Spis treści

- Dokąd? Do Afryki? Nie boisz się?
Tak właśnie reagowała większość ludzi, którym mówiłam o swoich planach wyjazdowych.

Plany snuliśmy od dawna, bo już od paru lat. Termin wyjazdu przesuwał się trzykrotnie, ludzie w międzyczasie rezygnowali, z różnych przyczyn finansowych, urlopowych, zdrowotnych, ale wreszcie się udało. 28 sierpnia 2002 roku w dziesięcioosobowej grupie wyruszyliśmy do Afryki, a konkretnie do Kenii, Tanzanii i Ugandy.
1.jpg

 

 

Przeważająca część uczestników wyjazdu to absolwenci XIV LO im. Stanisława Staszica z Warszawy. Wszyscy znaliśmy się dobrze a nawet bardzo dobrze, dlatego mieliśmy duże szanse na powodzenie całej wyprawy.

2.jpg




Od lewej: Inga, Michał, Michał, Monika, Maja, Kaśka, Aśka, Kombo, Lainus, Marcin, Agnieszka, Filip, Michał.

Dokładny plan pobytu został ustalony już w Polsce. Wybraliśmy miejsca, które chcieliśmy zobaczyć, następnie za pomocą wszechobecnego Internetu nawiązaliśmy kontakt z agencjami turystycznymi. Wybraliśmy trzy, które wydawały się nam najrozsądniejsze zarówno cenowo jak i merytorycznie. Każda agencja miała się nami zająć w swoim kraju, dlatego musieliśmy dokładnie wszystko zgrać czasowo, aby nie było żadnych poślizgów i opóźnień.

Podróż3.jpg

Do Kenii polecieliśmy samolotem linii Swiss. Udało się nam załatwić bilet grupowy, co pozwoliło zaoszczędzić parę dolarów. W związku z tym, że z Warszawy nie ma bezpośredniego połączenia do Nairobi mieliśmy przymusowy sześciogodzinny postój w Zurichu. Ostatnie chwile w Europie spędziliśmy między innymi leżąc na ławkach w parku nad jeziorem oraz biegając po aptekach w poszukiwaniu szczepionki na dur brzuszny. Szczepionki nie udało się nam znaleźć, na szczęście nie była nam potrzebna.

W tym miejscu nadmienię, że mieliśmy ze sobą jednego lekarza a raczej lekarkę w postaci mojej siostry Ingi, która dzielnie pełniła swoją funkcję przez cały wyjazd.

4.jpg

Z Zurichu wylecieliśmy o 2050, w Nairobi wylądowaliśmy nad ranem, po siedmiu godzinach lotu. Formalności na lotnisku przebiegły sprawnie, nie trwały dłużej niż pół godziny. Nie było żadnej kontroli bagaży, ani nawet specjalnego przyglądania się nam. Jakiś mężczyzna w cywilnym ubraniu zaoferował nam pomoc. Wziął od nas paszporty, pieniądze (50 USD od każdej osoby) i szybko załatwił nam wizy, po czym oddał nam dokumenty już po drugiej stronie bramek. W holu czekali na nas ludzie z agencji Planet Safari. Byliśmy z nimi umówieni, że odbiorą nas z lotniska i przewiozą do oddalonego o 30 km centrum miasta, oraz że załatwią bilety na autobus którym jeszcze tego dnia mieliśmy dojechać do stolicy Ugandy Kampali.

I tak też się stało, o ósmej rano siedzieliśmy już w autobusie Akamba, który pędził w szalonym tempie do Kampali.
Wtedy właśnie, że zaczęła się nasza przygoda z Afryką.