Refleksje wyjazdowe

6 kwietnia 2002 (zdesperowana ofiara kilkugodzinnego bólu głowy)

Ta pękająca głowa jest po to, żeby przestać marnować czas, kiedy głowa pracuje normalnie, żeby zacząć doceniać głowę. To jest jedyna głowa, jaką masz. Uszanuj swoją jedyną głowę, nie zamartwiaj jej niepotrzebnie. Nie torturuj jej suszarką do włosów (może też zbyt częstym myciem?). Daj jej się wyspać, daj wypocząć, nie przeciążaj swojej jedynej głowy pracą. Nie myśl za dużo, nie główkuj. Nie zapominaj o innych częściach ciała. Nie koncentruj się tylko na głowie. Biedna głowa. Zdecydowanie za bardzo ją eksploatujesz. A dłonie? - nuty czekają! A nogi? - Łazienki też. I góry!

Dotlenić głowę. Dać jej trochę zieleni i śpiewu ptaków zamiast betonu, szkła, stali i jazgotu samochodów. Niech odpocznie od czytania na raz wieści z kraju i ze świata, od analizowania cyferek, od ekranu komputera. Niech do niej nie dochodzą żadne inne bodźce poza błękitem nieba. Niech kliknięcie myszki zamieni się w trzask łamanych gałęzi i płonącego ogniska. Pod strzechą namiotu albo w pustawej izbie schroniska niech głowa spocznie bezpiecznie bez tykającego bezlitośnie budzika w pobliżu.

12 kwietnia 2002 (pociąg relacji Warszawa Wschodnia - Zakopane)

Kolejowy ruch i bezruch. Sokiści. Piwo jasne, piwo. Wybuchy śmiechu za ścianą. Błoga ciemność przedziału kontra piekielnie jasne jarzeniówki w korytarzu. Zasłonek brak. A niby po co? Powieki nie wystarczają? Temperatura w przedziale - wszystkie możliwe ekstrema, tylko nie "normalność". Czyżbyśmy byli na dobrej drodze?

13 kwietnia 2002 (w pustawej izbie schroniska na Wielkiej Raczy)

Stypa. Nie żebyśmy kogoś pożegnali. Wręcz przeciwnie - nie możemy się doczekać. Nosy spuszczone na kwintę, ani mru-mru. Zniecierpliwienie, irytacja, czy tylko zmęczenie? A może po prostu nie jesteśmy "tu i teraz"? To gdzie jesteśmy? Dobre pytanie.

No bo czy ława w jadalni schroniska może konkurować z pniakiem na szczycie góry, z nocnym, zachmurzonym niebem, wyjącym wietrzyskiem i palącym się na przekór wszystkiemu ogniskiem? Czy kapcie i suche pachnące skarpetki wygrają z ciężkim przemokniętym buciorem przypiekanym przy ognisku? Nie wygrają.

Wygrywa czas. Dopala resztę gałęzi. Wykańcza kiełbaski. Wysusza kubki. Dusze siedzących w jadalni mruków wracają do swoich ciał. Ożywiają się na widok mężczyzny z gitarą i reszty zespołu. Pustawa dotąd izba schroniska zapełnia się ludźmi i muzyką. Muzyka - to niby tylko kombinacja dźwięków drgających strun: gitary i głosu. No, ale przecież nie tylko, coś jeszcze.

14 kwietnia 2002 (medytacje poranne z widokiem na Beskid w kapuśniaku)

Czekam na mądre myśli, a one sobie uciekły. Biegają po horyzoncie. W zachwycie? W próbie ogarnięcia? Nie dają się zebrać do kupy. Skaczą po czubkach drzew. Zaglądają do dolin. Błądzą po jarach. Gonią chmury. Tańczą w takt spadających kropel. Razem z wiatrem zwiedzają zakamarki schroniska.
Myśli uciekły, głowa odpoczywa. A ja chcę więcej. Chcę zrozumieć, co sobie myśli wyobrażają, co je tam gna. Myśli wariatki, a ja - biedna, normalna - nie umiem ich pojąć. Mogę tylko dać im czasami poszaleć.