wspomnienia z wyprawy w Alpy z lipca 2003  mb

Zaczęło się od rozmów z moim promotorem o górskich wyprawach. W ten sposób pewnego dnia padł pomysł wyjazdu w Alpy i zdobycia Mont Blanc (4810m) - najwyższego szczytu starej Europy.
Według podziałów geograficznych najwyższym szczytem Europy jest Elbrus (5642m), ale w opracowaniach na temat wyższości Białej Góry można przeczytać nawet dość drastyczne opinie "...nikt tak naprawdę nie myśli, że Kaukaz jest częścią Europy, Bałkany, Ukraina, a nawet Moskwa są w Europie do pewnego stopnia..." (z http://www.peakbagger.com/peak/blancfr.htm). W każdym razie zdobywcy Korony Ziemi umieszczają w swoim koronnym CV dwa szczyty, by rozwiać wszelkie wątpliwości.
Inna ciekawa historia to przebieg granicy włosko-francuskiej, która od XVII wieku jest źródłem niejasności. Otóż Francuzi wierzchołek Mont Blanc sytuują wewnątrz swego terytorium, natomiast Włosi na granicy. Możliwe, że zapytanie Włocha co jest najwyższym szczytem jego kraju wprowadzi go w zakłopotanie. Polecam sprawdzenie w Internecie i porównanie map włoskich oraz francuskich. 

Wkrótce dołączył do nas Damian. Stało przed nami duże wyzwanie, bo doświadczenia Jurka i Damiana z tak wysokimi górami były niewielkie (i moje też ;). Wyjazdy w Beskid Niski, Bieszczady i wycieczka na podwarszawskie bunkry pozwoliły poznać nam nasze możliwości i skompletować sprzęt. 

Plany przewidywały trzy etapy górskie trwające około 10 dni. Pierwsza część miała odbyć się na lodowcu Argientiere, druga w okolicach przełęczy Col du Midi, a ostatnia miała być przeznaczona na zdobycie Mont Blanc. 
Na 2-go lipca wszystko było dopięte na ostatni guzik. Rankiem tego dnia wyruszyliśmy samochodem. Dzięki Jurkowi szybko, bo w ciągu 24 godzin, dojechaliśmy do Argentiere - małej miejscowości w pobliżu Chamonix. Ten pierwszy dzień poświęciliśmy na załatwienie formalności i przygotowanie do wyruszenia w góry. Deszczowy nocleg spędziliśmy na kempingu. 


mb1Wcześnie rano wjechaliśmy kolejką na Grand Montets (3300m) by zejść na lodowiec Argientiere i rozbić namioty na lodowcu na wysokości ok. 2700m. Pogoda była śnieżna i i bardzo pochmurna, prawie cały czas schodziliśmy z niewielką widocznością, zaliczając nawet mały zjazd na stromym stoku. Później pogoda poprawiła się i wreszcie mogliśmy podziwiać okoliczne szczyty (Mt Dolent 3822m, Aig. de Triolet 3870m, Aig. Verte 4122m, Les Droites 4000m, Les Courtes 3856m). 
Następnego dnia pokonując lodowiec Ametystowy, weszliśmy na lekko na przełęcz Col du Tour Noir (3541m) na granicy francusko-szwajcarskiej. Spędziliśmy tam ponad 2 godziny, przy okazji zjadając gorący kubek. Pogoda dopisywała i zaczęli pojawiać się pierwsi turyści, głównie w samolotach, które regularnie, kilka razy na godzinę, krążyły nad naszymi głowami. Prażące słońce tak rozpuściło powierzchnię lodowca, że zrobiła się na nim mokra ciapa śniegowa i przy schodzeniu przemokły nam buty (mimo impregnacji). Doszliśmy do wniosku, by chodzić po lodowcach tylko wcześnie rano i kończyć nie później niż przed południem, bo tylko wtedy lód jest zamarznięty. 


mb2Kolejnego dnia to wróciliśmy na kemping. Po chwili przygotowań, pojechaliśmy do Chamonix (ok. 1000m). Wjechaliśmy jedną z najsłynniejszych kolejek w Alpach na Aiguille du Midi (3842m). Różnica wysokości to prawie 3km! Na szczycie znajdują się tarasy widokowe, kolejka na stronę włoską (do Hellbronner) i charakterystyczna wieża z główną galerią widokową. Z powodu wysokości z trudem przechodziliśmy na kolejne tarasy. Jest tu wielu turystów i alpinistów. Miejsce jest rzeczywiście niezwykłe, ze wspaniałymi widokami na Mont Blanc, Mont Blanc du Tacul (4248m), Mont Maudit (4465m), lodowiec Geant i inne. To zrobiło na nas wielkie wrażenie, a nasze miny były nietęgie - zastanawialiśmy się czy nie porywamy się na coś zbyt ambitnego. Aiguille du Midi jest to dobrym miejscem nie tylko do oglądania, ale także by rozpocząć górską eksplorację. 

Dyskutowaliśmy o możliwych planach - w szczególności rozważaliśmy tzw. trasę 3M, prowadzącą na Mont Blanc, trawersującą Mont Blanc du Tacul i Mont Maudit. Trasa jest zaliczana do najpiękniejszych widokowo, ale nie jest łatwa - jest długa i w znaczącej części prowadzi na dużej wysokości. Po zakończeniu oglądania i intensywnego fotografowania, zeszliśmy lodową granią w kierunku bardzo rozległej przełęczy Col du Midi (3532m). W jej okolicy znaleźliśmy dobre miejsce na rozbicie namiotów - tuż obok licznych namiotów innych alpinistów. Przy okazji zobaczyliśmy, że w centrum obozowiska znajduje się udeptany placyk, gdzie alpiniści załatwiali swe potrzeby. Być może zachowaliśmy się nieco nietaktownie, ale postanowiliśmy nie korzystać z tego bardzo widokowego miejsca. Wykopaliśmy własną jamkę, ogradzając ją wysokim murkiem ze śniegu. Przy okazji wykopaliśmy platformy pod namioty. Tu też trzeba uważać, by nie dokopać do jakiś skarbów pozostawionych przez poprzedników. 


mb3Widoki z przełęczy zachwycały. Ostatecznie postanowiliśmy zdobyć tylko Mont Blanc du Tacul. O świcie kolejnego dnia wyruszyliśmy przez przełęcz Col du Midi i rozpoczęliśmy podchodzenie stromym i poszczelinionym stokiem Tacula. Ostatnim trudniejszym odcinkiem był skalny wierzchołek, na którym znajdowała się mała grupka zdobywców. Cały czas dopisywała pogoda, a widoki z Tacula wynagrodziły wysiłek. Jak podają przewodniki są one bardzo podobne do widoków z Mont Blanc, co (już teraz) możemy potwierdzić. Po spędzeniu kilku radosnych chwil na górze i obfotografowaniu okolicy, zeszliśmy nieco niżej. Tam zjedliśmy tym razem już nie tak gorący kubek (z trudem przygotowany, bo wiało i było wysoko), po czym wróciliśmy tą samą trasą do obozowiska. 

Następny dzień, to okres byczenia się, odpoczynku i opalania. I tu muszę zaznaczyć, że mimo intensywnego stosowania kremu z filtrem 45, spaliłem sobie skórę na twarzy dwukrotnie. Oczywiście za wyjątkiem dużych białych obwódek dookoła oczu, które zostały po okularach i jeszcze długo upiększały moją o(s)paleniznę. 

Mont Blanc postanowiliśmy zdobywać standardową drogą Gouter. Pogoda wciąż dopisywała i rokowała duże szanse na wejście, jak również i zejście. Po noclegu na kempingu, pojechaliśmy do St. Gervais i stamtąd korzystając tym razem z Tramway du Mont Blanc, wjechaliśmy do Nid d'Aigle (2380m). Na szczęście przekrój wiekowy pasażerów tramwaju było bardzo zróżnicowany. Pokonując trasę w tłumie turystów, dotarliśmy w okolice schroniska Tete Rousse (3167m). Tam postanowiliśmy podejść kolejne 700m stromym skalnym stokiem na Aiguille du Gouter (3863m) i przy okazji stawić czoło Wielkiemu Kuluarowi, z którego spadają kamienie, pragnące wylądować na naszych głowach (albo czołach). Założyliśmy kaski budowlane i ten jedyny trudny odcinek szczęśliwie pokonaliśmy bez korzystania ze sztucznych ułatwień tj. wiszącej w poprzek kuluaru stalowej liny, która w naszej opinii (być może błędnej) raczej utrudniała przejście. Późnym popołudniem już rozbijaliśmy namioty na lodowej grani Gouter na wysokości ponad 3800m. Spotkaliśmy tam wielu turystów z Polski, Czech, Słowacji nocujących w namiotach albo w jamkach śnieżnych. Alpiniści z Europy Zachodniej zwykle nocują w schronisku Refuge de l'Aig du Gouter znajdującym się kilkanaście metrów poniżej grani. Gouter ciągle tonęło w chmurach, ale od czasu do czasu przejaśniało się. 


mb4Kolejny dzień spędziliśmy na wypoczynku. Pogoda wciąż sprzyjała więc postanowiliśmy ruszyć tej nocy by zdobyć Białą Górę. Wstaliśmy po 100 w nocy i wyruszyliśmy o 235. Obok nas ciągłe przygotowywania i wyjścia innych zespołów. Stokiem Dome du Gouter przesuwał się do góry sznur stu, a może i więcej światełek. Właściwie niepotrzebnych, bo było dość widno - księżyc był prawie w pełni. Widok niezwykły, przypominał jakiś zwariowany rytuał - to jedno z największych dziwactw tego świata. Cóż sami w tym uczestniczyliśmy. W czasie przerw mijały nas czasem grupy. Na czele przewodnik, za nim napięta lina i dalej niesamowicie sapiący turyści, kandydaci na zdobywców. 


mb5Na szczęście byliśmy dobrze zaaklimatyzowani. Po niespełna 5h marszu weszliśmy na wierzchołek, na którym było dość tłoczno. Tam tradycyjnie zjedliśmy jeszcze mniej gorący kubek, zrobiliśmy trochę zdjęć, wysłaliśmy kilka SMS-ów z pozdrowieniami dla przyjaciół (ha, bo jest zasięg!) i wróciliśmy tą samą drogą do Gouter. 

Właściwie to koniec. Piękne widoki, niezwykłe góry ale pozostaje pewien niesmak. Będąc bardziej przyzwyczajony do dzikich gór Azji, czy Europy Wschodniej czułem się dość dziwnie wchodząc w tłoku na Białą Górę. Wszędzie wydeptane ścieżki, nad głowami krążące helikoptery lub samoloty dla bogatszych turystów. Tym wszystkim, którzy w górach szukają odrobiny samotności polecam Beskid Niski, Bieszczady, bądź wycieczki w bardziej nieznane rejony ukraińskich lub rumuńskich Karpat. 

Uczestnicy: Jurek Tiuryn, Damian Wójtowicz, Paweł Górecki.
Czas: 2.7.2003-14.7.2003.