Dzisiaj poprowadziłem moje pierwsze VI.3. Śmiejesz się? Nie ma się czym chwalić? No tak, kolesie robią obecnie jakieś niebotyczne, niewyobrażalne VI.7 czy inne 8c+. Ale zrób sam! Ach tak, teraz to jestem z kolei chudym pedałem. Z dwojga złego wolę być chudym niż grubym. Ale rzeczywiście, czymże jest w dzisiejszych czasach prowadzenie drogi o takich średnich w gruncie rzeczy trudnościach, robionej już przez dwa albo i trzy pokolenia wspinaczy... Patrząc subiektywnie, to jednak czegoś dokonałem. Choć ile mnie to kosztowało: już nie pamiętam, ile razy się przystawiałem, latałem i znowu patentowałem i próbowałem. Po prostu wymęczyłem. Może VI.3 to już dla mnie za dużo, może już wystarczy tego szaleństwa... Z drugiej strony, kiedyś myślałem sobie, że będę gość, jeśli zrobię Krew, Pot i Łzy (choć to nominalnie tylko VI.2, ale jakie!). A jeszcze nie zrobiłem i nadal nie czuję się gotów. Czyżby to jeszcze mnie czekało? Czyżbym już zaczął myśleć o czymś nowym, trudniejszym? Czy chcę jeszcze? Czy nie mam dość? Choć ścięgna naciągnięte, że szklanki piwa nie mogę podnieść, czy chcę więcej?

* * *

Na początku były Beskidy. Schroniska w Żywieckim i namiot w Bieszczadach. Tarnica, Turbacz i Babia Góra (och! to już-prawie-Tatry). Wzdłuż i wszerz, po szlakach, po ścieżkach i prosto przez las. I nigdy nie zrealizowany zamiar przejścia trasy Ustrzyki-Ustroń. Największe wydarzenie to zakup kurtki puchowej: nareszcie przestałem marznąć i polubiłem góry zimą. Wyjazd w Gorgany, Świdowiec i Czarnohorę to zamknięcie etapu. Co jeszcze pozostało w Beskidach?...
Więc co dalej? Ano właśnie: dalej. Dalej i wyżej. "Dalej" jest wiele miejsc: Ural, Zabajkale, Mandżuria, "kapusta pekińska". Jeszcze dalej to już tylko morze, plaża i wczasy z wrzaskliwą rodziną. Więc nieco bliżej, za to wyżej. Na początek padły Rysy. Oho, to już zupełnie inna zabawa. To już góry typu alpejskiego. Tu już się nie wędruje, tu się wchodzi na szczyty, na granie. Tu już trzeba uważać, tu już można skręcić kark. Tylko dlaczego tych gór tak mało! Biegiem przez Słowację, po szlakach i poza nimi. I co dalej?
Póki co, grań Tatr Zachodnich zimą. Tak, to coś dla twardzieli, a i szczęścia trochę się przyda. Wcale nie musi puścić za pierwszym razem, nie musi też za piątym. Ale podoba się. Czas na większą rozgrywkę.
Rzut oka dalej i wyżej, i na co trafiło? Kaukaz. Na Kaukazie Kazbek. I już wiem, że kocham lodowce. Jeszcze tylko Elbrus i... zmiana sytuacji ogólnej powoduje, że prościej, bezpieczniej i taniej jest wyjechać w Alpy. Mont Blanc, Dom, Monte Rosa - te najwyższe pokonane. Tyle, że drogami normalnymi są to zwyczajne wysokie bałuchy. No oczywiście, skala nie ta co tatrzańska, nie te odległości, nie ten wysiłek, w ogóle zupełnie coś innego. Ale w koncu, ile można deptać śnieg, choćby i powyżej czterech czy pięciu tysięcy metrów?
Na szczęście są jednak jeszcze inne dogi - wspinaczkowe. Tak, puściło coś tam w Tatrach, puścił też Matterhorn i parę innych. Niby coś już zrobione, ale północna ściana Eigeru czeka...

* * *

Wspinać zacząłem się kila lat temu. Z konieczności. Skończyły się studia i weekendy w skałach to była jedyna możliwość wyjazdów. Spokojnie, nienerwowo, słonko, trawka, wygrzana skała, jakieś VI, VI.1+ na wędkę, kilka piw... Ot, takie proste radości. W zasadzie to nawet wspinać się nie trzeba. Czyżby tak miał wyglądać koniec kariery?
Nie! Jeszcze nie teraz. Robię ambitne plany. Po pierwsze, poważne wspinanie w Tatrach. Nie jakieś tam trzy wyciągi "klasycznej" na Mnichu czy Zamarłej, czy wielkie rzęchy wielkich ścian. Coś prawdziwie mocnego, żeby ciarki przeszły. Po drugie, solidny trening i ostro w skałach. Jeszcze pokażemy na co stać nas, trzydziestolatków.

* * *

W Tatrach nieostrożne żywcowanie na podejściu w "turystycznym" terenie skończyło się dotkliwymi potłuczeniami. Zimą lawina zwaliła mnie z nóg. Utrzymałem się na wierzchu. Miałem szczęście... Inni nie mieli.
Dzisiaj poprowadziłem moje pierwsze VI.3. Pół roku pakowania i parę wyjazdów patentowania. Mam dość. Więcej mi się chyba nie chce.

* * *

Wieczorem spojrzałem w lustro. Kolejny siwy włos i chyba pierwsza zmarszczka. Co dalej? Czas umierać?