Tydzień u naszych południowych sąsiadów

Kwiecień. Długi majowy weekend zbliża się wielkimi krokami. Zewsząd słychać rozmarzone rozmowy o tym, dokąd jechać, padają pytania, jak, z kim, snują się rozważania. A ja już wiem. Za tydzień, nie - za dziewięć dni - wyjazd. Namioty, ciepły śpiwór, dobry humor... Myślę, co zabrać. Osiem dni z dala od wszelkiej cywilizacji, osiem dni...

* * *

Czekam. Czas płynie tak strasznie wolno, kiedy na coś czekam... Pełna nadziei, pozytywnych myśli, marzeń... Czekam...

* * *

I wreszcie jedziemy. Ciężki plecak (mimo wszystko to jednak całkiem miły ciężar), kilkunastogodzinna podróż pociągiem, bieg do kasy po bilety na stacji w Petrovicach z nadzieją, że pociąg nie ruszy i część z nas nie zostanie nocą na peronie, podejrzany zapach i dym nasuwający na myśl palące się wnętrzności pociągu (wprawdzie ktoś na pocieszenie stwierdza, że to na szczęście nie nasz wagon), odrobina obaw, czy uda nam się bez problemów przekroczyć granicę, które na szczęście okazują się bezpodstawne i...

* * *

Słowacja wita nas pięknym słońcem i błękitnym niebem z poutykanymi gdzieniegdzie białymi puszkami obłoków. Dni i wieczory pełne wrażeń. Tych najbardziej pozytywnych, pełnych sympatii, z szeroko otwartymi oczami wpatrzonymi z zachwytem w góry, niebo i drzewa. Rześkie poranki i powiew wiatru, rozgwieżdżone niebo, pod którym tak śmiało kiełkują nowe marzenia, plany. Kołyszący nas do snu trzask palonego drewna, wieczorny blask ognia na spalonych słońcem twarzach, herbata z gatunku "przegląd lasu", orzeźwiająca kąpiel w strumyku lub bezceremonialny prysznic prosto z wiadra. Magiczna atmosfera, którą chłoniemy i staramy się jak najpełniej zapamiętać, umieścić głęboko w sercach. Uczucie, że jesteśmy tu, gdzie kochamy być, wzruszenia, emocje, wieczorne dumanie i długie ściszone rozmowy przeplatane radosnym śmiechem. Idziemy zasłuchani w mowę gór, nasłuchując, co pragną opowiedzieć nam drzewa i wiatr. Myśli płyną nieświadomie czy podświadomie. Poznajemy się nawzajem, ale też poznajemy samych siebie, docieramy do tego, co w nas zapomniane, zagubione lub też jeszcze nie odkryte, niewiadome. Teraz czas płynie tak szybko, zbyt szybko. Staramy się nie myśleć o powrocie do rzeczywistości, tu i teraz jest tak dobrze, beztrosko, cieszymy się każdą minutą, każdą chwilą.

* * *

Tydzień jednak mija, musimy wracać. Droga powrotna, w wyniku której krakowska "Chimera" zyskuje tego dnia jeszcze jednego stałego wielbiciela, a raczej wielbicielkę, ostatnie kombinacje z biletami, po których, przeprowadziwszy wstępne obliczenia, stwierdzamy, że pozostanie w domu kosztowałoby nas dużo, dużo więcej i na wieczornym horyzoncie pojawia się Warszawa.

* * *

Tak bardzo potrzebowałam tego wyjazdu, długiej wędrówki nie po warszawskim parku czy deptaku, lecz po górach i lesie. Być tam, gdzie jest cicho, spokojnie, gdzie słychać własne myśli, a wiatr hula nieograniczony żadnym blokowiskiem. Czuć zapach wiatru i słyszeć własne uczucia. Chcę wracać jak najczęściej w takie miejsca, tak bardzo mi bliskie. Moje miejsca.

* * *

A po minionym weekendzie mam opaloną buzię i cały nos w piegach, oczy pełne nadziei i ciepły uśmiech na dzień dobry. Kolekcja wspomnień staje się coraz barwniejsza, a ja zaczynam nowy tydzień z wplecionymi we włosy wiosenno-letnimi promykami słońca, trochę figlarnymi, trochę rozkojarzonymi i bardzo, bardzo radosnymi.