Relacja z zimowego obozu SKG w Tatrach 


Jeśli przejrzeć Biuletyny i Kronikę SKG, to roi się tam od opisów wspaniałych podróży. Ludzi związanych z Klubem zawsze ciągnęło daleko i wysoko. Wojaże "daleko" to kwestia fantazji, odwagi i organizacji, aby wejść "wysoko" potrzebne jest, choćby elementarne, obycie ze sprzętem wspinaczkowym. Przez długi czas Klub mógł się pochwalić prowadzeniem szkoleń w górach o charakterze alpejskim. Sekcja Wysokogórska zamarła niestety około 1996 roku (trudno dziś dociec konkretnej daty). 

Reaktywacja

Po sześcioletniej przerwie wskrzeszenia Sekcji podjął się Paweł Winiszewski. Rozpoczęły się spotkania na sztucznej ściance i nauka węzełków. Wreszcie doszło do długo oczekiwanego wyjazdu zimowego. 14 lutego 2003 roku wsiedliśmy w pociąg do Zakopanego. Między 15 a 23 lutego br. spędziliśmy dziewięć wspaniałych dni w Tatrach. W sobotę wnieśliśmy zapasy na dziewięć dni na Halę Gąsienicową. Sam kurs rozpoczął się w niedzielę. Naszą bazą stała się Betlejemka - Centralny Ośrodek Szkolenia Polskiego Związku Alpinizmu, a instruktorem Andrzej Kłos. Pomagała mu dwójka naszych klubowych taterników: Krzysiek Borkowski i Paweł Winiszewski. Kursantów była piątka: Asia, Kasia, Gosia, Mirka i autor. 

Plan dnia

Betlejemka to jedyne miejsce w swoim rodzaju. Centralne miejsce w tym ognisku domowym zajmuje komin, przy którym suszy się dosłownie wszystko: ręczniki, ubrania, liny, szpej... Pętle założone na belkach stropowych, spięte karabinkiem, to dobre stanowisko zarówno dla śrub lodowych, jak i majtek. Mogą wisieć razem. Komu to przeszkadza?
Atmosfera Betlejemki to pochodna osobowości przebywających tam ludzi. Wiele ich dzieli, ale jeszcze więcej łączy - to ludzie gór. Wieczorny, wesoły nastrój odprężenia różnił się od porannego. O piątej, szóstej rano, jeszcze przy świetle czołówek, w ciszy, by nie zbudzić śpiących, wyczuć można było koncentrację. Śniadanie, przygotowanie do drogi, ostatnie sprawdzenie sprzętu.
Nas poranne napięcie dotyczyło w mniejszym stopniu. Wychodziliśmy o ósmej, czasem o dziewiątej, więc nie musieliśmy się spieszyć. Nasze "zadania" były też prostsze. Wracaliśmy z reguły przed trzecią. O piątej lub szóstej, po obiedzie, słuchaliśmy wykładów. Po wykładzie biegliśmy na grzańca do Murowańca (oraz na szarlotkę i naleśniki). 

Praktyka

Pierwszy dzień kursu (niedziela) rozpoczęliśmy od nauki hamowania czekanem. Śmiechu było co nie miara, gdyż stoki zalegała półmetrowa warstwa puchu. Przy odpowiednim nastromieniu śnieg sięgał do szyi, a torowanie wymagało krecich umiejętności. W tych warunkach tor zjazdowy musieliśmy specjalnie przygotować. Oprócz hamowania trenowaliśmy wyłapywanie ślizgu partnera asekurując z kubka i półwyblinki. Następnie podeszliśmy nad Zmarzły Staw (wcześniej byliśmy u stóp Granatów), gdzie uczyliśmy się chodzić w rakach po lodzie i trawkach. Wspinaliśmy się też "na żywca" po dwumetrowym, pionowym lodospadziku.
Trzeci dzień (wtorek) w całości poświęciliśmy wspinaczce w lodzie. Wspinaliśmy się nad Zmarzłym Stawem. Nasza lodowa ścianka miała około pięciu metrów wysokości. Zaczynała się prawie pionowo, kończyła się połogo. Zbudowana była ze skały i błękitnawego lodu wodnistego. Pokonywaliśmy ja asekurowani "na wędkę". Odpadnięcie kończyło się dwumetrowym wahadłem. A wszystko to w pogodzie iście tatrzańskiej, w śniegu, w wietrze i we mgle.
W piątek trenowaliśmy wychodzenie ze szczeliny lodowcowej. Imitował ją "kamieniołom" obok stacji meteorologicznej. Ratowaliśmy się przy pomocy gardy zawiązanej na dwóch karabinkach współdziałającej z blokerem. Dzień wcześniej, w Betlejemce, trenowaliśmy inną metodę - prusikowanie. Tego samego dnia uczyliśmy się oceniać zagrożenie lawinowe. Robiliśmy przekrój poprzeczny pokrywy śnieżnej oraz próbę norweską. Zbudowaliśmy także jamę śnieżną, w której dwie osoby nocowały. 

Teoria

Istotną część szkolenia stanowiła teoria. Najważniejszy wykład dotyczył przemian śniegu i lawin. Rzecz to fundamentalna. Udając się w góry wysokie trzeba umieć samemu ocenić zagrożenie lawinowe. Liczba podana w schronisku na żółto-czarnej szachownicy nie musi być reprezentatywna dla całej doliny. Stoki różnią się przecież kształtem, nasłonecznieniem, wystawieniem na działanie wiatru, nachyleniem, rodzajem podłoża. Lokalne zagrożenie lawinowe (dany stok lub żleb) może być większe lub mniejsze niż podają ratownicy. Inne wykłady dotyczyły sprzętu alpinistycznego, biwaków w górach, niebezpieczeństw górskich, strategii wyjazdów i historii turystyki. 

Wycieczki


Uzupełnieniem ćwiczeń było praktyczne zastosowanie nabytych umiejętności. W poniedziałek, w słońcu i błękicie, weszliśmy na Żółtą Turnię (przez Żółtą Przełęcz). W czwartek, już w mniej łaskawą pogodę, osiągnęliśmy Przełęcz Pańszczycką. W sobotę udaliśmy się na Mały Kościelec (weszliśmy przez Karb od strony "Pojezierza", zjechaliśmy do Czarnego Stawu). W niedzielę (to już była ostatnia wycieczka) weszliśmy żlebem na Zawrat i zeszliśmy do Doliny Pięciu Stawów. Doliną Roztoki i busem dostaliśmy się do Zakopanego. 
Wycieczki porządkowały treść wykładów. Mieliśmy okazję zaobserwować jak zmieniają się warunki śniegowe w zależności od formacji terenu, nasłonecznienia, wystawienia na działanie wiatru i wysokości. Poznawaliśmy różne rodzaje śniegu (gips, deski, szreń, szreń wgłębna) i formy jakie mu może nadać wiatr (grzyby, nawisy). 

Przyszłość

Finałem kursu ma być wyjazd w Alpy (koniec sierpnia - wrzesień). Wedle wstępnych rozmów pojedziemy w Wysokie Taury lub Alpy Walijskie. Są apetyty na Mont Blanc i Matterhorn, ale wszystko zależeć będzie od umiejętności i sprawności kursantów. Wyjazdy przygotowawcze i spotkania na sztucznej ściance zweryfikują nasze umiejętności. A w październiku rozpocznie się następny kurs. Podczas wyjazdu Krzysiek robił zdjęcia dokumentalne. Dzięki niemu będziemy mogli przywitać przyszłych kursantów slajdowiskiem pokazującym obóz zimowy. To są plany tylko na najbliższy czas, a przecież Sekcja dopiero się odrodziła...