Spis treści

Niespodzianki

Następnego dnia rano czekało nas wkroczenie w Beskid Śląsko - Morawski, a w raz z tym solidne podejście. Doładowani śniadaniem i ogrzewani promieniami listopadowego słońca podchodzimy do chaty Skalka spotykając sporą liczbę turystów schodzących ze schroniska. Sprawnie pokonujemy 400 metrów przewyższenia i stajemy w schronisku witani przez rozentuzjazmowanych Czechów siedzących przy strawie i piwku. Niektórzy z nich są tak przepełnieni radością, że włażą na belkę stanowiącą górną kondygnację baru. Gra muzyczka, Czarek aż się rwie żeby coś zagrać i pewnie dałby cały koncert bo w sali obok ustawione były instrumenty muzyczne...

Jak wszystko co miłe tak i nasze posiedzenie w schronisku rychło dobiegło końca. Dalsza droga wiodła grzbietem Polomu, na którym znajdowały się dwie kolejne chaty - Severka i Kamenna.

Przy tym ostatnim obiekcie znajdowała się wieża widokowa. Wspięliśmy się po krętych schodkach. Widoki na górze może nie były porywające, ale jednak coś ciekawego dało się zobaczyć w kierunku północnym, gdzie pokazał się rejon szczytu Upłaz.

Pogoda w miarę upływu czasu polepszała się, kurek został zakręcony, a na błękitnym niebie ukazały się białe obłoki i słońce.  Doszliśmy pod Velky Polom. Tu w czasie przerwy wpisuję nas do księgi pamiątkowej ukrytej za szybką drewnianego schowka stojącego przy krzyżu wystającym z kamiennego kopca. Nie zdążyliśmy się dobrze rozsiąść, gdy nadeszła grupka turystów z Polski - kilkanaścioro dzieci pod opieką dwójki dorosłych. Przyjemnie było spotkać rodaków za granicą. Z rozmowy dowiedzieliśmy się, że jest to wycieczka firmowana przez PTTK. Prowadząca ją kobieta okazała się znawczynią Zaolzia i okolic. Zrobiliśmy zdjęcia sobie nawzajem i jedno wspólne; było naprawdę fajnie !

Po tym miłym wydarzeniu poszliśmy dalej granicą czesko - słowacką wiodącą porośniętym grzbietem, natykając się na skałki i „okienka widokowe". W rejonie Mużinkovego Vrcha na parę chwil las przerzedził się i wreszcie mogliśmy nacieszyć oczy rozległą panoramą Beskidu Śląsko - Morawskiego oraz mgiełką igrającą nad pobliskim lasem. Kawałek dalej natknęliśmy się na kamienną kapliczkę ze źródełkiem i miejscem na ognisko. Rzuciwszy okiem pomaszerowaliśmy dalej na Bukowy Vrch. Nie minęło pięć minut, gdy znowu spotkało nas pozytywne zaskoczenie. Oto ujrzeliśmy taniec promieni słońca na konarach i gałęziach drzew. Zjawisko to było tak niezwykłe, że wydawało mi się, iż jestem w jakiejś czarodziejskiej krainie. Byłem szczęśliwy, że w końcu udało mi się uwiecznić je na aparacie; poprzednie próby kończyły się niepowodzeniem z racji marności mojego sprzętu.

Na dalszym odcinku czerwonego szlaku było już mniej przyjemnie, pojawiło się więcej błota,

a stan drogi spowolnił nasze tempo. Za Bukowym Vrchem napotkaliśmy dwójkę szalonych czeskich rowerzystów prujących szlakiem bez kasków. Zawodnicy byli twardzi, ale musieli się zatrzymać w jednym miejscu i ponieść swoje rowery. Po chwili okazało się, że w tym miejscu jest niezbyt fajny kawałek drogi. Spróbowałem go obejść górą, ale rychło musieliśmy się stamtąd wycofać, gdyż pod warstwą liści kryła się młaka. Trzeba było zejść w dół i jakoś przejść drogą. Poradziliśmy sobie z tym i kilkoma innymi tego typu miejscami, unikając błotnych kąpieli.

Za Čuboňovem wykręciliśmy na północ, tym samym zostawiając za sobą granicę i zbliżając się do naszego celu, schroniska Slavič. Za nim tam trafiliśmy, zdążyłem zaliczyć wpadkę pod Malym Polomem. Po zejściu z tego ostatniego miejsca planowo mieliśmy przejść kawałek trasy niebieskim szlakiem, by po chwili trafić na czerwony. Tymczasem ten ostatni nie pojawił się we właściwym czasie. W związku z tym zatrzymałem grupę i ruszyłem na rozpoznanie. Zajęło mi to  40 minut, ale zorientowałem się co jest grane. Po powrocie do drużyny i jej reakcji uwierzyłem, że nie mają mnie jeszcze dość bo się o mnie martwili J. Inaczej było z gościem, na którego natknęliśmy się w tym samym czasie. Facet nie był jakoś specjalnie zmartwiony tym, że gdzieś po drodze zgubił się jego kolega.

Wróciliśmy się kawałek pod górę, powęszyliśmy i w końcu znaleźliśmy interesujący nas szlak.

Wszystko było w porządku poza tym, że jakiś daltonista zrobił z niego niebieski (a powinien być czerwony). Żeby było jeszcze ciekawiej, gdy o godzinie 18:30 dotarliśmy do schroniska, nie wpuszczono nas do środka. Ktoś olał kilkukrotne dzwonienie dzwonkiem elektrycznym, milczał także telefon kontaktowy. Na naszych oczach tajemniczy buc zaczął gasić światła. Sytuacja była nieciekawa, ale wybrnęliśmy z niej w sposób następujący: zagotowaliśmy sobie awaryjny posiłek na butli gazowej, sprawdziliśmy lokale w okolicy i po konsumpcji ruszyliśmy do położonego opodal schroniska Kamienity. Zdecydowanie warto było przejść te trzy kilometry po grzbiecie by tam trafić. Zostaliśmy przyjęci z otwartymi rekami przez młoda Polkę z Zaolzia, a na obiadokolacje trafiły się nam same frykasy. W środku panowała przyjemna atmosfera pozwalająca w pełni zrelaksować się po akcji na Slaviču.

 

Cytat dnia:

- Jak dobierałem Ci sprzęt to mieliśmy taką prostą zasadę: Ja wybieram, Ty płacisz.

 

- W Gruzji faceci siedzą cały czas siedzą w knajpach i na ławeczkach popijając alkohol a kobiety

siedzą z dziećmi w domach.

- Przeprowadzamy się do Gruzji !

 

 

 

 

DSCF7101DSCF7108DSCF7110DSCF7123DSCF7132DSCF7159DSCF7167