Drukuj

Mongolskie drogi... Kolejna wyprawa na wschód. Tym razem trochę dalej. Już pewniej i bez większych obaw. Teraz odkryjemy, że Mongolia - dotychczas znana nam jedynie z relacji czytanych w prasie i internecie - to fantastyczny i przyjazny kraj.

Ruszamy ponownie pociągiem. Kolej transsyberyjska dla części z nas stanowi tylko pierwszy etap podróży, dla innych jest dużym przeżyciem. Bez wątpienia jednak nadal wywiera duże wrażenie. Po około 5 dobach w pociągu docieramy wreszcie do stolicy Mongolii - Ułan Bator. Tu spotyka nas miła niespodzianka - nasi przewodnicy, z którymi mamy podróżować po stepie czekają na nas już na dworcu kolejowym... Jedziemy do wynajętego wcześniej mieszkania i spędzamy w mieście dwa dni. Trochę zwiedzamy, jednak przede wszystkim robimy ostatnie przygotowania przed podróżą, kompletujemy sprzęt i kupujemy jedzenie na kilka dni.

Całą naszą trasę po Mongolii liczącą około 2000 km zamierzamy pokonać samochodem w ciągu 24 dni, robiąc przy tym dwie kilkudniowe przerwy na trekkingi: w Changaju i w Górach Hubsugulskich. Robimy tzw. pętlę północną: Ułan Bator - Harhorin - Tsetserleg- Terhiyn Tsagaan Nuur - Uliastay - Moron - Jezioro Hubsuguł - Erdenet - Ułan Bator.

Początek podróży - pierwszy dzień w stepie, poczęstunek kumysem, burza i wreszcie nocleg na Mongol Els - pasie wydm ciągnącym się od Pustyni Gobi. Tego dnia czujemy, że dopiero teraz rzeczywiście wniknęliśmy w klimat Mongolii. Następnego dnia dojeżdżamy do Harhorin (Karakorum) i klasztoru Erdene Dzuu. Zwiedzamy pozostałości stolicy imperium Dżyngis Chana. Jest to miejsce bardzo popularne wśród turystów, pielgrzymuje tu również wielu Mongołów, którzy tradycyjnie trzykrotnie okrążają mury monastyru modląc się. Ruszamy dalej i już po kilku kilometrach zatrzymujemy się, aby podziwiać krajobraz rozległej doliny rzeki Orhon gol z rozciągających się nad jej brzegiem urwisk.

Wkrótce docieramy do Tsetserleg - stolicy ajmaku Arhangaj. Oglądamy nieduży klasztor i wspinamy się na skalisty szczyt nad miastem, z którego rozpościera się imponująca panorama. Noc spędzamy na malowniczej przełęczy, zaś nad ranem odwiedza nas dwóch myśliwych jadących na polowanie. W trakcie jazdy z okien samochodu oglądamy pasące się wszędzie stada owiec, kóz oraz jaki i wielbłądy. Nad zwierzętami czuwają głównie dzieciaki, dumnie dosiadające koni... Co jakiś czas widać też olbrzymie sępy, są one jednak bardzo płochliwe i nie da się do nich podejść zbyt blisko. Spod kół zwinnie umykają niewielkie susły.

Docieramy wreszcie w okolice jeziora Terhiyn Tsagaan Nuur, spotykając po drodze parę francuzów podróżujących po Mongolii rowerami. Niestety muszą oni już wracać do Ułan Bator, aby przedłużyć wizy... No cóż, my udajemy się na do Parku Narodowego Horgo Terhiyn Tsagaan Nuur. Znajduje się w nim, oprócz jeziora, także najwyższy w Mongolii wulkan. Wspinamy się na górę, duże wrażenie robi na nas rozległe pole lawowe, którym pokryta jest cała dolina. Będąc na górze obchodzimy krater wygasłego wulkanu, nie schodząc już na jego dno. Z niecierpliwością czekamy jednak na dotarcie do jeziora i kontakt z wodą... Rozbijamy się tuż nad jego brzegiem, pływamy i odpoczywamy sobie w trochę innej scenerii niż dotychczas... W nocy budzą nas śpiewy. Okazują się one dziełem jeźdźców, którzy postanowili pokazać nam w środku nocy kto tutaj rządzi, zatrzymując się pomiędzy naszymi namiotami...

Przemierzamy teraz masyw Changaju. Początkowo obawialiśmy się drogi przez ten teren, jednak okazuje się ona w pełni przejezdna, a nawet bardzo dobra. Po pobudce na jednym z biwaków widzimy rozsiane po okolicy kamienne kręgi i kurhany. Okazują się one grobami majętnych Mongołów sprzed kilkuset lat. Z jednej z przełęczy mamy też okazję zobaczyć znajdujący się jeszcze w dużej odległości najwyższy szczyt Changaju - Otgon Tenger, na który zamierzamy wejść.

W Uliastaju robimy zakupy i jedziemy doliną rzeki Rashani gol do Parku Narodowego Otgon Tenger. Pierwszego dnia w górach wybieramy się na krótką trasę po okolicznych szczytach. Przy okazji zaliczamy przekraczanie kilku rzek o dosyć bystrym nurcie i lodowatej wodzie... Na zdobycie Otgon Tenger planujemy przeznaczyć 3 dni. W zasadzie trzeba iść maksymalnie daleko doliną rzeki, a potem po prostu po grani na górę. My jednak wybieramy inną drogę. Udajemy do plateau z dwoma jeziorami. Stamtąd wchodzimy na grzbiet, co wkrótce okazuje się złym pomysłem. Żeby wejść na szczyt trzeba ponownie zejść w dolinę lub obejść ją i próbować wejść na Otgona z drugiej strony. Widoczne z tej strony urwiste turnie nie zachęcają jednak do tego. Decydujemy się wejść na inny szczyt, najwyższy w grzbiecie, na którym się znajdujemy. Pozostaje nam tylko zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na tle kopuły szczytowej Otgon Tenger.

Jedziemy teraz ponownie na północ w kierunku ajmaku Hubsuguł. Zatrzymujemy się w rozległej podłużnej dolinie. Powietrze jest niesamowicie przejrzyste, wydaje się, że okoliczne góry są w zasięgu ręki, w rzeczywistości znajdują się one kilka kilometrów od nas. Doliną meandruje niewielka rzeczka, nad którą rozbijamy namioty. Dookoła czuć zapach przeróżnych stepowych roślin. Po niedalekiej drodze suną ciężarówki wyładowane owczymi skórami. Następnego dnia mijamy rozległe solniska. Już z daleka widoczny jest biały osad pokrywający ziemię i brzegi niedużych jeziorek. Wreszcie docieramy do Moron, gdzie nocujemy u rodziny naszych przewodników. W mieście jest jakaś impreza, słychać fajerwerki. My myślimy tylko o tym żeby jutro być nad jednym z najczystszych jezior świata - Hubsugułem.

Krajobraz radykalnie się zmienia. Jedziemy wśród modrzewiowych lasów, w które obfituje północna część Mongolii. Kiedy wjeżdżamy do Parku Narodowego Hubsuguł, strażnicy parku witają nas informacją o dopuszczalnych sposobach turystyki i biwakowania na jego terenie, a także wręczają worki na śmieci, które po zapełnieniu można im zostawić podczas wyjazdu. Dobrze pomyślane. Droga w pewnym momencie wiedzie dnem rozległego potoku, pełnym olbrzymich głazów, całe szczęście, że nie płynie nim woda... Po karkołomnym przejeździe przez grzbiet górski i pozrywane mosty docieramy wreszcie nad jezioro. Widok zapiera dech. Przed nami olbrzymi błękit, a za plecami porośnięte tajgą stoki Gór Hubsugulskich.

Woda w jeziorze jest niestety lodowata, za to można ją pić po prostu nabierając z brzegu. Siedzimy sobie przy ognisku, do tego księżyc jasno świeci odbijając się efektownie w tafli jeziora. Jutro rano idziemy w góry, zamierzamy wejść na szczyt Ich uul. Trasa nie jest długa, powinna zająć nam jakieś dwa, trzy dni. Początkowo idziemy przez las, a następnie wchodzimy stopniowo niepozornym grzbietem. Rozbijamy się na biwak ponad granicą lasu. Stąd dopiero zaczynają się widoki... Jezioro w całej okazałości, widać liczne półwyspy i zatoczki. Za nim rysują się szczyty Sajanów i Chamar Dabanu. Góry porozcinane są głębokimi dolinami, w których dnach nie ma zwykle wody. Najlepiej jest ją czerpać w wyższych partiach dolin, w miejscach źródlisk. Niżej woda znika w porozcinanym szczelinami podłożu.

Wchodzimy coraz wyżej. Wydaje się, że to już szczyt, lecz po raz kolejny zaczyna się olbrzymie pole głazów, pomiędzy którymi wyszukujemy przejścia. Przed nami widać bezkres gór, jednak pogoda szybko psuje się i zaczyna padać śnieg. Na szczyt docieramy w kompletnej mgle, szybko robimy herbatę i zmywamy się poniżej chmur, gdzie znów jest ciepło i przyjemnie;) Powoli schodzimy do miejsca naszego biwaku. Tego samego dnia chcemy być znów nad jeziorem, więc decydujemy się na zejście z gór już po zmroku. Idziemy wzdłuż potoku, przedzierając się przez gąszcz tajgi. Docieramy do drogi biegnącej wzdłuż brzegu jeziora i dosyć zmęczeni idziemy do naszego obozowiska. Po drodze mijamy kilka „imprezek" nad jeziorem... prawie jak na Mazurach. Prawie robi wielką różnicę...

Znad Hubsugułu jedziemy już w kierunku Ułan Bator. Zatrzymujemy się na noc i po paru minutach odwiedzają nas dzieci z pobliskich jurt. Podobnie jak już wcześniej, częstują nas mlekiem, serem i innymi wyrobami. My odwzajemniamy się drobnymi upominkami. Dzieciaki są nami zaciekawione i jednocześnie trochę zawstydzone. Nad ranem udajemy się do jurty. Mamy okazję przyjrzeć się życiu typowej mongolskiej rodziny, zobaczyć jak przyrządza się jedzenie. Siadamy na ziemi, pijemy herbatę. Próbujemy tradycyjnej wódki z mleka oraz rewelacyjnych serów, a także mięsa świeżo upolowanych susłów. Oglądamy też w telewizji fragment „Pocahontas"... Potem siadamy przed jurtą i robimy wspólne zdjęcia.

Ułan Bator to dla nas szok cywilizacyjny po 24 dniach spędzonych w stepie. Idziemy na obiad, internet, wszędzie... Pod naszym blokiem pijemy sobie piwko i przyglądamy się streetballowi. Koniecznie udajemy się na bazar, głównie po to, aby zaopatrzyć się w ubranka The North Face. W okolicy klasztoru Gandan kupujemy pamiątki, których tutaj jest chyba największy wybór, w najkorzystniejszych cenach. Pozostaje nam jeszcze tylko kilka dni w pociągu do Polski, z „międzylądowaniem" w Irkucku... ale to już stare śmieci;)

Podróżowanie po Mongolii było fantastycznym doświadczeniem. Napotykani ludzie, którzy witali nas zawsze uśmiechem. Niekończące się przestrzenie stepu i gór, dostarczające wspaniałych widoków. Panujący w stepie zapach ziół... to wszystko powoduje, że z pewnością zapamiętamy ten wyjazd do końca życia.