Jak pisalem, powrót porannym pksem. Dojazd do centrum, bo dworzec do 15 zamknięty przez blokady. Trochę spacerowania m.in. do ciekawej dzielnicy Yunahuara, skąd widok na 3 wulkany nad miastem jest jeszcze minimalnie lepszy i znów sporo na necie, bo jaja z rezerwacją ("a jednak nie mamy tak tanio - dopłać pan 70usd albo odwołaj i znajdź se lepsze").
Koło kanionu Colca jest głębszy - Cotahuasi, ale mniej tam chodzenia a trzeba dwa dni poświęcić (jadą 3 firmy, u wszystkich odjazdy o 19 w obie strony). I tak byłem bliski olania a tu jeszcze info, że tam akurat wciąż blokada i nic nie pojedzie. Kupuję jedyny niby-bezpośredni do La Paz, który jedzie prawie dobę. Kilka godzin o brzasku w Puno, potem jeszcze jakies 1,5 w Copacabanie. Obie przerwy ze zmiana autobusu na coraz gorszy (choc miejsca naturalnie wciąż dużo a wifi czy prądu nie bylo juz w pierwszym). Oba miasta na przerwach widziałem rok temu, więc w Puno staram się pomóc niejakiemu Stephenowi, któremu - co ponoć częste - ukradli plecak spod opuszczanego podnóża w autobusie a w Copacabanie zaliczam szybki wyskok do ładnego kościoła i na kalwarie. Trzeba jakoś ćwiczyć kondycję na wysokościach (Copacabana jest nad Titicaca, czyli na ok.4000).
W La Paz jestem po południu, co starcza na sprawdzenie połączeń na dworcu, przegląd firm oferujących Huayne Potosi (kilku, sa dziesiątki agencji kierujących do około 5 nad-firm z przewodnikami i schroniskami. Śpię w tym samym hostelu, co rok temu i nawet wypadajaca sztaba z pręta zamykajacego kibel na piętrze jest ta sama. Już nie pamiętałem o kramach z medycyną naturalną (m.in. suszone lamy), ale przeziębienie nabyte w kolejnych autobusach z nieszczelnymi oknami lecze w aptece.

15/09.08. La Paz i Tiwanaku

Nikt nie miał Huayny ze startem dziś - no to powiekszam aklimatyzacje o dobe na 4000m odwiedzając opuszczone rok temu z braku czasu Tiwanaku. Dojazd busem spod cmentarza kosztuje 15 bolivianos (ciut ponad 2 usd), powrot w inne miejsce La Paz będzie dużo tańszy ale o tym akurat nie piszą (jak ktoś jedzie - busy za 5,5 jadą z końca niebieskiej linii teleferico czyli całkiem logicznego a jedynego nie-drogowego transportu w mieście; w cenie widoki na Andy oraz suszone gacie).
Samo Tiwanaku - szeroko a nisko, niezwykle precyzyjne wycięcia (jak i czym?!) sprzed 1500+ lat i posagi. Fajne i warto mimo wstępu za 100 Bs. Po powrocie (wstyd, że dopiero teraz) najładniejsza w mieście Calle Jaen. Reszta dnia bez historii.

16.-17./10.-11.08. La Paz - Huayna Potosi - La Paz -

Huayna była, przyznaję, głupim/wariackim pomysłem. Rok temu aklim 2-3x dluzsza a i tak dupa, teraz większa motywacja + świadomość, że więcej tu raczej nie przyjadę ale słaba forma i tylko kilka dni jakkolwiek wysoko. A kosztuje ta przyjemność 100 usd.
Start jest na ok. 4600m, nocleg na 5100, a docelowo ma toto 6080. Szczytowy od 1 w nocy, 4h w górę, 2 w dół. Poznani Hugh i Asier pomogli paracetamolem, resztę juz musiałem sam. Na zejściu przysypiam i kilka razy potykam się o własne raki, a ból głowy i techno w klacie coraz większe. Reszta zejścia bez historii. Widoki ze szczytu i okolic na wynurzajace się znad warstwy chmur szczyty Cordiliery - zacne.
W La Paz dziś można dostać szaliki (zbieram), więc po krótkiej wycieczce na stadion jadę znów długo do Santa Cruz.

Tym razem wifi bez netu (firmowa sieć z muzą i kilkoma filmami), brak prądu (sami z krzeseł powyrywali wejścia usb!) a na początku też i kibla (zamknęli). Oczywiście, obskakujacy mnie naganiacze ma dworcu w La Paz obiecywali góry złota, ale jak wspomniałem, bylem już kiedyś w Boliwii.
We wszystkich natomiast krajach w autobusach jest głośno, bo nie dość że muzyka/film często puszczane są tak, że w zatyczkach do uszu (sprzęt obowiazkowy) słychać głośno i wyraźnie, to jeszcze tajemna sztuka słuchawek jest tu nieznana, a przy braku filmu trzeba przecież (w zasadzie zawsze ktoś) posłuchać czegoś, również, kurva, na cały regulator.
Ostatnio zmieniony 2019-08-21, 02:15 przez don pedro, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
don pedro
Posty: 58
Rejestracja: 2007-11-18, 14:13

Re: ¡Cuidado llamas! czyli czytadlo na sezon ogorkowy

Post autor: don pedro »

18/12.08. - Santa Cruz - Samaipata - Santa Cruz -

Na miejscu jestem ok. 10 i już na dworcu, gdzie tradycyjbie wywiad komunikacyjny pierwsi dziwnie (faceci w zielonych ogrodniczkach i obowiązkowo jasnej koszuli z długimi rękawami a kobitki w chustach i spódnicach, też często zielonych). To są miejscowi Jezuici, których odwiedzę jutro. Jest to, wbrew pozorom, sekta a'la Mormoni mieszkająca głównie w kilku wsiach kilka godzin drogi z Santa Cruz, notabene unescowych. Na razie jednak jest jeszcze czas na wypad do Samaipaty, gdzie jedzie się trufi (zbiorcza, firmowa taksówka). Zmalezienie właściwego biura w centrum nieco zajęło, ale w końcu jadę.
Santa Cruz leży nisko jak na Boliwie, więc podjazd w pełnym zieleni (liściaste drzewa, w podszycie nieomal beskidzki krzol) głębokim piaskowcowym kanionie na oszałamiające 1600m n.p.m. jest bardzo malowniczy. Na miejscu (3h jazdy) czeka schludna zadbana wieś z ładnym głównym placem, spadzistymi dachami (ceglanych klocków brak) oraz sporą liczbą usług turystycznych pod równie licznych białasów. Unescowe ruiny nad kanionem odwiedzam z pomocą mototaxi a na powrocie jeszcze średnio ciekawe muzeum we wsi (ten sam bilet). Same ruiny - większość sprzed Inkow - a zwłaszcza reliefy robią wrażenie a tu jeszcze piękny widok na okolicę z parkiem narodowym pełnym ptactwa (m.in. kondory) i innej zwierzyny; jak zwykle, niestety, ciężko samemu, drogo z wodziryjem. Powrót po śladach i ledwo oraz taksówką zdążam na autobus do Jezuitów. W efekcie jednak bez przesady, bo dopełniali robiąc godzinne opóźnienie. W środku nocy, przez nadkomplet, musiałem się zresztą przenieść na specjalnie dla mnie zrobione posłanie koło kierowcy.

19/13.08. - San Ignacio de Velasco - Concepcion - Santa Cruz -

W pyle.

W San Ignacio, jednej z 7 kolonii jezuickich, poranek rozpoczynam wywiadem transportowym (miejsce startu idealne, ale to i Concepcion to max możliwości chcąc wracać do Santa Cruz. 1km pieszo do miasta, śniadanie z kawą i podejście pod katedrę. Korzystając z wolnego czasu oraz pustej plaży nad zbiornikiem wreszcie biorę kąpiel. W samą porę, bo wychodząc na waleta trafiam na pierwszych lokalsow. Już tylko 13 min do otwarcia katedry. Warto: drewniane rzeźbione wsporniki, ołtarze. San Ignacio też imponuje schludnoscia i spokojem zabudowy a ponadto wrażenie robi duża ilość podcieni. Warto było zobaczyć zupełnie inną Boliwie.
Powrót z wiatrem w oczy (to już Chaco, czyli piaszczysta gleba co rusz nawiewana wiatrem do oczu) i 2h do Concepcion (nie mylić z dużym miastem w Paragwaju). Coraz wiecej tych sekciarzy - ciekawe jak z chorobami swoją drogą; widać że mnożą się tylko we własnym, nielicznym gronie.

Po drodze piach ale z bujną roślinnością - Chaco to rodzaj sawanny. Conce bardziej wiejskie - Chicarrob de pollo (panierowane kawałki smażonego kurczaka) z kawą bo noc była jednak ciężka. Kościół a w w zasadzie założenie bo i coś a'la klasztor z kruzgankiem. Płatny a ładny, w ołtarzach brak czestej dotąd Matki Boskiej w kapeluszu a za to z dość naiwnymi obrazami, m.in. droga krzyżowa. Poza tym znowu dachy spadziste i kryte a do tego wszędzie podcienia. Poza tym dużo zieleni 'miejskiej' i serio w Goey śmiecia.
Odjazd bo celuję w 21 w stronę granicy paragwajskiej. Koszt bezposredniego autobusu to 65 usd a wysiadajac po drodze koło Filadelfii (by zobaczyć kolonię Mennonitow) zapłacę tyle samo. Postanowiłem więc pojechać przez noc w stronę granicy do Villa Montes i stamtąd ciut bliżej a potem autostop. Zdążyłem z lekkim zapasem.
ODPOWIEDZ