O klubowym rajdzie

Kiedy wysiadam na małej stacyjce na południu Polski, wszystko się zmienia - moje podejście do ludzi, do świata, do wszystkich bardziej i mniej ważnych spraw. Zmienia się nawet hierarchia marzeń. Jedne wysuwają się naprzód, inne milkną speszone. Sam widok, mimo że w pierwszych chwilach często przysłonięty dachami domów lub chmurami, niezmiennie wywołuje mój zachwyt, radość i szacunek, a w duszy zasiewa ziarnko wewnętrznego spokoju, które z każdym kilometrem wędrówki staje się coraz mocniejsze.

* * *

Tak było i tym razem, kiedy w sobotni poranek wysiedliśmy na stacji w Zwardoniu i gdy nieco jeszcze zaspane uśmiechy zagościły na twarzach uczestników rajdu. Wbrew naszym obawom słoneczko nie zawiodło. Naszym celem było Wielka Racza, do której zaprowadzić miał nas czerwony szlak. Pierwszy dłuższy postój urządziliśmy przy zwardońskim schronisku PTTK. Zgodnie ruszyliśmy w las w poszukiwaniu suchych gałęzi i po przepisowych 20 minutach zapłonęło ognisko. Po sytym śniadaniu, gorącej herbacie i odniesieniu nadwyżki drewna z powrotem do lasu, wśród śmiechów i żartów ruszyliśmy dalej, podziwiając widoki, ciesząc się ładną pogodą i swoim towarzystwem. Po odbytej w czasie jednego z kolejnych postojów walce na śnieżki i zjedzeniu ogromnej ilości czekolady smaków wszelkich, grupa zintegrowała się jeszcze bardziej. Miła atmosfera sprawiła, że nawet ostatni odcinek, który z daleko wydawał się niemalże nie do zdobycia, okazał się całkiem przystępny.

Zbierając gałęzie na wieczorne ognisko, dotarliśmy do schroniska na Wielkiej Raczy. Przed nami rysował się wieczór pełen wrażeń. Zaczęliśmy od ogniska i pałaszowania upieczonych kiełbasek. Wprawdzie na "gluta" nie było już zbyt wielu chętnych, jednak nie zrezygnowaliśmy z przygotowania tej tradycyjnej potrawy. W czasie, gdy część grupy przeniosła się do schroniska i z lubością zażywała gorących kąpieli, pozostali bawili się jeszcze przy ognisku. Odbyła się licytacja bajek i powstało wiele interesujących teorii naukowych, np. teoria dotycząca spadających gwiazd brzmiąca: "Proporcjonalnie do wzrostu masy ciała spadającego z nieba, wzrasta prawdopodobieństwo spełnienia się wypowiadanego życzenia".

Kiedy już wszyscy zasiedli wokół schroniskowych stołów, zaczęliśmy śpiewanie piosenek, a w przerwach odbywały się kolejne etapy prowadzonego przez Piotrka i Pawła konkursu dotyczącego znajomości Beskidów. Tworzone na poczekaniu pytania oraz urok prowadzących wywoływały salwy śmiechu i skutecznie rozbudzały usypiających.

"Wczesnym" porankiem, radośnie wspominając miniony dzień, przygotowaliśmy wspólne śniadanie, po którym odbyła się sesja zdjęciowa z porannymi chmurami w tle. Ponieważ część z nas musiała wrócić do Warszawy w niedzielny wieczór, dalej niestety nie mogliśmy iść razem. Część grupy ruszyła więc czerwonym szlakiem w stronę Przegibka, część - żółtym w kierunku Rycerki Górnej. Minąwszy Rycerkę, wiedzeni ciekawością zobaczenia źródeł mineralnych, podążaliśmy dalej w stronę Soli. Ciesząc się ostatnimi godzinami pobytu w Beskidzie Żywieckim, odpoczywaliśmy, opalając się i pstrykając pamiątkowe fotografie. Źródła mineralne okazały wprawdzie się jedynie zwykłymi studniami z dziwnie pachnącą cieczą, wierząc jednak w ich uzdrawiającą moc, napełniliśmy butelkę. Rysująca się na horyzoncie karczma okazała się miejscem bardzo gościnnym, gdzie dzięki uprzejmości gospodarza zjedliśmy gorące zupki i gdzie czas umilały nam piosenki w wykonaniu braci Golców.

Pociągiem z Soli przez Żywiec i Bielsko-Białą dotarliśmy do Katowic, gdzie przesiedliśmy się w ekspres do Warszawy. Kupiony przez Marcina na stacji dziwnie wyglądający zielony napój "Żywiecka Limetka", któremu nadaliśmy własną, pieszczotliwą nazwę - "Zielone G...", wzbudził ogólną radość i stał się swoistą fajką pokoju. Droga powrotna upłynęła nam na jedzeniu, dyskusji o deja vu i wspominaniu kończącego się już weekendu. Zgodnie stwierdziliśmy, że Warszawa tego wieczora zbliżała się stanowczo zbyt szybko.

PS. Podziękowania dla Pawła i Piotrka za zorganizowanie tak sympatycznego rajdu.