25 lat za nami...

Paweł Staniszewski (29. numer Biuletynu SKG)

Pamiętam to bardzo dokładnie – kiedy to było? Przedwczoraj? Tydzień temu?... Lipiec 1989 roku... Swój „dyplomowy” obóz wędrowny kończyłem na Bazie Namiotowej w Podwilku. Nie byłem tam wcześniej, pierwsze w historii rozbijanie Bazy mi jakoś umknęło. Czy mogłem wówczas przypuszczać, że 25 lat później – jako opiekun Bazy i chorobliwie uzależniony bywalec – będę pisał o jej tak okrągłym jubileuszu? Niemożliwe! Przecież – jak mawiał (znany starszym Klubowiczom) Łaskawca – „ludzie tak długo nie żyją!”. A jednak... Minęło jak z bicza strzelił... Były liczne kryzysy i dyskusje dotyczące istoty prowadzenia Bazy przez SKG – a Baza żyje... Pojawiała się krytyka kontrowersyjnej dla niektórych lokalizacji („dlaczego nie w Bieszczadach?”) – a Baza żyje... Turystyka kwalifikowana w Beskidach zdycha – a Baza żyje... „Nadbazowy” się starzeje – a Baza żyje i jest wciąż młoda...

Na obchodach

Obchody jubileuszu 25-lecia Bazy rozpoczęły się już przed sezonem, 24 maja. Na obrzeżach Puszczy Kampinoskiej, na Polanie Opaleń, zorganizowaliśmy uroczyste ognisko. Uczciwie mówiąc, to nie „śmy”, tylko Karusia jednoosobowo... W każdym razie była moc atrakcji, konkursy z nagrodami, pokaz slajdów z dawnych lat, a przede wszystkim – pojawiło się mnóstwo osób związanych z Podwilkiem. Nie sposób wymienić wszystkich, ale muszę wspomnieć przynajmniej o Szanownych Założycielach Bazy – Butoldzie i Rapsondku, a także o wieloletnim Nadbazowym – Wężu „Wiesławie” O. Pojawił się nawet legendarny Bogdan B. (dawniej znany jako BBJ) – postrach kursantów z czasów, których nawet ja nie pamiętam.

A potem – jak zwykle w ostatni weekend czerwca – rozpoczął się kolejny sezon. Wbrew wszelkiej logice Baza funkcjonuje coraz lepiej – od wielu lat obserwujemy coraz większą frekwencję, nie tylko stałych bywalców, ale także indywidualnych wędrownych turystów i zorganizowanych grup. Nie zamierzam tu zamieszczać szczegółowej statystyki, wspomnę tylko, że jubileuszowy sezon okazał się kolejnym rekordowym – przekroczyliśmy magiczną liczbę 300 gości! Jednocześnie na Bazie było w pewnym momencie ponad 60 osób! Mimo takiego tłumu wszystko świetnie funkcjonowało, a jedynym problemem były zapisy na trzeci kwartał w kolejce do wiadomego miejsca... Aż się boję, co będzie w przyszłym roku... W ciągu ostatnich kilku lat na Bazie zaszło sporo zmian. Nowe NS-y mają kolor, który w założeniu prawdopodobnie miał być ochronny, w rzeczywistości przypomina... nie, nie będę pisał, co przypomina – skojarzenia bywają dość osobliwe. Kto ciekaw, niech sprawdzi. Wiata, wielokrotnie remontowana, zachowała tylko (aż?...) jedną ścianę, będącą reliktem konstrukcji z 1989 roku (nota bene, stoczyłem o jej pozostawienie krwawą batalię z głównym konstruktorem, Tomkiem Z.). Najbardziej spektakularną rewolucją było zrezygnowanie z corocznego rytuału kopania dołu na śmieci i zastąpieniu go prozaicznym, pozbawionym romantyzmu, ale nader praktycznym plastikowym kontenerem, sukcesywnie opróżnianym przez firmę z Jabłonki. Kopanie dołu na śmieci od wielu lat było czynnością zarezerwowaną dla Prezesa Klubu – zatem proszę, jacy jesteśmy genialni! Przewidzieliśmy, że Prezesem wkrótce będzie kobieta...

Nowoczesność nowoczesnością, ale staramy się jednak kultywować tradycję. Podczas jednego z poważnych remontów wiaty, nie skorzystaliśmy – być może pochopnie – z oferty pobłażliwie obserwującego nasze poczynania pana Ludwika: „Ja bym wam tu taki pikny domek z pustacków postawił!...”

Pewne elementy krajobrazu Bazy są na szczęście stałe. Niezmiennie przyjeżdża na Bazę pan Janusz, nadal funkcjonuje boisko do badmintona, a pod wiatą kwitnie hazard... Niezmienne są także wschody księżyca w pełni, obserwowane z bardzo szczególnego miejsca... Niezmienna jest rywalizacja o prymat króla grzybobrania – na przełomie lipca i sierpnia z udziałem Helmutha, a pod koniec sierpnia – Beaty i Jurka... Niezmienny jest brak rywalizacji, kto zbierze najwięcej malin, w tym bowiem zakresie Żyrafa nie ma konkurentów. Również poranny wyścig do pieca (kto pierwszy rozpali?) od lat nie ma większego sensu, bo wiadomo, że wygra Marek...

Oj, trochę się zagalopowałem – przecież to, co napisałem przed chwilą, jest kompletnie niezrozumiałe dla osób, które jeszcze w Podwilku nie były... No to przyjedźcie! Skosztujcie tego specyficznego klimatu, który jednych zaraża i uzależnia, a inni nie mogą pojąć, czym się ta banda świrów zachwyca i zastanawiają się, co też można robić w takim miejscu dłużej niż kilka godzin. Mam nadzieję, że dołączycie do tych pierwszych.

20 lat minęło...

W roku 2009 nasza ukochana Baza w Podwilku przestała być nastolatką. Świętowaliśmy tą okrągłą rocznicę 7 czerwca 2009 roku na Polanie Jakubów w Izabelinie. Pojawiły się wśród nas obecni, przeszli i przyszli miłośnicy Bazy Namiotowej „Madejowe Łoże", żywe legendy (w tym założyciele bezy Rapsond i Butold) i nowicjusze. Była to niepowtarzalna okazja do spotkania przyjaciół z dawnych lat.

Organizatorzy przygotowali konkursy (wiedzy i sprawnościowy) oraz pokaz slajdów, dzięki któremu zakręciła się niejedna łza. była także możliwość wejścia w posiadanie niepowtarzalnej koszulki okolicznościowej.

Dawno temu w błocie...

Historia "Madejowego Łoża" sięga 1989 roku. Autorami idei, aby Studencki Klub Górski (pod egidą Oddziału Uniwersyteckiego PTTK) zorganizował i prowadził bazę namiotową na Orawie, byli Rapsond (Agnieszka Respondek) i Butold (Witek Kowalski). Zresztą nie tylko idei - gdyby nie ich zapał w pokonywaniu biurokratycznych przeciwności losu, baza pewnie nigdy by nie powstała. Zapewne aby odreagować walkę z papierami, Butold osobiście wykopał system rowów melioracyjnych. Ich obecność sprawiała, że czasami można było chodzić po Bazie bez gumiaków. Ślady tych rowów, niczym okopów konfederackich, istnieją do dziś - zastanawiam się, czy nie wpisać ich w rejestr zabytków...

Dziś już mało kto pamięta, jak zapadła ostateczna decyzja o jej lokalizacji - różne krążą o tym legendy. Czy rzeczywiście jedna z uczestniczek zimowej wycieczki na Orawę z wrażenia potknęła się na widok uroczej polanki i złamała nogę?... No cóż - werdyktu Opatrzności nie można było zbagatelizować: począwszy od lipca 1989 roku, mała, otoczona świerkowym lasem polana ożywa co roku na dwa letnie miesiące.

* * *

Krótki paszkwil nt.: Jedynie prawdziwa historia powstania bazy

(Blitz)

Biuletyn SKG nr 3 – zima 1994

– Psiakrew – zaklął zbój Madej i przeciągnął się, aż zatrzeszczały jego może-znowu-nie-tak- bardzo-stare, ale za to do cna zreumatyzowane kości. Siedział na Krowiarkach już trzeci dzień, a nie trafił mu się żaden łup godny zachodu czy wschodu. Hej, nie tak to bywało za nieustraszonego barona De Vischek'a, który zbójcom życie umilał nieustannymi pościgami i obławami. Teraz baron w jakiejś tam Warszawie na kierowniczym stanowisku, podróżnych i kupców mało, a Madejowi nóż zaśniedział i toporek rdzą się pokrył. Już nawet nie ma do kogo gęby otworzyć i kilku słów zamienić, nie mówiąc o obrabowaniu kogo czy torturowaniu na budzącym grozę Madejowym Łożu.

Gdy tak dumał o ciężkich czasach transformacji ustrojowej, szmer jakiś niezwykły usłyszał i nagle stanął przed nim rycerz jakowyś straszliwy. Uzbrojony był po zęby. Na ekwipunek jego składał się hełm wielki, osmolony straszliwie, siekiera potężna a wyszczerbiona na wrażych łbach okrutnie, buty wielgachne, a tak ciężkie, że każdy z nich mógł czaszkę niedźwiedzia zgruchotać. Miał też tobół wielki na plecach, z którego przeróżne akcesoria wojenne, grozę budzące, wystawały. Zadrżał Madej, albowiem poznał typ wojaka rzadko pod Babią Górą spotykany, z opowieści mu tylko znany, kursantem zwany. Wojska kursanckie, napastujące ludzi głównie w innych częściach Beskidów, postrach budziły poprzez swoje pojawianie się nie wiadomo skąd, nie wiadomo gdzie i zjadanie wszystkiego, co tylko miało jakąś wartość odżywczą, od rzemyków skórzanych poczynając, a na standardowym kicie górskim kończąc. W dodatku kursanci chodzili zwykle co najmniej parami, jeśli nie w większych grupach. Zaraz też z krzaków wyłoniło się kilku innych osobników. Stanęli zaskoczeni, zaś jeden z nich, odznaczający się długą czarną brodą, spytał: “Azaliż byłby to zbój Madej?”.

Próżno Madej zaprzeczał, został rozpoznany. Zaraz też pojmano go i spętano, a nad ranem na posterunek żandarmerii odstawiono. Poniósł więc Madej zasłużoną karę. Zaś oddział kursancki przejął miejsce, gdzie zbój swe nieszczęsne ofiary torturował i tam założono bazę dla turystów, nazywając ją tradycyjnie “Madejowym Łożem”

Od redakcji: Oczywiście baza powstała w całkiem inny sposób i prawdopodobnie w innym nieco czasie historycznym. Kiedy? Tego zapewne najstarsi klubowicze nie pamiętają. Należy także stanowczo zdementować pogłoski, jakoby urządzenia do torturowania pozostałe po Madeju nadal były w użyciu.

* * * 

Dziesięć lat na Madejowym Łożu

Paweł Staniszewski

Biuletyn SKG nr 13 – zima 1999

...a właściwie to już jedenaście, bo Baza Namiotowa “Madejowe Łoże” powstała w 1989 roku, w dolinie potoku Bębeńskiego, koło Podwilka na Orawie.

Autorami idei, aby Studencki Klub Górski (pod egidą Oddziału Uniwersyteckiego PTTK) zorganizował i prowadził bazę namiotową na Orawie, byli Rapsond (Agnieszka Respondek) i Butold (Witek Kowalski). Zresztą nie tylko idei. Gdyby nie ich zapał w pokonywaniu przeciwności losu, biurokracji i innych, figę byśmy mieli a nie bazę. Zapewne aby odreagować walkę z papierami, Butold osobiście wykopał system rowów melioracyjnych. Ich obecność sprawia, że czasami po bazie można chodzić bez gumiaków. Ślady tych rowów, niczym okopów konfederackich, istnieją do dziś. Zastanawiam się, czy nie wpisać ich w rejestr zabytków...

Mało kto dzisiaj pamięta, jak zapadła ostateczna decyzja o lokalizacji bazy: czy rzeczywiście Agnieszka Pacuszka, na widok uroczej polanki, potknęła się i złamała nogę? A może było odwrotnie: Opatrzność, chcąc zwrócić uwagę wycieczki na niebanalne miejsce, zadziałała radykalnie...? W każdym razie, począwszy od lipca 1989 mała, otoczona świerkowym lasem polanka ożywa co roku na dwa letnie miesiące.

Różne środowiska związane z SKG zaznaczyły swoją obecność na Bazie. Godna odnotowania jest grupa młodzieży z Mińska Mazowieckiego. To oni brali czynny udział w akcie stworzenia, choć dziś jedynym widomym znakiem ich działalności jest podupadający wychodek im. Harcerzy Mińskich. Podupadający jedynie w sensie konstrukcyjnym, albowiem zachował swoją niepowtarzalną atmosferę: nigdzie poza Podwilkiem nie widziałem sławojki o zbliżonym standardzie, wyposażonej w ozdobny świecznik, stolik na prasę i w wazonik, zawsze ze świeżymi kwiatami...

Jednym z pierwszych władców Bazy był Tomek Domeradzki, zwany Miśkiem. W bazowanie wkładał całe serce. Pamiętam, jak kiedyś w sposób niestandardowy rozwiązał problem opału niezbędnego w bazowej kuchni. Ludziom we wsi szczęki opadały do ziemi z osłupienia, kiedy wraz z Tomkiem woziliśmy ciągnikiem odpady drzewne z tartaku do lasu...

Lata 1993-94 to lata kryzysu Bazy. Panujący wówczas Zarząd SKG nie widział sensu inwestowania w Bazę; brakowało też zapaleńców, którzy chcieliby się nią poważnie zająć. Pojawił się nawet pomysł, aby przenieść Podwilk w... Bieszczady! Nazwisk autorów tego projektu nie ujawnię. Jeśli ktoś, podobnie jak ja, uważa, że kwalifikują się oni do specjalistycznego leczenia, niechaj zachowa to dla siebie.

Ale oto nastąpił przełomowy rok 1995 i na arenę bazową wkroczył (a może raczej wpełznął...?) nestor SKG, wybitny przewodnik i instruktor, niejaki Wąż Ogłoblin, znany szerzej pod pseudonimem “Wiesław”. Raczył otoczyć Bazę łaskawym spojrzeniem, przeciągnął się leniwie i rzekł: “Moja!”. Chwała Ci, o Wężu, albowiem to dzięki Tobie Baza istnieje do dziś i ma się całkiem dobrze.

Sponsorzy? O, jest ich całe mnóstwo! Praktycznie każdy, kto odwiedza bazę, coś na niej zostawia: a to łyżkę, a to widelec, a to garnuszek... Pewna dobrze znana w środowisku klubowym firma udzieliła nam rabatu na zakup nowych namiotów. Wysokość rabatu nie upoważnia mnie jednakowoż do umieszczenia w niniejszej publikacji nazwy owej firmy. Dochody z niewielkiego ruchu turystycznego (ostatnio około 130 osób w sezonie) wystarczają jedynie na pokrycie bieżących bazowych wydatków. Wszelkie inwestycje możliwe są jedynie dzięki dotacjom Zarządu Głównego PTTK, któremu należą się gorące podziękowania.

Niestety, ekipa związana na stałe z Madejowym Łożem powoli się starzeje. Czas by poszukać następców... Tylko czy dla pokolenia 20-latków zajmowanie się takim reliktem, jak baza namiotowa, może być atrakcyjne? Może jednak jakiś szaleniec zechce z nami współpracować?

O tym, co obecnie Baza oferuje swoim gościom, o bliższych i dalszych planach, o związkach Bazy z Polskimi Kolejami Państwowymi, o mackach mafii Gałązków, napiszę, jeśli Redakcja pozwoli, przy innej okazji. Tymczasem wszystkich bardzo serdecznie zapraszam do odwiedzenia Podwilka u progu Nowego Tysiąclecia!

* * *

Na Orawie Wąż brzmi w trawie

Paweł Staniszewski

Biuletyn SKG nr 16 – lato 2001

Szanowna Redakcja poprosiła mnie o napisanie kolejnego artykułu o naszej Bazie Namiotowej Madejowe Łoże w Podwilku, na Orawie. Czynię to z przyjemnością, chociaż już słyszę zewsząd stękania: A po co komu ta baza? Jaki jest sens prowadzenia bazy namiotowej w miejscu rzadko odwiedzanym przez tzw. prawdziwych turystów; w miejscu leżącym z dala od uczęszczanych szlaków, w dodatku w miejscu – co tu kryć – wirtualnie górzystym...? Czy jest sens utrzymywać Bazę, skoro nie przynosi ona Klubowi żadnych korzyści materialnych, a zainteresowanie Klubowiczów tymże obiektem jest bardzo skromne? Czy nie lepiej byłoby zainwestować w jakąś chałupę, która mogłaby skupiać uwagę członków Klubu poza letnim sezonem (wszak w lipcu i w sierpniu, kiedy Baza jest czynna, ludzie rozpierzchają się po wszystkich możliwych kontynentach i nie w głowie im Orawa)?

Otóż faktem jest, że Baza już od co najmniej pięciu lat żyje własnym życiem, z dala od Klubu, zarówno od strony personalnej, jak i finansowej. Istnieje dzięki garstce zapaleńców, którzy w wąskim gronie obsługują ją przez cały sezon. Funkcjonuje dzięki licznej grupie stałych bywalców, którzy nie wyobrażają sobie życia bez spędzenia choćby kilku dni w tym magicznym miejscu. A turyści? Faktycznie bywają tu rzadko. Na niebieskim szlaku wiodącym z Policy na Stare Wierchy nawet w szczycie sezonu trudno spotkać kogokolwiek, a jest to przecież jedyny tranzytowy szlak turystyczny w bezpośrednim sąsiedztwie Podwilka. Przyjmuję też z pokorą zarzut, że Baza momentami przypomina przedszkole, albowiem w istocie zdarza się, że ilość przebywających tu dzieci przewyższa liczbę osób dorosłych. Z drugiej jednak strony nie przypominam sobie sytuacji, w której jakiś zabłąkany turysta narzekałby na brak właściwej takim miejscom atmosfery czy też na nadmiar hałasu pochodzącego z nieletnich strun głosowych. Możliwe zresztą, że wynika to właśnie z faktu tak niskiej frekwencji. Prawdziwi turyści są przez rezydentów wypatrywani z utęsknieniem – a gdy już się pojawią, stają się niebywałą atrakcją i traktowani są jak, nie przymierzając, śmierdzące jajko. Zwykle opuszczają Bazę ukontentowani i z zamiarem powtórnych odwiedzin. Uwaga: zawsze chwalą usytuowanie bazy – jedynego obiektu o tym charakterze położonego między Gorcami a Babią Górą i Policą.

Baza w środowisku turystycznym...

jest już znana i ceniona. Należy do Unii Baz i informacja o niej jest dostępna we wszystkich beskidzkich bazach namiotowych. Regularnie bywają u nas obozy i przejścia przewodnickie, między innymi z SKPB Łódź, SKPB Katowice oraz SKPG Gliwice. Z całym szacunkiem dla Zarządu Klubu, którego działalność oceniam – zwłaszcza w ostatnich latach – bardzo wysoko, sądzę, że w wymienionych środowiskach słowa “Studencki Klub Górski” kojarzą się przede wszystkim z miejscem na Orawie, gdzie można się w lecie zatrzymać. Nieskromnie uważam, że Baza, będąca mocno wysuniętą placówką firmowaną przez SKG, jest dobrą wizytówką naszego Klubu.

Nie zmienia to faktu, że prowadzenie Bazy na dotychczasowych warunkach nie jest już możliwe. Miłościwie nam panujący Wąż Ogłoblin ps. Wiesław coraz bardziej stanowczo grozi dymisją. Bez zaangażowania młodych ludzi ściśle związanych z Klubem, Baza albo stanie się półprywatnym ranczem określonego klanu, albo prędzej czy później upadnie. Jedno i drugie nie leży w moim interesie. Liczę na to, że Zarząd Klubu uzna inwestowanie w Bazę za celowe. Ufam, że znajdzie się taki “frajer”, który zajmie się Podwilkiem nie dlatego, że będzie musiał, tylko dlatego, że będzie chciał. I że dopóki istnieje w Beskidach, tfu, przepraszam za wyrażenie, “turystyka kwalifikowana”, Madejowe Łoże zawsze będzie do dyspozycji włóczykijów.

Ojej, strasznie się patetycznie zrobiło...

Może zatem teraz trochę informacji dla osób, które w Podwilku jeszcze nie były, a chciałyby go odwiedzić. Otóż standard świadczonych usług jest uzależniony od pogody. Jeżeli nie pada – jest bardzo wysoki. Jeżeli pada, czyli praktycznie zawsze, na jego istotne obniżenie wpływa kondycja namiotów typu NS – ale na mięczaków czekają luksusowe i nieprzeciekające Marabuty. Do dyspozycji jest obszerna wiata z kuchnią turystyczną, która działa lepiej niż wygląda (kuchnia, a nie wiata). Jest prysznic z gorącą wodą (!), a dla twardzieli – spiętrzony potoczek, w którym przy odrobinie wysiłku można czasem przepłynąć ze trzy metry, nie obijając się kolanami o dno. Jest pełnowymiarowe boisko do badmintona; mistrzostwa Bazy rozgrywane bywają pod czujnym okiem profesjonalisty – stałego bywalca. Jest plac zabaw z piaskownicą i huśtawkami, okupowany przez bazowiczów w wieku od 0 do 70 lat. Są grzyby, jagody i maliny (ale tylko na zasadzie samoobsługi). Są możliwości ciekawych wycieczek: w pasmo Policy, w Działy Orawskie (Pająków Wierch, Wielki Dział...), na Babią Górę (w jeden dzień pieszo tam i z powrotem trasa dość forsowna) oraz na słynne orawskie torfowiska. Dla miłośników zabytków – kościół w Orawce – jeden z najpiękniejszych na polskim Podtatrzu, skansen w Zubrzycy i wiele innych. Zapraszam! Pierwsza okazja – to rozbijanie Bazy 30 czerwca – pomoc mile widziana.

A może jakieś anegdotki bazowe?

Marta jest nieustępliwa. No dobrze, niech będzie. To zdarzenie spotkało mnie osobiście. Trzeba Wam wiedzieć, że koło Bazy przebiega gruntowa droga wiodąca z orawskiego Podwilka w las, a dalej przez grzbiet Beskidu “do Polski”, do Sidziny. Do Podwilka jest z Bazy równe półtora kilometra, do Sidziny – co najmniej sześć. I otóż tą drogą, w pewien ciepły wieczór, od strony Sidziny zbliża się ku mnie z wolna postać, dla której szerokość drogi, wynosząca ze cztery metry, jest dalece niewystarczająca. Facet o sponiewieranym wyglądzie zatrzymuje się na mój widok i pyta znękanym głosem:

– Panie... a do Sidziny... to tędy?
– W zasadzie tak – odpowiadam – ale w przeciwną stronę raczej...
– Uuuu... – facet podrapał się z troską w czerep. Nagle ujrzał w dali zabudowania. A ta wieś... o tam... to co? – spytał z nadzieją w głosie.
– Podwilk – odpowiadam zgodnie z prawdą. Facet syknął boleśnie i zastanowił się chwilę. – Aaa, tyz moze być... – machnął w końcu ręką i zrezygnowany powędrował dalej...

Na zakończenie cytat sezonu 2000. Pcheła (były Prezes SKG!) do swojej dwuletniej, wychowanej w cywilizowanej Holandii córki, skamieniałej z podziwu na widok ogniska:
– To jest taka mikrofala, tylko nie robi pik, pik...