Tropami polskiego Janosika

Wszyscy wiedzą, że najsłynniejszym zbójnikiem wszechczasów był żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku Jura Janosik.

Ten młodzieniec (umierając w roku 1713 miał 25 lat), żołnierz, dezerter, antyhabsburski powstaniec i wreszcie rozbójnik stał się bohaterem dla Słowaków i Polaków. Chociaż nigdy nie pojawił się po polskiej stronie Karpat, już w XIX wieku śpiewano tu o nim pieśni, pieczołowicie zapisywane przez pokolenia podróżników, etnografów i pisarzy. Szczególnie ci ostatni rozsławili ideał odważnego, sprawiedliwego, “honornego” zbójnika, którego Janosik miał być ucieleśnieniem. Tę wizję spopularyzowali jeszcze Jerzy Passendorfer i Marek Perepeczko w znanym wszystkim serialu.
Badacze wskazują na różne przyczyny, które kazały młodym góralom porzucać spokojne zajęcia i “chadzać na zbój”: umiłowanie wolności, poszukiwanie przygody, biedę czy sławę innych zbójców. Dla zrozumienia istoty zbójnictwa góralskiego niesłychanie ważne jest, że sami górale rozróżniali zbójowanie od pospolitej przestępczości. Zbójowanie było powodem do dumy i nie spotykało się wśród górali z potępieniem.
Jedna z pierwszych wzmianek dotyczących zbójowania na ziemiach polskich pochodzi z zaginionego dzieła Jana z Pilzna “O różnych rzeczach w Sarmacji” wydanego w 1529 roku: “Czegóż szukasz, miły Bernardzie, kto pozwolił ścinać: spytaj siebie, czegóż pod Żywcem opryszków, którzy ciebie zabić chcieli, zabiłeś. Co tobie wolno, lepak nie ma być urzędowi wolno (...). Nie znasz, miły Bernardzie, naszego kraju. Chcesz, abyśmy wszyscy byli w niebezpieczeństwie od hultajów. Zrób dalibóg pierwej, aby góral czuł więcej bólu duszy w sromocie, jak w męce”.

* * *

Nasz tytułowy bohater, zapomniany zbójnik, to niejaki Józef Baczyński. Chociaż działał dłużej niż Janosik i był Polakiem, wie o nim jedynie wąskie grono specjalistów i pasjonatów. Dysponujemy oblatą jego zeznań złożonych 3 marca 1736 roku przed sądem starościńskim w Krakowie. Wydał ją jeszcze przed wojną znany badacz etnografii i historii góralszczyzny S. Szczotka. Tego rodzaju zeznań, zwanych testamentami, zachowało się sporo, ale często są bardzo lakoniczne. Świadectwo Baczyńskiego należy do wyjątków. Oskarżony mówił dużo, długo i podawał wiele, nieraz zadziwiających szczegółów, co pozwala odtworzyć dość dokładnie, jeśli nie całe jego życie, to przynajmniej okres, w którym zbójował.
Początkowo nic nie zapowiadało, że Baczyński urodzony w Skawicy w powiecie wadowickim i z tego powodu zwany Skawickim, stanie się w przyszłości postrachem obszaru od Żywiecczyzny na zachodzie po Przełom Popradu na wschodzie. Pochodził z rodziny komorników i najmował się do pracy u bogatszych gospodarzy. Miał żonę i dzieci. Pewnego dnia w 1732 roku, podczas jarmarku w Wadowicach, napadł z kilkoma znajomymi na krawca. Łupu było niewiele. Pieniędzy żadnych nie znaleźli, zabrali jedynie trochę ubrań, które Baczyński miał sprzedać i podzielić się pieniędzmi z resztą.
Rabunek ten był tylko przygrywką do wydarzeń kolejnych lat. Rok później Baczyński zaczął chodzić, jak to się wówczas mówiło, w towarzystwie braci Giertugów. Znamy ich skądinąd jako tęgich zbójów. Wspólnie napadli na browar w Dobczycach. Zastraszeni tam Żydzi szybko wydali klucze do skrzyni, gdzie złożone były rzeczy przedstawiające jakąkolwiek wartość. Napastnicy nieźle się obłowili, zabierając srebrną zastawą, drogie materiały, ubrania i biżuterię. Po napadzie towarzystwo się rozeszło, każdy w swoją stronę. Baczyński częściowo spieniężył swoją zdobycz. Wkrótce jednak na rozkaz swego pana został pojmany i zakuty w kajdany. Ten fragment zeznania Baczyńskiego brzmi zadziwiająco, oddajmy zatem mu głos (pisownia oryginalna): “(...) wziąłem siekierkę temu, co na warcie był, ale wtenczas wyszedł był na podwórze z izby, a ja tym czasem nitkę kajdan przeciąłem, co że prędko postrzeżono, zaraz mię znowu okuto. Tak tedy przyszła noc, tak tedy ci, co mnie wartowali, poszli ze mną do szwagra mego Ficka, włodarza w kajdanach, gdzie przyszedszy odkowałem się szwagrową siekierą, którą mi dał. Odkuwszy się tedy, grałem tamże na weselu u Sebastjana Czuickiego”. Tego, co zaszło pomiędzy Baczyńskim i strażnikami, nigdy się nie dowiemy. Być może ktoś ich przekupił.
Zauważmy jeszcze, że Baczyński wykazał się iście góralską fantazją idąc prosto z okowów na czyjeś wesele. Dla nas byłby to przejaw niefrasobliwości, ale często tak właśnie zachowywali się zbójnicy. Szukali nie tylko pieniędzy, ale używania życia i sławy. Byli gotowi wiele ryzykować, by ją zyskać. Nikt chyba nie zliczy, ilu zbójników kończyło swój proceder i życie po publicznych tańcach i pijatykach w karczmach, gdzie zawsze mógł się znaleźć ktoś “życzliwy” i donieść o wszystkim staroście. Również Baczyński w przeszłości dość często w dworach lub na plebaniach raczył się ze wspólnikami wódką, nieraz do nieprzytomności. Szczęście mu dopisywało, tak samo zresztą jak przy wspomnianym pierwszym pojmaniu.
Baczyński zasmakował więc rabunku i łatwego bogactwa. Był więziony i obawiał się o swój los. Po takich przejściach stał się doświadczonym zbójnikiem. Giertugów w tym czasie aresztowano, sam zatem zaczął namawiać innych, by się do niego przyłączyli. Do jesieni 1735 roku grasował rabując dwory, browary, karczmy, plebanie (kościoły oszczędzał), bogatszych chłopów, czasem także pastuchów. Trzon jego kompanii stanowili górale z Gorców: z Ochotnicy – Jakub Jancura, Śpiewak (sprzedawca obrazów), z Kamienicy – Lasak, z Tylmanowej – Bartłomiej Paluch, Jakub Labaniak, Szymon Gabrysik i jego parobek, ale nie brakowało innych, nawet zza węgierskiej granicy. Podobnie jak w Dobczycach szukali przede wszystkim pieniędzy i kosztowności. Nie gardzili i innymi rzeczami: garderobą, belami sukna, bronią, amunicją, żywnością i wódką, które mogli sami zużyć lub sprzedać zaufanym ludziom w dalej położonych wsiach lub nawet miasteczkach. Zdarzały się też łupy zadziwiające. W czasie napadu na dwór w Łętowni, ktoś zaczął bić w dzwony kościelne. Co prawda ksiądz i inni ludzie szybko uciekli, ale rozsierdzeni tym alarmem zbójnicy zemścili się rozbijając sprzęty na plebani, u kościelnego i organisty. Temu ostatniemu Baczyński zabrał klawikord. Przez cały następny dzień siedzieli w lesie za Łętownią i pili wódkę ze dworu, “zaś klawikord, odjąwszy od niego struny i ołowie, spaliliśmy (...), bo go nie miał kto za nami nosić”. Trudno się oprzeć wrażeniu, że czasami rabowali bez zastanowienia, tylko po to, aby zabrać. Nie myśleli, co potem ze skradzionymi rzeczami zrobią.

* * *

Rzeczywistość zbójnicka w tradycji pisanej i tej filmowej jest wspaniała. Obfituje w napady, walki, pościgi, fortele, pojedynki i ukryte skarby. Zeznania Baczyńskiego pokazują to inaczej. Zbójować można było tylko od wiosny do jesieni, a i w tym czasie zbójnik był uzależniony w dużej mierze od przychylności górali. Oni dawali mu jeść, chronili i sprzedawali zrabowane przez niego rzeczy. Najścia na dwory nie były widowiskowe (często właściciele przezornie opuszczali je wcześniej). Uroku takiemu życiu dodawały włóczęga, poczucie swobody i huczne imprezy.
W jednym tylko działalność Baczyńskiego przypominała filmowego Janosika. Przemoc nie była celem działania. Gdy ktoś nie chciał mówić o ukrytych pieniądzach albo w inny sposób zdenerwował zbójników, ci wiązali go, czasem bili lub przypiekali. Najczęściej jednak ofiary nie stawiały oporu, co Baczyński kwituje stwierdzeniami typu: “Nikogośmy tam nie bili, nie piekli” albo: “Wychodząc rozwiązaliśmy Żyda, aleśmy go nie bili, nie piekli”. Nawet chłopa, który wydał ich kolegów na śmierć, tylko związali.
Do wyjątków należą sytuacje w Łętowni i Tłuczani. W tej ostatniej napadnięty Żyd bronił swego domu. Wywiązała się strzelanina, domownicy wylewali na zbójników wrzątek przez okna. Chałupa została wzięta dopiero po pięciu godzinach walki, w której zginęła Żydówka, a jej dwaj pobratymcy zostali postrzeleni. Jak na tak długie zmagania, liczba ofiar zadziwiająco mała. Drugą ofiarą Baczyńskiego była pewna kobieta ze wsi Obidza, która chociaż przypiekana, nie wydała pieniędzy. Zmarła po odejściu napastników. Baczyński dowiedział się o tym dopiero podczas przesłuchania. Skomentował to cynicznie, że “stara była i jej czas nadszedł”.
Kariera Baczyńskiego trwała jak na zbójnika wyjątkowo długo, bo cztery lata. Wpadł w ręce oddziałów zwalczających zbójnictwo, tzw. harników, we wsi Dobra w powiecie limanowskim. Na zamku w Krakowie oskarżyciel publiczny Józef Zuchalski z łatwością przekonał sąd o winie Baczyńskiego. Opowieść zbójnika jasno dowodziła, że “zapomniał o bojaźni Bożej, miłości bliźnich, lekceważył prawa i konstytucje Królestwa”. Wyrok mógł być tylko skazujący.

* * *

Czy to koniec? Baczyński zginął, ale nie był ostatni. Mimo wytężonych działań wymiaru sprawiedliwości zbójnictwo było nadal bardzo dolegliwe. Podróżujący po Karpatach w latach dziewięćdziesiątych XVIII wieku profesor historii naturalnej Uniwersytetu Lwowskiego Baltazar Hacquet musiał uciekać się do zadziwiających fortelów, by uniknąć zguby w górach: “Lecz jak utrzymać dobry stan nerwów, gdy człowiek narażony jest codziennie na niebezpieczeństwo rabunków. W drodze można być obrabowanym z koni i wszystkiego, co człowiek posiada, rabusie pozostawiają w większości wypadków jedynie koszulę, spodnie, kamizele. Z tego spostrzeżenia wyciągnąłem następującą korzyść. Po pierwsze, pozostawiłem w kieszeni nie więcej jak 20–30 guldenów, po drugie, każdy guzik moich spodni i kamizelki został zrobiony z monety pięciodukatowej, obciągniętej skórą i niemożliwą do rozpoznania”. Dopiero w XIX wieku władze austriackie stopniowo zaprowadziły spokój w Galicji.

* * *

Niezwykle interesującym świadectwem dokuczliwości zbójników może być również obraz znajdujący się w korytarzu klasztoru ojców Bernardynów na Czerniakowie w Warszawie. Został namalowany w pierwszej połowie XIX wieku. Przedstawia taniec śmierci – temat niezwykle popularny w Polsce XVII i XVIII wieku. Nieznany autor tego malowidła umieścił w kwaterach otaczających centralną część różne stany w obliczu śmierci. Zaczął w lewym górnym rogu od papieża, potem następują osoby coraz niższej rangi i znaczenia. Po żołnierzu i “sprośnych Turkach” jako ostatni pojawia się “zuchwały góral”.
Pomysł umieszczenia zbójnika na obrazie zdaje się nie być oryginalny. Pierwszy raz podobna scena pojawia się w osiemnastowiecznym tańcu śmierci z kościoła Bernardynów w Świętej Annie na wschód od Częstochowy. Trudno powiedzieć, w jakich okolicznościach powstał ten ostatni obraz. Wiadomo jednak, że do miejscowej ludności niezagrożonej przecież zbójnickimi napaściami, docierały w ten sposób echa wydarzeń z Krakowskiego i w jakiś sposób kształtowały wyobrażenia o góralach. Autor dzieła zaś musiał mieć o nich jak najgorszą opinię, skoro umieścił rozbójnika za nieprzyjaciółmi wiary chrześcijańskiej. Natomiast podpis pod obrazem z Warszawy pozwala uświadomić sobie, jaki los czekał złapanego i osądzonego zbójnika – pal, często też ćwiartowanie i wystawianie członków na widok publiczny aż do ich rozkładu. Baczyński podobno został ścięty, ale badacze nie są tego pewni do końca. Może jako wielki złoczyńca zawisł na haku jak kilkanaście lat wcześniej Janosik?

* * *

O Józefie Baczyńskim-Skawickim możemy przypominać sobie nie tylko na Czerniakowie czy w Świętej Annie. W końcowej części zeznania opowiada on o grabieży u plebana w Mszanie. Oprócz wielu innych sprzętów zabrał też stamtąd “zygarek”. Ukrył go potem “w lesie nad Piwniczną” i dodaje, że “więcej go stamtąd nikt nie wziął”. Leży tam więc do dziś, ale zapewne nie warto go szukać. Wędrując po tych okolicach pozostaje nam tylko pomyśleć o owym “zygarku”, księdzu z Mszany i innych ofiarach zapomnianego polskiego zbójnika.