tyt.jpgJako żółtodziób, który nigdy nie przemierzał górskich szlaków ZIMĄ, do weekendowego wyjazdu w Góry Sowie podeszłam z nieufnością acz i z pewnym zainteresowaniem, które wzbudziła we mnie pewna kartka - plan wyjazdu. Na wspomnianym skrawku papieru (format A4) znalazłam wszystko co było potrzebne do wyjazdu. Niestety - ku mojemu zaskoczeniu - na liście nie było suszarki do włosów.

Tak więc w piątek dnia 13 lutego 2004 r. pojawiłam się z plecakiem (wersja minimum) na Dworcu Wschodnim, gdzie poznałam 13 współtowarzyszy wyjazdu. Pociąg do Wałbrzycha jechał długo, a w przedziale kolejarze zafundowali nam małą wprawkę do warunków zimowych (temperatura nie przekraczała, jak sądzę, +10 C). Brrr.

tyt1.jpgO 6 rano dotarliśmy do Wałbrzycha. Miasto powitało nas senną atmosferą, gorącą herbatą, parówkami i jajecznicą. Po spałaszowaniu śniadania w stylowej jadalni hotelu Sudety (zachowany oryginalny wystrój wnętrza z drugiej połowy XX w.!) ruszyliśmy wynajętym busem do Zagórza Śląskiego, w którym znajduje się zamek Grodno. W międzyczasie zobaczyliśmy potężną zaporę wodną o wysokości 44 m i długości 230 m, spiętrzającą wody rzeki Bystrzycy i tworząca Jezioro Bystrzyckie. Zapora została wybudowana przez Niemców w latach 1911 - 1914. Powstały w ten sposób zbiornik gromadzi 8 mln litrów wody.

tyt2.jpgPo krótkiej przejażdżce busem wokół jeziora ruszyliśmy do zamku. Zapowiadała się piękna pogoda. Słońce oświetlało swoimi promieniami mury zamku w Grodnie oraz wierzchołki Gór Sowich. Klucze gęsi wracające do Polski zwiastowały nadejście wiosny. Chyba to wszystko wpłynęło na przewodnika oprowadzającego nas po zamku (filozof-amator), który przechodząc do kolejnych pomieszczeń przekazywał nam swoje teorie na temat wydarzeń z dziejów zamku.

Zamek zachował się w bardzo dobrym stanie i daje wyobrażenie o czasach jego świetności. Najstarsza część zamku wznosi się na trudno dostępnym wierzchołku i już na pierwszy rzut oka widać, że była to typowa, średniowieczna warownia. Gdy Grodno straciło swe znaczenie militarne zamek został przekształcony w siedzibę rodową i odpowiednio rozbudowany. Powstał wtedy zamek dolny z zabudowaniami dla służby a pomieszczenia zamku górnego przerobiono na komnaty mieszkalne.

Zwiedzający zamek mają możliwość obejrzeć kilka sal zamkowych i podziwiać widoki z wieży zamkowej. W salach można obejrzeć portrety władców księstwa świdnicko-jaworskiego, na ziemiach którego leżało Grodno oraz portrety późniejszych właścicieli. Widoki z wieży zapierają dech w piersiach i pozwalają docenić walory obronne zamku. Lubiący dreszczyk emocji mogą rzucić okiem w głąb zamkowego lochu gdzie spoczywa szkielet Małgorzaty - występnej córki kasztelana. Dopuściła się ona morderstwa na swym mężu (starszym o ok. 40lat) i za karę została skazana na śmierć głodową.

Ciekawostką dla zwiedzających jest budynek dla służby, na terenie zamku dolnego, pokryty sgraffiti czyli kompozycją wielobarwnych tynków. Jest to prawdopodobnie jedyny obiekt tego typu w całej Polsce. Atrakcji zamku dolnego dopełnia oryginalna armata z 1852 r.

tyt3.jpgPo 1,5 godzinnym zwiedzaniu ruszyliśmy do Walimia w celu zwiedzenia Muzeum Sztolni Walimskich. Słoneczko cudnie świeciło, a my pod ziemię do sztolni Rzeczka. W czasie II wojny światowej w okolicach Walimia hitlerowcy postanowili wybudować system podziemnych sztolni o nie poznanym do dzisiaj przeznaczeniu. Celem prowadzonych na dużą skalę prac górniczych i budowlanych miało być wykonanie połączonego ze sobą systemu obiektów - kompleksów składających się z części podziemnej i nadziemnej. Specjaliści badający to zagadnienie widzą dwa zastosowania tych obiektów: kolejna kwatera główna Hitlera lub fabryka zbrojeniowa, pozwalająca ustrzec produkcję Wunderwaffe przed nalotami aliantów. Niestety, nie można jednoznacznie ustalić przeznaczenia tych sztolni - dokumenty zostały zniszczone pod koniec wojny (lub nie są ujawnione do dziś), a z robotników zatrudnionych przy budowie tych kompleksów do dziś nie odnaleziono nikogo.

Początkowo prace przy drążeniu sztolni prowadzone były pod kierownictwem specjalnie utworzonej w tym celu spółki akcyjnej Śląska Wspólnota Przemysłowa z generalną dyrekcją budowy w Jedlinie Zdroju. Całe przedsięwzięcie budowlane, obejmujące kompleksy "Włodarz", "Rzeczka", "Osówka", Jugowice Górne, Sokolec, Soboń oraz podziemne tunele pod zamkiem Książ nosiło kryptonim "Olbrzym" (Oberbauleitung "Riese"). 9 kwietnia 1944 r. Hitler polecił przyjęcie budowy przez "Organizację TODT" - paramilitarnej organizacji zajmującej się w III Rzeszy pracami fortyfikacyjnymi (m.in. przy budowie Wału Atlantyckiego). Na obszarze objętym pracami zorganizowano liczne filie obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, które dostarczały siły roboczej: jeńców wojennych (Włochów, Rosjan) i przymusowych robotników (Polaków, Rosjan, Francuzów, Ukraińców). Budowa podziemnych korytarz pochłonęła kilkanaście tysięcy ofiar, część z nich jest pochowanych na cmentarzach Walimia, Kolc i Głuszycy.

tyt4.jpgW 1995 r. udostępniono do zwiedzania Turystyczna Trasę Podziemnych Fabryk Walimia o długości 500 m. Pomieszczenia, gdzie dopuszcza się turystów są wykończone w różnym stopniu. Najbardziej kompletna jest wartownia - całkowicie wykończona ze sprawnym systemem wentylacyjnym i odprowadzania wody. Przewodnik oprowadzający naszą grupę zaprezentował skuteczność systemu wentylacyjnego przy stanowisku karabinu maszynowego. Chusteczka higieniczna wetknięta w jedną z rur wentylacyjnych i podpalona spłonęła błyskawicznie z odgłosem, który przypominał nadjeżdżający pociąg. Zdaniem przewodnika jest to dowód na istnienie powyżej, jeszcze jednego systemu pomieszczeń - niestety do dziś nie udało się znaleźć tam wejścia.

Kolejne pomieszczenia i korytarze nie były już tak wykończone jak wartownia - dominowała surowa skała. Jedynie krótki korytarz łącznikowy pomiędzy sztolniami I i II jest całkowicie wybetonowany. Największa komora całego kompleksu jest przegrodzona rumowiskiem skalnym, ale i tak sprawia imponujące wrażenie. Każda z części tej komory ma po ok. 50 metrów długości, 20 m szerokości i ok. 10 m wysokości.

To miejsce jest ciągle poznawane - niedawno zapadło się zamaskowane wejście do szybu. Prawdopodobnie prowadzi on do niżej położonego poziomu, ale nie można tego zbadać gdyż przejście jest zalane wodą i częściowo zasypane. I gdyby nie brak słońca i fakt, iż przewodnik sztolni nie chciał (nie umiał?) odpowiedzieć na nasze pytania, byłoby fantastycznie.

Stamtąd zaczął się prawdziwy etap wyprawy (plecak na plecy, stoptuty na nogi - chłopaki dzięki za pomoc) i ruszyliśmy ostro pod górę poprzez śnieg i wodę. I wtedy pomyślałam, iż moja wędrówka zakończy się nim jeszcze na dobre się rozpoczęła, ale z każdym krokiem było coraz lepiej i lepiej przede wszystkim dzięki wsparciu ekipy (przepraszam za marudzenie).

tyt5.jpgI tak dotarliśmy do Małej a następnie Wielkiej Sowy. Pokryta szadzią wieża zrekompensowała mi cały dotychczasowy trud. Trzykondygnacyjna, kamienna wieża widokowa o wysokości 25 m. została zbudowano w 1906 r. staraniem Towarzystwa Miłośników Gór Sowich i nazwana imieniem zasłużonego dla Niemiec kanclerza Bismarcka (po ostatniej wojnie pruskiego ducha egzorcyzmowano, nazywając wieżę imieniem gen. Karola Świerczewskiego). Wieża czynna jest w sezonie 1 V-30 IX przez cały dzień. Z wieży (wejście płatne - 1 zł) roztacza się, przy dobrej pogodzie, niezwykła panorama. Widać całe Sudety i znaczną część Niziny Śląskiej. Na północy, północnym-wschodzie i wschodzie dominuje płaska równina Niziny Śląskiej. Wyraźnie wystają Wzgórza Niemczańskie i Masyw Ślęży. W kierunku południowo-wschodnim widoczne są Góry Bardzkie, dalej Złote, Bialskie i Masyw Śnieżnika. Na południu rysują się Góry Stołowe, Bystrzyckie i Orlickie. Na zachodzie widoczne są Góry Kamienne, Rudawy Janowickie i Karkonosze. Patrząc w kierunku północno-zachodnim zobaczymy Góry Wałbrzyskie, a za nimi Kaczawskie. Niestety nie było nam dane wejść na taras widokowy, bowiem wieża była zamknięta. Zresztą nic nie straciliśmy - Wielka Sowa tonęła w morzu chmur.

Stamtąd ruszyliśmy do schroniska Bukowa Chata, które pozytywnie mnie zaskoczyło. Stare schronisko PTTK Zygmuntówka właściwie traci prawo bytu przy tym przytulnym miejscu z paleniskiem na środku, oświetlonym i naśnieżonym stokiem. Wyśmienite miejsce na snowboard i narty. Polecam. Parę osób z nasze grupy (m.in. i ja) z zazdrością przyglądało się narciarzom szusującym na stoku. Ale krótki wywiad rozwiał nadzieje na białe szaleństwo - najbliższa wypożyczalnia sprzętu narciarskiego była w Rzeczce, czyli parę kilometrów od nas.

Walentynkowy wieczór uświetnił Czarek pokazem slajdów z Kamczatki. Nie dopisaliśmy tylko my - widzowie, bo część z nas po trudach podróży i wędrówki natychmiast zasnęła.

tyt6.jpgNiedzielny poranek rozpoczął się od szykowania śniadania dla całej brygady (Pawle dzięki za wyróżnienie), które jak mniemam po znikomej ilości pożywienia pozostawionej na stole, wszystkim smakował. Sygnał i w drogę. I już pośród głębszego śniegu, gdzie nie było widać śladu ludzkiej stopy, udaliśmy się w kierunku Przełęczy Woliborskiej. Z gałęzi drzew bombardował nas śnieg topniejący pod wpływem, promieni słonecznych i tak radośnie - czasem w podskokach - udaliśmy się w dalszą drogę zdobywając czwarty w kolejności szczyt Gór Sowich - Kalenicę. Rozwiązując zagadki logiczne wędrowaliśmy dalej, a sznury kaczek znowu przelatywały ponad naszymi głowami (Wiosno czy to Ty?). Mijaliśmy miejsca gdzie, sądząc po śladach, spora gromadka jeleni szukała pożywienia. W umówionym miejscu punktualnie czekał na nas - ku zaskoczeniu - bus. Przywitał nas bardzo sympatyczny pan Adam Pietkiewicz, właściciel firmy przewozowej.

Uzgodniliśmy, że pojedziemy do Kamieńca Ząbkowickiego w którym znajduje się zamek Hohenzolernów z XIX w., następnie wrócimy do Ząbkowic Śląskich obejrzeć krzywą wieżę. Niestety nie zostaliśmy wpuszczeni na teren tego majestatycznego obiektu. Po zrobieniu paru fajnych fotek ruszyliśmy dalej ku Ząbkowicom Śląskim i znajdującej się przy rynku krzywej wieży.

Dzięki świetnej organizacji (powtarzam się - wiem, ale naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem) i pomysłowości kierowcy, który przywiózł panią kustosz, podziwialiśmy panoramę Ząbkowic i okolicy ze szczytu wieży. Warto wspomnieć, że w Ząbkowicach są ruiny zamku z XIV w, ale w odróżnieniu od zamku w Kamieńcu Ząbkowickim nie są atrakcyjne. Spokojnie można spojrzeć na nie łaskawym okiem z... góry krzywej wieży.

Trochę nas przewiało na szczycie tej kamiennej budowli, dlatego też ruszyliśmy do restauracji "Kanion" mieszczącej się przy rynku miasta. Szczerze polecam tę restauracyjkę, ponieważ jest w niej miła atmosfera, pyszne oraz tanie i estetycznie podawane jedzenie.

Koniec naszej wyprawy zbliżał się wielkimi krokami, ale czekało nas jeszcze kilka atrakcji. Dzięki szybkim decyzjom i profesjonalnej informacji kontrolerów PKP przedostaliśmy się szybko z Ząbkowic do Wrocławia. Miasto to ma tę cechę, że jest najbardziej atrakcyjne po zapadnięciu zmroku. Piękne, odrestaurowane kamienice, podświetlone lampami, zachwyciły nas swoją architekturą i urodą. Prawdziwy raj dla amatorów i zawodowców fotografii. Ponieważ zostało nam niewiele czasu, pospieszyliśmy w kierunku stacji PKP. Niebawem podjechał pociąg. Nie mieliśmy problemów z zajęciem miejsc, a nawet całych przedziałów. Prawdopodobnie był to ten sam pociąg, którym przyjechaliśmy z Warszawy, bo okazało się, że był nieogrzewany (a w każdym bądź razie nieogrzewany był nasz wagon). PKP wpadło chyba na pomysł oszczędzania poprzez zamrażanie swoich klientów w przedziałach. Nie wiedzieli jednak, że nie zrobi to na nas wrażenia, bo tym razem ich klientami, a jednocześnie bohaterami rajdu są klubowicze i sympatycy Studenckiego Klubu Górskiego. A ponoć w SKG "twardym trzeba być".

Na koniec dziękuję wszystkim Współtowarzyszom za mile spędzone chwile i nieocenioną pomoc. Zabrzmi to banalnie i z pewnością wiele razy czytaliście już takie słowa, ale to prawda:

To był mój pierwszy wyjazd z SKG, ale z pewnością nie ostatni. Do zobaczenia....