Andrzej Karpiuk

KARPIEM W OKO
czyli rozmyślania na temat jednej piosenki

Leżę sobie właśnie na moim wyrku w kaliningradzkim (vel królewieckim) mieszkanku i słucham utworu niejakiej Budki Suflera pt. "Cień wielkiej góry". Pierwszy raz słyszałem tę piosenkę ładnych kilkanaście lat temu i wtedy był to po prostu jeszcze jeden świetny utworek Budki. Potem przez kolejnych parę lat nie słuchałem już takiej muzyki, bo przecież Budka Suflera to zabytek i to w dodatku polski. Natomiast ostatnio znowu wpadła mi w ręce ta kaseta. Kto by pomyślał, że ta piosenka naprawdę jest o górach i o wspinaczce?

Zaczyna się tak: "Ona przychodzi chytrze; bez ostrzeżeń i gróźb...; krzyczy pękniętą liną; kamieniem zerwanym spod stóp...; wszystko zaczyna się zwykle; jak każdy wspinaczki dzień...; ściana, droga na szczyt; a potem nagle krzyk; ...Góry wysokie, co im z Wami walczyć karze; ryzyko, śmierć... tutaj wszystko nie jest ważne..." I tak dalej, i tak dalej. Nie jest to może wykwintna poezja, do Ciastka się nie umywa, ale dotyka tak jakoś i porusza... No właśnie, porusza temat śmierci w górach. Zastanawiałem się nad tym ostatnio dość długo i wbrew pozorom wcale nie wymyśliłem nic odkrywczego. No bo cóż tu można wymyśleć, kiedy już wszystko zostało powiedziane i wyartykułowane. I tylko co jakiś czas nowe wypadki w górach przypominają to, o czym się wie od zawsze, przypominają, że jest to sport nie pozbawiony pewnej dozy ryzyka i trzeba to zawsze uwzględniać.

Nie wiadomo gdzie jest ta delikatna granica między wkalkulowanym w wyprawę ryzykiem a ryzykanctwem, nie wiadomo gdzie kończy się przypadek, a zaczyna po prostu nierozwaga, niewiedza i ignoranctwo. No cóż, nie wiadomo. Zbyt wiele czynników wpływa na tę jedną, jedyną chwilę, kiedy wszystko zamiera i następnie przechyla się właśnie w tę a nie w inną stronę. To się po prostu zdarza i potem nie ma już odwrotu. I można już tylko mieć pretensje do siebie i do całej reszty, i nie pozostaje nic innego jak tylko zapalić raz na jakiś czas świeczkę. I patrząc się w jej płomień zastanowić się nad tym wszystkim.

Przypomina mi się takie stare powiedzenie, znane zresztą z licznych westernów: "Dobry Indianin to martwy Indianin". Można by to powiedzenie sparafrazować twierdząc, iż "Dobry alpinista, to żywy alpinista". I coś w tym jest, bo mimo że mnóstwo naprawdę świetnych wspinaczy zginęło w górach, to jednak ostatecznym wyznacznikiem sukcesu jest nie to czy się wejdzie na szczyt, zdobędzie jakąś tam ekstremalną ścianę, lecz czy się stamtąd wróci. I gdy wracając tak z kolejnych wypraw dotrze się już do wspinaczkowej emerytury, dopiero wtedy naprawdę można sobie pogratulować sukcesu. A sukces jest tym bardziej pełen jeśli mimo posuniętego już niekiedy wieku człowiek taki prezentuje wciąż dobrą kondycję. Widziałem kilka lat temu w Beskidzie Żywieckim rześkiego staruszka w wieku ok. 80 lat posuwającego jakimś tam grzbiecikiem z równie rześką staruszką pod ramię. Widok był naprawdę budujący. Wcale nie wiem, czy ten człowiek kiedykolwiek się wspinał, czy jeździł kiedyś w góry wysokie, ale nie ma to większego znaczenia. Chociaż z drugiej strony, czy nie chcielibyście zobaczyć za te kilkadziesiąt lat takiego na przykład Kukuczkę biegającego sobie raźnym truchcikiem po beskidzkich pagórkach i wywijającego żwawo laseczką?

Jest taki rysunek niejakiego Mleczki Andrzeja (album biały, str. 84) przedstawiający zwisającego nad przepaścią starszego gościa. Komentarz przechodzących akurat ludzi jest następujący: "Świetnie się trzyma jak na swój wiek". I o to właśnie chodzi, żeby nie zginąć głupio i za wcześnie, i potem nieźle się trzymać. Czego sobie i Państwu życzę.


[Napisz do nas!]

(c) 2001 Wszelkie prawa zastrzeżone przez SKG.
Informacje o stroni