×

Ostrzeżenie

JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: [ROOT]/images/galerie/wyprawy/bajkal-2004.
×

Uwaga

There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder:

Spis treści

Góry Chamar Daban

Pobudka o 7 rano, szybkie śniadanko - kaszka z musli i zwijanie obozu. Kilka minut po 9 ruszamy... Tego dnia planujemy przejść dolinę, trasa jest niezbyt długa - ok. 10 km i w dodatku po ścieżce. W sam raz na rozchodzenie się. tyt11.jpgNiedługo po wyjściu spotykamy Polaków, którzy zatrzymali się tu wracając z Mongolii... Wędrówka w dolinie jest przyjemna. Dookoła na zboczach rozciągają się gęste zarośla tajgi. Jak gęste one są będziemy mogli się wkrótce przekonać na własnej skórze... Mijamy kamieniołom, w którym wydobywa się biały marmur, z oddali przypominający wielki płat śniegu. Z czasem spotykamy też innych turystów. Kilkakrotnie w ciągu dnia przekraczamy rzekę, zarówno na brodach jak i przez różne kładki, mostki, zwalone pnie drzew. Robimy sobie krótką przerwę na jedzonko, korzystając z możliwości rozpalenia ogniska i zagotowania wody. Po południu spotykamy znów Polaków, tym razem odpoczywających tu po trekkingu w Sajanach. Po około 9 godzinach dochodzimy prawie do końca doliny i rozbijamy namioty. Rozpalamy ognisko i przygotowujemy kolację, kąpiemy się w lodowatym potoku. Jutro zamierzamy wejść na przełęcz, potem na Pik Czerskiego i dalej iść już grzbietem.
tyt4.jpgWstajemy o 7, jemy tradycyjną kaszkę, zwijamy namioty i wychodzimy. Zaczyna się konkretne zdobywanie wysokości. Po około dwóch godzinach jesteśmy na przełęczy przy stacji meteorologicznej. Nabieramy ze studni zapas wody na dalszą drogę i ruszamy dalej. Od tej pory możemy już podziwiać krajobrazy gór i rozległe panoramy. Niedaleko Piku Czerskiego robimy krótką przerwę na przegryzkę. Jesteśmy już powyżej granicy lasu, więc gotujemy wodę na kuchenkach i wcinamy liofilizaty. Po krótkim podejściu znajdujemy się już na głównym grzbiecie, niestety Pik Czerskiego nie leży w nim. Decydujemy się na zostawienie plecaków i zdobycie góry na lekko. Magda i Aga zostają przy rzeczach, a reszta "biegnie" na szczyt. Ścieżka prowadzi dość przepaścistą z obu stron granią, jest to chyba jedno z nielicznych niebezpiecznych miejsc pod względem ekspozycji w tym rejonie. Pół godziny szybkim tempem i jesteśmy na najwyższym szczycie Chamar Dabanu - 2090m n.p.m. Oszałamiają nas rozciągające się stąd widoki. Z jednej strony Bajkał, z drugiej ostre szczyty Sajanów, a przed nami sięgająca horyzontu plątanina grzbietów Chamar Dabanu. Na szczycie spędzamy godzinę, oglądamy przebieg dalszej trasy, robimy zdjęcia i wznosimy toast piwem, którego butelkę kupiliśmy w mijanej rano stacji meteo... Wreszcie wracamy na dół i ruszamy dalej. Idziemy jeszcze jakieś 3 km grzbietem zdobywając po drodze dwa szczyty i decydujemy się zostać na noc na przełęczy. Dwie osoby schodzą na dół po wodę, a w tym czasie pozostali rozbijają obóz. Na szczęście źródło jest niedaleko, tylko 15 minut w dół. Jemy smaczną kolację i podziwiamy zachód słońca nad Sajanami.
Rano budzimy się zdecydowanie później niż do tej pory. Niebo jest zachmurzone, ale jeszcze nie pada. Szybko zwijamy obóz i ruszamy w kierunku Piku Czekanowskiego. Wędrówka prawie płaskim grzbietem nie jest zbyt uciążliwa, za to pojawiają się meszki. Co prawda nie jest ich tak dużo jak słyszeliśmy z opowiadań, ale na pewno nam nie ułatwiają życia. Przed nami wciąż roztaczają się wspaniałe widoki - na głęboką dolinę rzeki Utulik oraz położony za nią Pik Porożysty. Z Piku Czekanowskiego doskonale widoczny jest Bajkał, a patrząc na południe ponownie podziwiamy panoramę "golców" Chamar Dabanu. Na szczycie podejmujemy decyzję o zmianie trasy, rezygnujemy z Porożystego i zamierzamy schodzić do doliny Bezimiennej. Jest jeszcze wcześnie, ale postanawiamy zejść na przełęcz i rozbić obóz. Ponownie trzeba iść na dół po wodę, tym razem zajmuje nam to jednak więcej czasu - jesteśmy z powrotem po przeszło dwóch godzinach... za to gotowy już posiłek - kus-kus z soją - smakuje rewelacyjnie.

"W rajskiej dolinie wśród zielska..."

tyt5.jpg Następnego dnia wychodzimy wcześnie, szybko zdobywając bezimienny szczyt. Zejście z niego zajmuje jednak więcej czasu. Napotykamy na dosyć stromą grań, której przejście z plecakami sprawia trudności. Dochodzimy do przełęczy i kierujemy się w dół do doliny, którą chcemy dojść do osady Mangutaj położonej nad jeziorem. Najpierw schodzimy po wielkich głazach, przedzierając się przez zarośla limby przypominające naszą kosodrzewinę z tym, że kilkukrotnie wyższą... Wynajdywanie przejścia w labiryncie głazów porośniętych kosówką, przysparza sporych trudności. W pewnym momencie trafiamy na ślady niedźwiedzia. Sytuacja ta nie nastraja zbyt optymistycznie. Dobrze przynajmniej, że przechadzający się tędy miś przetarł choć trochę "szlak" - połamał gałęzie tak, że łatwiej nam się teraz idzie. Wszystkim towarzyszą emocje związane dzikością miejsca, w jakim się znaleźliśmy. Kompletna głusza, dżungla... w dodatku jak dotąd ani śladu wody. Co prawda szum strumienia słychać od jakiegoś czasu, ale wody nie widać. Wolno poruszamy się do przodu i dochodzimy wreszcie do potoku. Zbliża się zmrok, więc postanawiamy tu zanocować. Rozbijamy się między drzewami, wycinamy trochę krzaków aby rozstawić namioty i rozpalamy ognisko. Z jednej strony leśna głusza, z drugiej szum płynącego tuż za namiotem strumyka. Noc jest niesamowita. Ogrom przyrody wśród jakiej się znajdujemy przytłacza i niepokoi chyba każdego z nas.
Rano ruszamy dalej, po kilkunastu minutach napotykamy zimowie myśliwskie. A więc ktoś tu się pojawia... W środku niewielkiego szałasu znajdujemy garnki, materac oraz podwieszony do sufitu na sznurku chleb... mający chyba kilka miesięcy, lat??? Dalej w dół doliny prowadzi ścieżka, którą myśliwi docierają do chatki. Trop jest jednak niewyraźny, co kilka metrów niknie w gąszczu. Zabawę sprawia jednak odnajdywanie go. Czy to przez otarty na zwalonym pniu mech, czy przez złamaną gałąź. Stajemy się prawdziwymi Winnetou... Kilkakrotnie przeprawiamy się przez strumień, trawersujemy strome zbocza. W końcu dochodzimy do jego ujścia do... większego strumienia. Przeprawa przez ten to już poważniejszy problem. Lodowata woda sięgająca powyżej ud sprawia, że marzy się tylko o ognisku i ciepłym śpiworze. Choć tego dnia przeszliśmy tylko 5 km(!), postanawiamy rozbić obóz. Niedługo zmrok. Na przejście całej doliny musimy poświęcić kolejny dzień. Na kamienistej łasze rozstawiamy namioty, rozpalamy ognisko. Krajobraz wprost z książek Jacka Londona... brakuje tylko niedźwiedzia stojącego w wodzie i łowiącego ryby. Lepiej nie...
tyt12.jpgKolejny poranek. Zwijamy obóz, tym razem już z zamiarem nie rozstawiania więcej namiotów przez następne dwa dni. Chcemy dojść do cywilizacji. Potok przekraczamy tego dnia kilkakrotnie, za każdym razem zajmuje do prawie pół godziny. Ma około 10m szerokości, do metra głębokości i bardzo szybki nurt. Najpierw przechodzi jedna osoba, bada dno czy można przejść bezpiecznie. Potem asekuracja kolejnych osób, najpierw dziewczyny bez plecaków, potem jeszcze trzeba wrócić po rzeczy. I tak kilka razy. Wzdłuż brzegu idzie się przyjemnie, wciąż starając się odnaleźć wśród zarośli ślady ścieżki. Za plecami widoczne gołe szczyty grzbietu, którym szliśmy dwa dni temu. Wreszcie dochodzimy do ujścia potoku do rzeki o nazwie Bezimiennaja. Ta uchodzi bezpośrednio do Bajkału. Ale to już konkretna rzeka, bardzo bystry nurt, dużo szersza. Na szczęście tylko raz musimy ją przekroczyć. Potem odnajdujemy już wyraźną ścieżkę prowadzącą do drogi asfaltowej biegnącej wzdłuż brzegu Bajkału. Wychodzimy z doliny bezpośrednio na przystanek autobusowy. Po pięciu minutach podjeżdża autobus. W domu... chociaż wszyscy w autobusie trochę dziwnie się na nas patrzą. Jedziemy do Sljudanki. Wysiadamy na dworcu, gdzie następuje drastyczne zderzenie z cywilizacją. Wszyscy ustawiamy się w kolejce po piwo... Po zaspokojeniu pierwszego głodu ruszamy na stację kolejową. Wsiadamy w elektriczkę do Irkucka i jedziemy na stare śmieci do naszego akademika...

Dosłownie stare (znów w Irkucku)

W Irkucku jesteśmy około 23, na dworcu próbujemy złapać jakiś transport do akademika, bo tramwaje już nie jeżdżą. Przypadkiem zauważamy dwa motocykle z polskimi rejestracjami. Okazuje się, że chłopaki jechali z Zamościa przez całą Azję na motorach do Pekinu... Teraz już powoli wracają, a razem z nimi dwóch spotkanych w Mongolii "rowerzystów" dla odmiany z północnej Polski... Załatwiamy w końcu marszrutkę i jedziemy do akademika. Jest trochę późno i dostanie się do środka sprawia małe problemy, ale udaje się. Wchodzimy do tych samych pokoi, w których spaliśmy za pierwszym razem, tuż po przyjeździe z Polski. W koszach leżą nasze śmieci sprzed tygodnia... Czekali na nas. Z pewnością. Następny dzień postanawiamy spędzić w Irkucku. Rano jedziemy do centrum obejrzeć miasto, sprawdzić maile, zjeść coś, co nie jest soją... W kafejce internetowej spotykamy poznanych wczoraj Polaków, a wkrótce wchodzi polski konsul i zaprasza nas na kawę, do siebie na górę... No tak, tuż nad kafejką znajduje się Konsulat RP w Irkucku. Korzystamy z zaproszenia, jest bardzo miło, a przy okazji dowiadujemy się przydatnych rzeczy o poruszaniu się po Rosji. Tego dnia sprawdzamy jeszcze możliwość dojazdu na wyspę Olchon, gdzie zamierzamy się udać następnego dnia.