Spis treści

"Jeśli wytrzymacie wiosenne, to później już was nic nie ruszy..."
Wiesiek Kaczmarczyk

tyt.jpgJuż od początku marca leitmotivem wszelkich rozmów prowadzonych między nami kursantami było PRZEJŚCIE WIOSENNE. Gdy słyszałem te słowa zimny pot spływał mi po karku, ciałem wstrząsały dreszcze, a oczy zaczynały coraz bardziej przypominać monety pięciozłotowe. Najgorszy był jednak ten głos, stawiający ciągle te same pytania: "Gdzie jesteśmy?", "Dokąd zmierzamy?", "Czy jesteś tego pewien? Zastanów się!" No dobrze, niech Wam będzie, trochę przesadzam, ale tylko trochę. W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Niestety ostatecznie pojechało tylko sześcioro kursantów: Wariat, Afryka, Piotrek, Wojtas ("Polonista"), Bartosz ("Wielki Łojant") i piszący te słowa (styl jak w podręczniku akademickim, ha! ha!)
Oprócz wyżej wspomnianych zjawiły się trzy czerwone polary, które opinały przewodnickie ciała Księcia, Tajemniczego Wieśka i Marty. Ach, byłbym zapomniał, na wyjazd zdecydował się także niejaki Strzelec - walet nie do zdarcia. Aby zamknąć sprawy formalne: po kilku dniach dołączył jeszcze jeden czerwony polar opinający ciało samego Szymera w towarzystwie granatowego polara, który opinał ciało Ani S.

 

Dzień 1

Po nocy spędzonej w cholernie cieplutkim przedziale wylądowaliśmy w Gorlicach. Stamtąd udało się nam dotrzeć do Koniecznej. Najpierw obejrzeliśmy cerkiew, a zaraz potem cmentarz. Na przełęczy Beskid Wojtas używając swego kwiecistego stylu opowiedział nam o operacji gorlickiej. Później szukaliśmy Łysej Góry, ale reper schował się pod Wieśkiem, a gdy już wszyscy byli głodni, przemoczeni i źli, zrobiliśmy pyszny obiad (tylko Książę marudził, że to niby jakaś amatorszczyzna, czy coś w tym stylu), zjedliśmy i... poszliśmy dalej rzecz jasna. Po odburaczeniu całkiem słusznego kawałka (a prowadził piszący te słowa), udaliśmy się w końcu na krótki spoczynek (zasłużony?).

Dzień 2

Ku uciesze wędrujących słońce pozwoliło nam podsuszyć polary i inne fatałaszki. Dlatego też z dziarskimi grymasami na twarzy ruszyliśmy na poszukiwanie Feszówki. Byliśmy blisko. Wieczorem (tj. koło pierwszej) udało nam się znaleźć słodko śpiących na Pakuszowej Bartosza i Piotrka, którzy wyruszyli dzień później.

Dzień 3

Upłynął on pod hasłem: "Musimy się sprężyć, gdyż o godz. 21.00 mamy być w Smerecznem, skąd wyruszamy na manewry (oczywiście, kto rusza, ten rusza...)". Jako, że kompas i mapa nie są nam obce, na wyznaczone miejsce dotarliśmy.

Dzień 4 (manewry)

Zaczęliśmy je około drugiej w nocy. Było trochę nietypowo, gdyż podzieleni zostaliśmy na dwa trzyosobowe zespoły. Przed wyruszeniem otrzymaliśmy kopertę z makulaturą do wpisywania czasów przyjścia na dany szczyt lub zostawienia na reperach. Ale nie myślcie, że to wszystko, o nie! Każdy z zespołów otrzymał od Zgromadzenia Czerwonych Polarów czekoladę mleczną pewnej znanej i lubianej firmy. Uważam, iż za ten wzruszający gest należy im się z głębi serca płynące jedno proste słowo: "Dziękujemy!!!" Co do samych manewrów, to trzeba przyznać, że pozwoliły nam one na odkrycie zupełnie nowych, nieznanych wymiarów zmęczenia i wyczerpania organizmu. Dla ciekawskich podaję trasę drugiego zespołu: Smereczne-Kamionki-Cergowa-Osiecznik-Garbki-Piotruś-Smereczne, i to w nie więcej niż 24 godziny. Najważniejsze dla nas było to, że przeszliśmy zwycięsko ową próbę, a po dotarciu na miejsce i zagotowaniu menażki wody wszyscy kursanci, z podniesioną przyłbicą, mogli pójść spać.

Dzień 5

Dzień jak każdy. Nie ma, że nogi bolą, że żar z nieba się leje, a jary podchodzą cię w najmniej oczekiwanych miejscach - plan musi być wykonany. Mamy dojść na nocleg pod Banią Szklarską i kropka.

Dzień 6

Jak wyżej, tyle, że nocleg w innym miejscu.

Dzień 7

Jak wyżej, tyle że nocleg w zupełnie innym miejscu. No i ta myśl, kołacząca się w głowie - jutro wracamy, a pojutrze dom, wanna, świeże skarpetki, normalne jedzenie, polskie seriale i koniec abstynencji. Można się rozmarzyć, co nie?

Dzień 8

Przed południem podziwialiśmy cerkiewki w Rzepedzi i Szczawnem, w porze sjesty uskutecznialiśmy flirt towarzyski, a wieczorem wskoczyliśmy do pociągu relacji Zagórz-Warszawa. Chwilkę potem stworzyliśmy arcydzieło kulinarne w wyrafinowany sposób przyprawione przez Wariata. Wszyscy degustowali, mlaskali i prosili o jeszcze. Uwaga - nawet Księciowi smakowało. I nikt tego głośno nie powiedział, ale myślę, że wszyscy czuliśmy to samo - oto wspólnymi siłami udało nam się zrobić coś naprawdę profesjonalnego.

Dzień 9 (Warszawa)

(...) koniec abstynencji.