Marta Cobel-Tokarska

UMBRIA


Piękna Italio, jak strasznie za Tobą tęsknię - teraz.
Nie jest łatwo tak dużo podróżować, tyle miast, gór, pociągów, ludzi i języków zmieścić w sercu przez pół roku. Dlatego Italia, wciśnięta między Francję a Syberię, wydawała się tylko krótkim interwałem, wyciszeniem między semestrem studiów w wielkim mieście a wyprawą w wysokie góry. A jednak jest we włoskich wspomnieniach niezwykła siła, która każe im się pojawiać teraz, w czas jesiennych chłodów. Bo Italia to miejsce bez skazy, takie, gdzie chciałoby się żyć, gdzie każdy może zostać święty

Mieszkaliśmy przez miesiąc w Perugii, stolicy Umbrii. Region ten nazywany "Il cuore verde dell'Italia" (zielone serce Italii) jako jedyna włoska kraina nie ma dostępu do morza i niknie trochę w cieniu swoich bardziej efektownych sąsiadów: Toskanii z oszałamiającą Florencją, Lacjum z Rzymem. Dlatego jest tam mniej turystów, górskie szlaki świecą pustkami, w średniowiecznych miasteczkach życie toczy się jak dawniej.

Jest to kraj, gdzie przyroda łagodnie współpracuje z człowiekiem, nie walczy z nim, ale i nie pozwala się zdominować. Miasta leżą na wzgórzach, nie rozmywają się w nieskończonych brzydkich przedmieściach-blokowiskach. Po prostu w pewnym momencie kończy się kamienna zabudowa, gaje oliwne przechodzą w pola słoneczników, a potem są już tylko góry. Jak wszystko tutaj łagodne, zielone i piękne.

Najbardziej oczarowała nas Monte Subasio, wysoko wypiętrzona, samotna góra, u stóp której leżą dwa miasta: Spello i Asyż. Niby uśpiony ogromny stwór z baśni wyłania się ona ze środka równiny. Jest według legend świętą górą, ukochaną pustelnią św. Franciszka. Na bocznych grzbietach kryją się jeszcze średniowieczne eremy. O jej niezwykłości stanowi niespotykana rozległość i przestrzeń pełna spokoju.

Plan naszej wędrówki zakładał przejście wzdłuż całego wzniesienia, od północy na południe. Zaczęliśmy w Spello, a potem, po kilku godzinach marszu przez wilgotny las pełen egzotycznych roślin, znaleźliśmy się w Bieszczadach. Na Monte Subasio na wysokości ok. 1000 m n.p.m. zaczyna się rozległa połonina, latem spalone słońcem morze płowej trawy. Góra jest pofałdowana tak przemyślnie, że cały czas ma się wrażenie, że szczyt jest tuż, tuż... po czym nagle wyłania się kolejne wypiętrzenie. Nasze zdumienie nie miało granic, gdy nagle odkryliśmy, że świętą górę przecinają zacieki z drutu kolczastego. Okazało się, ze Monte Subasio to nie tylko bieszczadzka połonina, ale i meksykańskie pastwisko. środkiem głównego grzbietu biegnie piaszczysta droga zwana tutaj "strada bianca", a po obu jej stronach pasą się stada krów, koni i owiec. Niesłychany jest widok ze szczytu, gdyż w odległości wielu kilometrów nie ma ani jednego wyższego wzniesienia. Widzieliśmy więc dokładnie pasmo Apeninów, Monte Nerone, Monti Sibillini, Piano Grande del Castellucio... Cała masa poetyckich, śpiewnych nazw. Góry te sięgają co najwyżej 2000 m n.p.m., ale duża wysokość względna sprawia, że górują imponująco nad doliną. Widać było też Perugię, rozsypaną na niewielkim wzgórzu kilkanaście kilometrów do nas. Ale na pewno największe wrażenie zrobił na nas masyw Monte Subasio. Nieskończone rozgałęzienia, rozwidlenia grzbietów, odkrywające się przed nami wciąż nowe przestrzenie, ogrom tej góry sprawiał, ze wydawała się ona samoistnym i samowystarczalnym organizmem. Nie można powiedzieć, że Monte Subasio leży koło Asyżu. To raczej miasto jest przylepione do jej zbocza, czerpie z niej siłę i swą rację bytu.

Wszystko zalane jasnym, południowym słońcem, na horyzoncie delikatna mgła, strzelające w górę cyprysy, zielone modrzewie i cała gęstwina drzew, których nazw nie znaliśmy. I cisza wielkiej przestrzeni na pewno spotęgowana przez naszą samotność. Włosi nie są zamiłowanymi piechurami, choć starannie oznaczają szlaki i wydają bardzo dobre mapy. Tego dnia byliśmy sami na Monte Subasio i mogliśmy poczuć to, co przed wiekami czuł św. Franciszek wybierając to miejsce dla swojego klasztoru. Nietrudno być świętym w Umbrii... W każdym razie łatwiej niż gdziekolwiek indziej. Gdy zeszliśmy stromą ścieżką w stronę Asyżu, niebo zaczęło gwałtownie chmurzyć. Wkrótce wszystko pociemniało, usłyszeliśmy grzmot. Rozpadało się, gdy byliśmy już na dworcu.

Magia Monte Subasio czuwała nad nami. Zdążyliśmy przed burzą, by zabrać ze sobą obraz tej niezwykłej góry w słońcu, świetlistym upale, w pełni lata.