Opowieść o sposobach podróżowania, jedzeniu i tubylcach

Podróż koleją transsyberyjską była smaczna. Pociąg zatrzymywał się na stacjach kolejowych kilkunastokrotnie. W czasie postojów można było kupić owoce, pomidory, surowe i kiszone ogórki, gorące kartoszki (ugotowane ziemniaki z kawałkami marchewki), wędzone i smażone ryby, pierożki z nadzieniem kartoflanym, z kapustą, z gotowanymi jajkami, a nawet z dżemem (na dworcu w Brześciu), jak również wszelkie artykuły spożywcze.

W pociągu były toalety, zamykane były jednak trzydzieści minut przed i po każdym postoju. Była więc możliwość w miarę dokładnego umycia się metodą kubkową. Nasze współpasażerki - matka i córka potwierdzały znany stereotyp rosyjskiego brudasa (na szczęście to jest stereotyp - przyp. red.). Starsza pani używała tej samej szmatki do wydmuchiwania nosa, mycia twarzy, wycierania się i jedzenia. Mimo niezbyt przyjemnej powierzchowności kobiety były bardzo miłe, częstowały nas różnymi smakołykami i raczyły opowieściami o realiach życia w ich rodzinnych stronach.

Okna, które się nie otwierają w rosyjskich pociągach, to nie mit. Te w przedziałach były zamknięte na amen, ale trzy okna na korytarzu otwierały się. W pociągu poznaliśmy mnóstwo fantastycznych ludzi. Nieustannie brataliśmy się z nimi, spożywając przy tym wódeczkę i piwko (nasz faworyt to Bałtika) - tradycyjne wschodnie integratory. Przez całą podróż z okien pociągu rozciągały się cudowne widoki. Bynajmniej nie był to wynik wspomnianej wyżej degustacji.
Trochę czasu spędziliśmy w Ułan Ude. W tym mieście znajduje się największa na świecie głowa Lenina - ogromna, blaszana, spawana puszka. Na dworcu można zobaczyć "słodkie" rzeźby niedźwiadków. Zdjęcie z nimi przypłaciłam plecami w żywicy i utratą koszulki. Inną atrakcją jest tablica osobliwości - zdjęcia i krótkie opisy osób, które zginęły pod kołami pociągów i nie zostały zidentyfikowane.

Nauszki - to stacja przygraniczna z Mongolią. Powoli łapaliśmy klimat orientu. Wszędzie ludzie o odmiennych rysach twarzy. Niektórzy Buriaci mają tak głęboko osadzony nos, że patrząc z profilu można zobaczyć dwoje oczu jednocześnie. Nikomu się nie spieszyło. Najbliższy pociąg do Ułan Bator był za 26 godzin. Ciekawostką jest fakt, ze granicę rosyjsko-mongolską przekracza tylko jeden wagon, w którym należy przed odjazdem odsiedzieć 4 godziny i tyle samo czasu po przekroczeniu granicy. Sama zaś jazda trwa około 15 minut. A przy budynku granicznym stoi dumnie słup - 5902 km od Moskwy.

Trasa

W Ułan Bator wynajęliśmy dwa busy (uazy) i wyruszyliśmy w stepy Mongolii. Jak wyglądał orientacyjny szlak naszej podróży? Ułan Bator, Dałandzadgad, dolina Jołym Am w Parku Narodowym Gurwan Sajchan, pustynia Gobi, klasztor Ongiin Kniid, Charchorin i klasztor Erdeni Dzu, Cecerleg, Terchijn Cagaan Nur, wulkan Chorgo, jezioro Chubsunguł, Chatgał, Murun, park Narodowy Gorchij-Terenjdż, Ułan Bator.

Kraj koczowników

Mongolia jest zachwycającym, olbrzymim krajem o powierzchni prawie 1,6 mln km2. Możemy zobaczyć w nim góry, słodkie i słone jeziora, pustynie, półpustynie, stepy, lasy... W czasie długiej wędrówki można przez dłuższy czas nie spotkać człowieka. A ludzie? Naprawdę gościnni i szalenie muzykalni, żyjący w kraju, gdzie niemal wszędzie ma się wrażenie, że czas się dawno zatrzymał.

Od setek lat Mongołowie prowadzą koczowniczy tryb życia. Mieszkają w jurtach, z którymi przenoszą się trzy razy w roku. Zajmują się hodowlą zwierząt: jaków, koni, kóz i owiec.

Mongolska kuchnia

Dwukrotnie zdarzyło nam się podczas wyjazdu być gośćmi honorowymi. Raz zabito dla nas owcę, a raz kozę. Od momentu wyboru ofiary do konsumpcji nie minęło więcej niż dwie godziny. Zwierzaka zjada się całego, m. in. zawartość żołądka, a jedynymi dodatkami są sól i cebula. W palenisku podgrzewa się kamienie, które następnie wrzuca się do miski z mięsem, aby całość szybciej się gotowała. Kamienie wyjmuje się krótko przed spożywaniem posiłku i przykłada do ciała w celu rozgrzania chorych miejsc i zapobieżeniu ewentualnym chorobom. Kamienie na początku parzą, ale to nic w porównaniu z faktem, że całe w tłuszczu i niezbyt ładnie pachną. Najpierw jedzą goście, poczęstunek rozpoczyna się oczywiście od najstarszych mężczyzn. Kawałki, które nie zostały zjedzone, wrzucane są do wspólnej miski. Gdy goście są już syci, posiłek zaczynają konsumować gospodarze, a właściwie go dojadać, ponieważ kończą to co napoczęli goście. Zjadają wszystko, łącznie ze szpikiem ze środka kości.

Do mongolskich smakołyków można zaliczyć także: huszury - pierogi z nadzieniem z surowego mięsa smażone na oleju i cajban - makaron z dodatkiem mięsa, podsmażoną cebulą i ziemniakami. Gdy częstowaliśmy tubylców naszym jedzeniem, np. kaszą jęczmienną z soją i sosem, dziwili się jak można jeść posiłek bez mięsa

Dieta Mongołów składa się głównie z produktów mlecznych: kumysu, serów i masła oraz mięsa. Jedyne dostępne owoce to jabłka (każdy kto oglądał "Seksmisję" ma jedno skojarzenie - psiary). Z warzyw dostępne są ziemniaki i cebula. A mongolską herbatę podaje się z dodatkiem mleka i soli. Coś dla smakoszy. Narodowa wódka Archi jest pędzona domowymi sposobami: garnek zawieszony w beczce, miska z wodą nad beczką, a pod nią miska z podgrzewanym kumysem. Jej moc jest niska, ma bowiem około 12%. Nazywana jest często "chytrą wódką", ponieważ wydaje się, że można ją pić bez końca, a potem człowiek chce wstać i nie może prosto chodzić.

Transport

Najpopularniejszym środkiem lokomocji są konie. Często można spotkać dwukołowe, drewniane wozy zaprzęgnięte w jaki. Gdzieniegdzie przemknie się po stepie motocykl (raz udało się nam wypatrzyć jawę). Na drogach królują rosyjskie uazy, pojawiają się japońskie mini vany. Jeżdżą też cysterny z drogocennym paliwem (im dalej od stolicy, tym droższe). A autobusy? Są zawsze wypełnione do granic wytrzymałości ludźmi i ich dobytkiem. Posiadanie biletu nie oznacza posiadania miejsca wyłącznie do swojej dyspozycji. Zwykle trzeba je dzielić z inną osobą, zwierzakiem lub tobołami. Ograniczeń co do rodzaju, ilości, wielkości bagażu i liczby pasażerów właściwie nie ma. Autobus podjeżdża z otwartymi drzwiami zwykle godzinę przed planowaną porą, a ludzie zaczynają biec w jego kierunku, gdy tylko pojawi się w zasięgu wzroku. Króluje prawo silniejszego. Pewien Mongoł usadowił się na moich kolanach (a nie był karzełkiem) chcąc zmusić mnie do ustąpienia miejsca, co zresztą udało mu się.

Miło wspominamy podróże autostopem. Z wycieczką lekarzy oraz z mleczarzami z Ułan Bator jeżdżącymi od jurty do jurty. Podczas tej pierwszej byłam zdziwiona, gdy zorientowałam się, że to, na czym siedziałam i co uważałam za skóry zwierząt, jest żywą owcą i kozą. Zwierzęta te były po prostu żywym prowiantem zabranym w drogę, mającym tę zaletę, że się nie psuje.

W Mongolii zwyczajowo płaci się za podwiezienie, my ratowaliśmy się czekoladą i innymi łakociami. Drogi asfaltowe praktycznie w Mongolii nie istnieją. Jedynie większe ulice w stolicy i fragmenty tras wylotowych z miasta na odcinku do 50 kilometrów pokryte są asfaltem. Główne drogi krajowe w tym kraju przypominają nasze drogi gruntowe.

Świat fauny

Zwierzęta w Mongolii to: konie, kozy, jaki, owce, wielbłądy, bobaki (podobny do naszego świstaka - mięso paskudne, żylaste i twarde), szczekuszki (podobne do wiewiórek, mniejszy ogon, żyjące w norkach).

Wycieczka wielbłądem na pustyni była dla mnie nie lada przeżyciem. Moje zwierzę okazało się bowiem bardzo "spontanicznym" stworzeniem. W pewnej chwili wielbłąd zaczął biec w stronę horyzontu, aby, jak mniemam, pokazać swoje zalety i osiągi. Nie było sposobu, by go zatrzymać. Mongołowie patrzyli z przerażeniem w oczach, jak oddalam się od jurt, odbijając się raz po raz na wysokość 40 cm od grzbietu. W czasie szaleńczej jazdy zgubiłam "siodło", baterie do aparatu i inne drobiazgi z kieszeni, których nie udało się później odnaleźć. W sumie nic się nie stało, było zabawnie, a Mongołowie chcieli, abym z nimi została, bo u nich nikt już tak świetnie nie jeździ. W nagrodę musiałam wypić trzy czarki wódki, które sprawiły, że kolejne godziny spędzone w uazie minęły niepostrzeżenie.

Mieszkańcy Mongolii jeżdżą konno wyśmienicie, wydaje się, że tworzą jedność ze swoim wierzchowcem. Używają drewnianych siodeł z wysokim łękiem. Jazda w takim siodle dla zwykłego śmiertelnika, szczególnie płci męskiej, to prawdziwa tortura. Co ciekawe Mongołowie jeżdżą na koniach w sposób odmienny od europejskiego - nie anglezują, galopują na wyprostowanych nogach stojąc w strzemionach.

Nad jeziorem Chubsunguł spotkaliśmy ludzi, którzy zajmują się hodowlą reniferów. Plemię Catani (mong. Caa - renifer) żyją w górach, które rozciągają się wokół jeziora. Członkowie tego plemienia mieszkają w cały rok podobnych do indiańskich wigwamów czumach, nawet wtedy gdy temperatura spada kilkadziesiąt stopni poniżej zera. A góry? Są majestatyczne i piękne. Lasy rosną tylko w niższych piętrach roślinnych, a krystaliczne powietrze sprawia, że widoczność jest znakomita. Moi instruktorzy klubowi byliby dumni - nie traciłam orientacji w terenie ani na chwilę. W czasie wędrówki górskiej zdobyliśmy trzytysięczny Ich Uul.

***

O wyjeździe do Mongolii można jeszcze dużo i długo opowiadać. Jeżeli macie trochę gotówki (400 - 600 $), czasu (miesiąc pobytu i 2 tygodnie podróży), nie zastanawiajcie się. Nie ma piękniejszego miejsca do realizacji podróżniczych pasji.