Marcin Zarzycki

BUKOWE BERDO


Potrzebowałem sześciu wyjazdów w Bieszczady, aby poznać Bukowe Berdo. Zawsze coś przeszkadzało w pokonaniu tej górskiej ścieżki - brzydka pogoda, konieczność wcześniejszego wyjazdu, kontuzja.

To nic, że buki zostały zrujnowane z liści przez przymrozki, to nic, że mieniły się barwami nadziei po złapaniu promyków słońca. Nawet wiatr pędzący siłą nawałnicy niemal pozbawiał tchu, zmuszał do opatulenia się na różne sposoby. Gnał wędrowców na cztery strony świata, zamykał ich w swoim wnętrzu, zachęcał do rozmyślań. Rozdzielał nas na kilka znikających za kolejną bukową hopką punktów, wędrujących to w górę, to w dół, jak pływak na oceanicznej fali.

Brakowało mi kogoś obok. Ale był duch. Anioł Stróż jak przyjaciel czuwał. Podsuwał tematy do rozmyślań, przedstawiał pomysły, sugerował rozwiązania. Przypominał o wydarzeniach z przeszłości, rozniecał żar w sercu, rozgwieżdżał żółcią i czerwienią połoniny. Wręcz dotykał łagodnością, muskał czule, drżał. Prowadził.

Miałem wrażenie, że jakaś cząstka mnie oderwała się od duszy i przemieszczała się. Wędrowała niczym jej życiodawca. Towarzyszyła i wspierała. Wierzyła w powodzenie, rozwój, szczęście. W miłość, przyjaźń i radość.

Czym byłaby wędrówka bez wiatru huczącego swoje melodie? Przyjemnym, nieskomplikowanym spacerkiem, kontemplowaniem widoków, beztroską rozmową? A może to on był tym Aniołem Stróżem, wszechobecnym towarzyszem? Pojawiającym się na grzbiecie i znikającym u podnóża, w zacisznej dolince. Towarzyszem wyrozumiałym, pozwalającym na chwile wytchnienia. Ale też towarzyszem wymagającym, pobudzającym do działania.

Aż nagle Wiatr-Stróż ucichł. Uleciał. A może zadomowił się we wnętrzu? Czy jeszcze się pojawi? W górach, na nizinach, w mieście? Nie wiem. Chcę, żeby pojawiał się częściej. Jak szczęście.


Ustrzyki Górne, 14.10.2000