W czwartek, 05.12.1996 r., w Pałacu Kazimierzowskim Uniwersytetu Warszawskiego odbyło się uroczyste otwarcie, otwartej już od poniedziałku, wystawy zorganizowanej w ramach obchodów 20-lecia SKG.

Przybyło wiele osób, głównie klubowiczów i kursantów. Pokazywano zdjęcia z licznych wypraw, w których, choć w ilościach śladowych, uczestniczyli członkowie naszego zacnego klubu, czyli z Mongolii, Pamiro-Ałłaju, Alp, Kaukazu, Pamiru, Karakorum, Kadaru, Barguzinów, Uralu, Kamczatki, Karpat wschodnich i in.

W sumie było na co popatrzeć, gdyż organizatorzy wybrali naprawdę ciekawe fotografie, które po powiększeniu i odpowiednim wyeksponowaniu rzeczywiście przyciągały uwagę zwiedzających. Jak podają plotki klubowe, w nocy, po owym specjalnym pokazie, ktoś ukradł kilka eksponatów, które zapewne za jakiś czas pokażą się na aukcji w którymś z państw zachodnich. Ale wróćmy do rzeczy.

Spojrzenia pełne ciekawości kierowane były nie tylko na tablice z widokami różnych gór i szczytów, zainteresowanie bowiem budziła także ława zastawiona butelkami szampana i różnymi do niego dodatkami (słone paluszki, krakersy itp.). I jak się okazało - słusznie. Bowiem, gdy tylko zwiedzający napatrzyli się do woli, na środek wystąpił organizator wystawy, nasz klubowy kolega Maciuś Nałęcz i wygłosił przemówienie okolicznościowe.

W kilku zgrabnych słowach, hamując łzy wzruszenia, przywitał zgromadzonych, wyjaśnił cel spotkania, dla "opornych" wyłuszczył temat wystawy. Gdy doszło do finansów, za jego plecami pojawił się Skrzyś, który w ten sposób przypomniał wszystkim, komu zawdzięczają to spotkanie.

Najważniejszy punkt tej części, czyli szampany, miały huknąć w rytm ostatnich słów mówcy, ale niestety, co wyznajemy ze wstydem, zajął się nimi nasz redakcyjny kolega, który nie posiadłszy wcześniej umiejętności otwierania napojów alkoholowych, był sprawcą drobnego zamieszania. W rezultacie nagła, nieoczekiwana eksplozja na moment ogłuszyła wszystkich. Na szczęście panika nie wybuchła, pierwszej pomocy udzielono kilku nieprzytomnym i nieprzyzwyczajonym gościom, którzy odzyskawszy przytomność także podnieśli toast na cześć "Klubiku".

Po tym uroczystym akcencie wszyscy przeszli do sąsiedniej sali na slajdy. Pokaz składał się z pięciu części. Za każdym razem dubbing przygotowywał ktoś inny. Na początku Misiek opowiadał o Mongolii, potem Paweł - o Pamiro-Ałłaju, Wojtek Szypuła - o Karakorum, Tomek Hubski wprowadził nas na szczyty Pamiru i Tien Szanu, a na zakończenie wyruszyliśmy z Butoldem nad Bajkał. Tu warto dodać, że tacie Butoldowi dzielnie sekundowało małe Butoldziątko, które jako najmłodszy klubowicz, przybyło na naszą uroczystość.

Trudno opowiedzieć, jakie wrażenia wywołały na widzach slajdy. Przed oczyma mieli przecież wspaniałych mężczyzn i dziką, nieprzychylną człowiekowi przyrodę. Wartka akcja opowiadań zatykała dech w piersiach, podnosiła ciśnienie krwi. Co wrażliwsi, by ostudzić rozgrzane czoła, wychodzili na świeże powietrze (i już nie wracali!). W tym też miejscu należy zwrócić uwagę na olbrzymi hart ducha klubowiczów. Oni bowiem, zaprawieni w zmaganiach z naturą wytrzymali do końca pokazu. Nikt nie zemdlał, nikogo nie wynieśli, wszyscy wiernie sekundowali przygodom swoich kolegów.

Impreza zakończyła się o 20:15, co wiemy dzięki uprzejmości pani z obsługi budynku, która widząc twarze wychodzących w trakcie pokazu, zatroszczyła się o pozostałych i delikatnie zasugerowała, że czas już kończyć.