Marcin Zarzycki

Dźwięki

Z każdego wyjazdu pozostają wspomnienia. Zamglone okruchami pamięci i wyraziste niczym mroźny poranek w górach. Czasem same wpadają nam do głowy, czasem są przywoływane impulsami nadlatującymi nie wiadomo skąd. Migotają nam dziesiątki, setki, tysiące obrazów, w różnej kombinacji, konfiguracji, mozaice, w rzeczywistej kolejności i achronologicznie, prawdziwe i po części wyimaginowane. Nasz mózg rejestruje obrazy przemieszczające się z góry na dół, z prawa na lewo. I odtwarza.

Ale mamy też przedmioty. Zdjęcia w opasłych albumach i przeźrocza rzucane na coraz to inne bielone ściany. Pamiątki przywiezione z wojaży i przyprawy nabyte na egzotycznych bazarach. Bilety będące namacalnym dowodem tego, że tam byliśmy. Mozolnie tworzone pamiętniki, dzienniki stanowiące o naszych ówczesnych uczuciach, emocjach, o stanie naszej duszy. I dźwięki. Kołatające się gdzieś w naszym wnętrzu i te nagrane na małym przenośnym magnetofonie. Dostępne dla innych i te intymne, skrywane wyłącznie dla siebie.

Włączony przypadkiem dyktafon. Wolno stawiane kroki gdzieś na niebotycznych andyjskich wysokościach i odgłosy zgrzytającego żwiru, śniegu i lodu, przerywane przyspieszonym oddechem.

Wizyta w muzycznym sklepie w La Paz. Wirujące w powietrzu nuty wydobywane przez miejscowego rzemieślnika-muzyka z queny - indiańskiego fletu. Płynąca z wnętrza najpiękniejsza muzyka świata. Najbliższa sercu, najcudowniejsza.

Odgłosy metropolii, małych miasteczek, wiosek. Dźwięki targowisk, ulicznych sprzedawców, grajków, krzątających się dzieci.

Język przyrody. Szum wiatru, krople deszczu, grzmoty burzy. Falujące drzewa, łopoczące liście. Świergoczące ptaki, cicho sunące owady. Uderzający o kamienie wartki nurt rzeki, strumyk spływający wśród tajemniczych inkaskich ruin, fale Jeziora Titicaca łagodnie dotykające piaszczysto-trawiastego brzegu Wyspy Słońca.

Wędrówka po stromych uliczkach boliwijskiej stolicy. Pojawiająca się gdzieś daleko muzyka. I znikająca. Jakby była złudzeniem. Zachęcająca do pójścia jej śladem, do odkrycia jej źródła, do poznania. Jednocześnie myląca słuchacza, zastawiająca na niego pułapki. Ale już kiełkująca we wnętrzu, zmuszająca do poszukiwania i znalezienia. Nie pozwalająca na zejście z wybranej drogi. Zajęcia dla dzieci w szkole muzycznej. Wspólna gra na zampońas (fletniach Pana). Dziecięca, szczera, czysta, wzruszająca, radosna.

Głosy uczestników wyjazdu. Wywiady, monologi, dialogi. Dowcipne i poważne, radosne i pełne zadumy. Nagrane na ulicy, w samochodzie, na górskim trakcie, w hoteliku, w namiocie.

Te dźwięki stanowią olbrzymią skarbnicę wspomnień. Fakty powoli zacierają się w naszej pamięci, łączą się i rozdzielają, przemieszczają się w czasie i przestrzeni. Nie zarejestrowane powoli ulegają zapomnieniu. Gdzieś pojawiają się ich strzępki, coraz mniejsze i drobniejsze. Aż znikają. Pamięć ludzka posiada jednak nieodgadnioną zdolność do rejestrowania przeróżnych wydarzeń, ważnych i błahostek. Tych, które chcemy wyryć w sercu, i o których pragniemy zapomnieć.

Dźwięki pozostaną, nawet gdy pamięć będzie zawodzić. Taśma magnetofonowa pozwoli przywołać je z oddali, zebrać w całość, uporządkować. Poczuć ciepło, dreszcz emocji, atmosferę. Wzruszyć się, uśmiechnąć, uronić łzę. I wrócić.

sierpień-październik 2000