Marta Cobel-Tokarska
Marcin Zarzycki

McGyver albo Adam Słodowy dwadzieścia lat później

Na początku nie wyglądało to najlepiej. Powiem inaczej: wyglądało beznadziejnie. Na Targach Wyższych Uczelni zorganizowanych w ramach święta Politechniki (175 rocznica powstania) otrzymaliśmy dla prezentacji Klubu pół białej budki i tzw. ogródek - kawałek chodnika z białymi kawiarnianymi meblami.

Sobota

Poszły w ruch nożyczki, "Świstaki" miały uciechę przylepiając zdjęcia na ścianach dwustronną taśmą klejącą. Chłopcy zjawili się idealni - trzech "fizycznych" (Prezes, Tomek Toczyski i Olaf - ok. 190 cm każdy) do robót wysokościowych i jeden "umysłowy" archeolog (Kuba) do cięcia rzeczonej taśmy na kwadraty. A płeć piękna (autorka, Magda i Agnieszka) czuwała nad wizerunkiem i stylistyczną jednorodnością stoiska. To się kiedyś nazywało dyrektor artystyczny. A teraz? Pewnie jakoś bajerancko i po angielsku...

Ale dosyć megalomanii. Co jeszcze było na stoisku? Gratisowe plakaty z PTTK dały nam tło kolorystyczne, mój polar przewodnicki powędrował na tubę służącą do przechowywania dużego znaczka SKG z autografami K. Wielickiego i M. Kamińskiego i przywieszony pod sufitem budki kołysał się intrygująco na wietrze. Dwie antyramy przywiązaliśmy sznurkiem do krzeseł, jedna została wciągnięta niczym flaga pod dach. Obok polara wisiał jeszcze plecak, czekan i raki Prezesa, a jego przechodzone buty ozdobiły barierkę. Tuż przed czwartą skończyliśmy rozcinanie ostatnich ulotek.

Dodajmy również, że choć teren Politechniki nie jest duży, topografię ma dosyć wyrazistą i zdradliwą. W pewnym momencie z głośników dobiegła nas informacja:
- Pan Marcin Zarzycki proszony jest do stoiska nr 71.

Zyga wyruszył spiesznie na spotkanie swego przeznaczenia pod owym charakterystycznym numerem. Po dziesięciu minutach usłyszeliśmy ponownie:
- Pan Marcin Zarzycki...

Posypały się docinki na temat buraczenia między Gmachem Głównym a Wydziałem Fizyki Dodam tylko, że po kolejnych pięciu minutach pani w głośniku powtórzyła wezwanie, a po pewnym czasie Prezes wrócił z tajemniczą miną, twierdząc, że trafił (oczywiście, że w końcu trafiłem; numeracja stoisk kończyła się na numerze 70, więc był pewien kłopot, a ponadto kręciło się na targach sporo przedstawicielek płci pięknej - przyp. mzet).

Ponieważ ruch był niewielki, skonsumowaliśmy obiadokolację, i tak radośnie przeżuwając, wystawiając buzie do słońca i robiąc zdjęcia spędziliśmy miło sobotnie popołudnie.

Największym sukcesem naszego udziału w targach była zupełnie przypadkowa wizyta Stowarzyszenia Konkurencyjnego z Politechniki, ale mimo wszystko Bratniego (rozszyfruj skrót, czytelniku!). Chłopcy wzięli ulotki, popatrzyli i z zazdrością westchnęli: "Jak sobie załatwiliście to stoisko?". Po krótkiej rozmowie uznaliśmy, że jednak fajnie jest na Uniwersytecie (?), zaś goście pochwalili nasze firmowe koszulki. Tym miłym akcentem zakończyła się nasza prezentacja podczas pierwszego dnia targów. Ja z Magdą udałyśmy się do domów na zasłużony odpoczynek, zaś Aga z Kubą, Olaf i Prezes dokończyli integrację na Polach Mokotowskich.

A co było następnego dnia?

Niedziela

W tym dniu mój udział w targach rozpoczął się już o dziesiątej. Musiałem przyjechać wcześniej, gdyż depozyt, w którym złożyliśmy cenne gadżety był czynny tylko do jedenastej. Ponieważ nasz bagaż posiadał numer 13, a prowadzący magazyn tajemniczo się uśmiechał w odpowiedzi na pytanie: "Co będzie, jeśli nie zdążymy odebrać rzeczy w wyznaczonym czasie?", niezbędnym była wczesna pobudka, nie będąca czymś bardzo przyjemnym w niedzielę. Tym bardziej, że poprzedniego wieczora dość długo integrowaliśmy się. Plecak zostawiłem pod czujnym okiem kolegi Lomparta (Lamparta, a może Lombarda, jakoś tak) - szefa stoiska Uniwerku i szybko przemieściłem się do Kodaka na Krakowskim Przedmieściu w celu zeskanowania zdjęć do Biuletynu, a następnie do domu, aby dokończyć przepisywanie tekstów do naszego pisma.

Punktualnie o trzeciej byłem na Politechnice. I od razu niespodzianka - pojawił się Marcin Szymczak, który swoim zapałem i zorganizowaniem wpłynął na błyskawiczne zagospodarowanie naszej budki (w pół godziny). "Fizycznym" ponownie byłem ja, zaś drugim "umysłowym", oprócz Marcina, Joasia Szypuła. Niedziela była jak sobota, tzn. wiele się nie zmieniło. Zamiast polara Marty wisiał mój, ruch był niewielki, nie zauważyliśmy żadnej niespodziewanej wizyty, obiadek był smaczny, słoneczko niestety nie wyjrzało zza chmur, więc z opalania nici. O wpół do szóstej zaczęliśmy zwijanie interesu, a o szóstej już byłem w domu. Szybko, nieprawdaż? Jeszcze tylko wizyta u Beaty i Faziego na spotkaniu redakcyjnym i już można było ułożyć do snu, gdyby nie konieczność napisania jeszcze dwóch tekstów do Biuletynu. Ale stworzenie czegoś z niczego to przecież nasza specjalność. Czyż każdy z nas nie jest McGyver'em albo przynajmniej Adamem Słodowym, tylko jeszcze o tym nie wie?

P.S. Chcielibyśmy bardzo serdecznie podziękować wszystkim, którzy brali udział w organizacji naszego udziału w targach, a w szczególności Gosi Preuss, która zaraziła nas bakcylem zaangażowania i Marcinowi Szymczakowi, którego trzy antyramy (z przepięknymi zdjęciami, z mapą świata z zaznaczonymi miejscami wypraw klubowiczów i logiem klubowym) wzbudzały spore zainteresowanie. Jesteście kochani.