Dania to nietypowe miejsce dla członków klubu górskiego, bo nie ma tu ani szczytów, ani lodowców, co najwyżej pagórki i morze. Ale tak się składa, że to właśnie tam spędziłam przełom sierpnia i września bieżącego roku, porzucając plecak i górskie buty na rzecz czerwonego dwukołowca i wypchanych sakw rowerowych.

Podróż

O tym, że Polska nie sprzyja rowerzystom wie każdy, kto raz próbował wyjechać na ulicę. Ale najlepiej można się o tym przekonać korzystając z usług PKP. Muszę przyznać, że przewóz rowerów z Suwałk do Świnoujścia (z jedną przesiadką) i z powrotem (z dwiema) bardziej dał się nam we znaki niż dwa tygodnie pedałowania po duńskich drogach, świetnie przygotowanych dla rowerzystów.

Kopenhaga

Po nocy spędzonej w fotelach lotniczych na promie lądujemy w Kopenhadze. I co dalej? Chwila konsternacji nad mapą i przewodnikiem i ruszamy na poszukiwanie kempingu. Trzeba tylko przejechać przez pół miasta! Zaciskając ręce na kierownicy, włączamy się do ruchu. Początkowo nieśmiało, oglądając się niepewnie na nadjeżdżające samochody i próbując odczytać obco brzmiące nazwy ulic. Po kilku przecznicach czujemy się już całkiem pewnie w sznurze rowerzystów spieszących do domu, pracy lub na zakupy.

Kopenhaga jest gwarna i pełna życia. W centrum na każdym kroku spotykamy tłumy turystów. Szybko uciekamy z zatłoczonego głównego deptaku i zanurzamy się w plątaninę wąskich uliczek pełnych kolorowych kamienic. Dopiero tu można poznać prawdziwy klimat tego miasta. Odwiedzamy Małą Syrenkę. Pijemy piwo nad kanałem, przyglądając się przechodzącym ludziom. Słychać angielski, niemiecki, czasem polski i oczywiście duński, z którego nie rozumiemy ani słowa.

W drogę

Z Kopenhagi ruszamy na północ, w stronę Roskilde. Przewodnikowe ostrzeżenia o sile zachodnich wiatrów okazują się prawdziwe. Słowo „wieje" nie oddaje rzeczywistości nawet w połowie, ale że Redakcja nie zezwala na użycie słów niecenzuralnych pozostańmy przy tym. Wieje! Po kilkudziesięciu kilometrach pod wiatr marzymy tylko o ciepłym posiłku i śpiworku. Mimo zmęczenia zwiedzamy jeszcze Muzeum Okrętów Wikingów, w którym znajdują się doskonale zachowane fragmenty pięciu oryginalnych łodzi odnalezionych na dnie fiordu.

Następnego dnia jest już lepiej i można się wreszcie rozejrzeć po okolicy. Dania to kraj przeważnie rolniczy, więc dokoła głównie pola, puste o tej porze roku i wiatraki, które zaopatrują w prąd okoliczne gospodarstwa. Przejeżdżamy przez urocze wioski pełne małych kolorowych domków krytych słomą. Czuję się przez moment jak w baśniach Andersena. Nic dziwnego, w końcu właśnie tutaj powstały.

Dojeżdżamy do portu w Kalundborgu, skąd mamy nadzieję przeprawić się na Półwysep Jutlandzki. Niestety, ceny biletów niemile nas zaskakują. Przeliczywszy nasze skromne fundusze decydujemy się zostać na Zelandii i kierujemy się na północ - nad morze.

Morze

Muszę przyznać, że nigdy morza nie lubiłam, a leżenie na plaży było dla mnie najgorszą karą. Ale tutejsze morze mnie urzekło - zmiennością, kolorami, przestrzenią. Jedziemy ścieżką wijącą się nad samym skrajem klifu. Przed nami niebo stapia się z morzem, za nami czerwienią się krzaki dzikiej róży. Mijamy kolejne rybackie wioski. Biedniejsze niż te w pobliżu stolicy, ale dużo bardziej prawdziwe. Ludzie sympatyczni, zawsze chętni do pomocy. Jakiś mężczyzna stojąc na deszczu tłumaczy nam jak dotrzeć na kemping. Panie w recepcji uśmiechają się na widok rowerów. „Z Polski?" - dziwią się (rodacy rzadko docierają dalej niż do Kopenhagi). „Polskie nazwiska są trudne." - powtarzają. Ha! Ciekawe co by powiedziały na Brzęczyszczykiewicza?

Trochę historii

Jako studentka anglistyki nie mogłam nie odwiedzić zamku w Helsingorze, z którego Szekspir uczynił siedzibę Hamleta. Przy wejściu witają nas portrety Szekspira i cytaty ze sztuki. A dalej różne ciekawostki z życia duńskich elit z XVI wieku, m. in. menu trzydziestodaniowej uczty. Snujemy się przez chwilę po zamkowych murach. W pewnym momencie widzimy małego pana z dużym aparatem, który usiłuje zrobić zdjęcie zamku. „Ni cholery się nie mieści!" - słychać. Jak w domu.

Helsignor to nieduże miasteczko pełne kolorowych średniowiecznych domów i... Szwedów w stanie wyraźnie wskazującym na spożycie dużych ilości duńskiego piwa, ponoć tańszego niż ich rodzime. Wrócą do domu ostatnim promem. My też, niestety, musimy już wracać. Jeszcze tylko ostatnie dni w Kopenhadze (spędzone w namiocie, bo padało) i znów nocna podróż promem. Dania żegna nas deszczem, a Polska wita informacjami o ataku na World Trade Center.

Informacje praktyczne

Dania, jak wszystkie kraje skandynawskie, jest niestety droga. Ale zabierając jedzenie z Polski, śpiąc na kempingach i korzystając z darmowego transportu można wyżyć za ok. 80 DKK (ok. 40 zł) dziennie. Na większości kempingów są kuchenki gazowe, więc nie ma problemu z gotowaniem. We wrześniu niektóre kempingi są czynne tylko w weekendy, co znaczy, że w tygodniu nie ma nikogo z obsługi i można spać za darmo. Niestety, zabronione jest spanie na dziko.