Zaproszenie zza Kanału 


W tym roku zamiast zadośćuczynić rodzimej tradycji i spędzić Wielkanoc przy jajku (tak jak na porządnych ludzi przystało), postanowiliśmy udać się do dalekiej krainy, gdzie mężczyźni chodzą w spódniczkach, a jeziora są zamieszkane przez legendarne potwory. Mówi się, że w Szkocji wszystko - od tradycyjnych strojów począwszy, a na pogodzie skończywszy - bywa w kratkę. Nam na szczęście aura sprzyjała. Przez cały pobyt tylko jednego dnia niebo trochę się zachmurzyło, a nawet skropiło nas wiosennym deszczem. I wierzcie mi albo nie - był to właśnie lany poniedziałek. A my w swojej naiwności myśleliśmy, że wyjeżdżając z Polski uda nam się uciec od wody. Los jednak chciał inaczej i trafiliśmy z deszczu pod przysłowiową rynnę. Szczęśliwie pozostałe dni były niespotykanie słoneczne, wręcz upalne. Twarze mamy teraz tak spalone słońcem, że wszyscy nas podejrzewają o wylegiwanie się na jakiś egzotycznych plażach. Nikomu nawet do głowy by nie przyszło, ze święta spędziliśmy na północnych krańcach Wielkiej Brytanii, gdzie zwykle wszystko spowite jest gęstą mgła. To ewenement, żeby cały tydzień niebo tam było błękitne. Każdego wieczoru dziękowaliśmy niebiosom za to, że są dla nas tak łaskawe. 

* * * 

Wybierając się do Szkocji raczej nie uda się ominąć Londynu. Przez to ogromne, kosmopolityczne miasto wiodą bowiem wszystkie linie komunikacyjne, bez względu na to czy zdecydujemy się lecieć samolotem, czy też jechać autobusem. Wbrew pozorom przelot z Londynu do Szkocji nie rujnuje budżetu przeciętnego śmiertelnika. Zdecydowaliśmy się na tę opcje nie tylko z tego powodu, aby oszczędzić czas, ale również i trochę pieniędzy. Za autobus musielibyśmy zapłacić co najmniej trzy razy więcej. A tak, już po kilkudziesięciominutowym locie byliśmy w Glasgow, sercu Szkocji. 
Pierwsze kroki skierowaliśmy do wypożyczalni samochodów, w której mieliśmy zarezerwowanego Forda Ka. I tu czekała nas pierwsza niespodzianka. Klient, który wynajął ten samochód przed nami miał stłuczkę i nasz Fordzik nadawał się już tylko i wyłącznie do warsztatu. Firma jednak stanęła na wysokości zadania i wychodząc z założenia "klient - nasz pan", zaproponowała nam w ramach zadośćuczynienia Nissana Primerę. Oczywiście bez żadnej dopłaty! I w taki oto sposób, zamiast samochodu z pierwszej grupy cenowej, dostaliśmy ogromnego, przepięknego Nissana z piątej, najwyższej grupy. Gdy zaprowadzono nas na parking nasze uczucia ewoluowały od niedowierzania, poprzez zachwyt, aż do euforii. 

*Samochodem po Szkocji

No i w końcu mogliśmy wyruszyć na wyprawę naszych marzeń. Przez siedem dni objechaliśmy całą Szkocję wzdłuż i wszerz, nabijając na liczniku ponad 1000 mil (dla mniej zorientowanych - to około 1600 kilometrów). Nadspodziewanie szybko przyzwyczailiśmy się do jazdy po lewej stronie drogi, do zmiany biegów lewą ręką i do objeżdżania rond zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Choć musze przyznać, że na początku wcale nie było to łatwe (te nieszczęsne biegi!). Przez pierwszy dzień za każdym razem wyciągałam prawą rękę i dopiero po chwili docierało do mnie, iż skrzynia biegów jest po drugiej stronie. Jakie to szczęście, że Anglikom nie przyszło do głowy zamieniać miejscami pedału gazu z hamulcem!
Malownicze krajobrazy zachwyciły nas już pierwszego dnia, tuż po opuszczeniu Glasgow. Kolejne dni sprawiały, ze coraz bardziej zakochiwaliśmy się w tej krainie. Najcudowniejsze miejsca widzieliśmy z dala od turystycznych szlaków. Turystyka masowa koncentruje się zazwyczaj w takich miastach jak: Glasgow, Edynburg, no i oczywiście wokół jeziora Loch Ness. Pozostałe zakątki są jakby wyizolowane, przynajmniej o tej porze roku. Mieliśmy okazje odbyć kilka niezapomnianych trekkinów, wśród cudownych gór Highlandu, przejrzystych jezior i niespotykanych formacji skalnych. Podziwialiśmy strzeliste klify, romantyczne, pełne tajemnic średniowieczne zamki oraz ciągnące się w nieskończoność, porośnięte wrzosem łąki. Podobno na jesieni, kiedy wrzosy zaczynają kwitnąć, wzgórza Szkocji nabierają niepospolitej fioletowej barwy. W kwietniu jeszcze wszystko tonęło w zieleni.
Wiosna to najdogodniejsza pora na podróże po Szkocji, bo chociaż temperatury zwykle nie przekraczają 15 stopni, to jednak jest więcej szans na słoneczna pogodę niż w miesiącach letnich. Ponadto w wakacje wylęgają się miliony kaledońskich muszek (midges), które potrafią obrócić nawet najlepiej zaplanowany wyjazd w mordęgę. Na te maleńkie muszki-wampirki nie ma żadnego sposobu. Konia z rzędem temu, komu udałoby się stworzyć odpowiedni specyfik, odstraszający te maleńkie potwory. Niestety na razie żadne środki nie skutkują. 

Nietypowe spotkanie

Jedną z najbardziej niesamowitych przygód, która zdarzyła się nam w Szkocji, było spotkanie ze stadem reniferów. Podczas wyprawy w góry Cairngorms (w pobliżu miejscowości Aviemore) nagle stanęliśmy oko w oko z dużą grupą tych łagodnych i przyjaznych zwierząt. Było ich tam może z pięćdziesiąt. Musiały być oswojone, bo na nasz widok, zamiast uciekać, zbliżyły się, by przeszukać nam kieszenie. Nie mam pojęcia, na co liczyły. A może ktoś z was wie, co należy do smakołyków renifera? Czym Święty Mikołaj je obłaskawia? Kontrola naszych kieszeni i plecaków była tak szczegółowa, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby te renifery w poprzednim wcieleniu nie pracowały w straży granicznej lub służbie celnej. W każdym razie nie mieliśmy żadnych smakołyków, więc zwierzęta odeszły od nas zawiedzione. Chyba dały cynk innym, że ci turyści to jacyś oszuści, którzy w zamian za pozowanie do zdjęć nie dają nic do jedzenia, gdyż inne już do nas nie podchodziły. 

Wyspa Skye i whisky

Jednak miejscem, które nas najbardziej oczarowało była bez wątpienia Wyspa Skye. Ta względnie mała wyspa położona na zachodnim wybrzeżu nie bez powodu bywa nazywana "Szkocją w pigułce". I rzeczywiście - wspaniałe górskie krajobrazy, zielone łąki, na których pasą się niezliczone stada owiec, a także zapierające dech w piersiach klify wysokie na kilkadziesiąt metrów godnie reprezentują cały region. Można się tu zaszyć nawet na kilka tygodni. Wyspa Skye jest obowiązkowym punktem programu również dla tych, których fascynują tajniki wytwarzania whisky - tradycyjnego trunku Szkocji. W małej, malowniczej miejscowości Talisker znajduje się gorzelnia, z której ten złotawy napój płynie do wszystkich zakątków ziemi. Nie tylko można tu poznać tajemnice, w jaki sposób ze zwykłego zboża i wody powstaje whisky, ale dla chętnych organizowana jest darmowa degustacja. Chociaż prawdę mówiąc i bez degustacji w głowach nam się kręciło od samego aromatu. 

Jezioro Loch Ness

Po wyprawach w dzikie zakątki Szkocji przyszła kolej na zwiedzanie bardziej turystycznych miejsc. Będąc nad jeziorem Loch Ness wyruszyliśmy na poszukiwania potwora, o którym głośno na całym świecie. Niestety, i tym razem bestia ukryła się w szmaragdowych toniach jeziora i nawet lornetka na niewiele się zdała. A trzeba przyznać, że potwor ma się gdzie chować - głębokość jeziora w niektórych miejscach sięga 200 metrów! Cóż, może następnym razem będziemy mieli więcej szczęścia... Na pocieszenie udaliśmy się do zamku Urquhart, którego malownicze położenie tuż na brzegiem jeziora sprawiło, że nie mogliśmy oprzeć się pokusie urządzenia kolejnej sesji zdjęciowej. A było co fotografować! 

Edynburg

Ostatni dzień spędziliśmy w Edynburgu, stolicy Szkocji, przepięknie położonej na wzgórzach nad zatoka Firth of Forth. To urocze miasto, nad którym góruje średniowieczny zamek, najlepiej zwiedzać, gubiąc się w labiryncie wąziutkich i malowniczych uliczek. Wiekowe kamienice i strzeliste, gotyckie kościoły nadają temu miejscu niepowtarzalny charakter. Raz do roku, w sierpniu, Edynburg jest świadkiem organizowanego z wielkim rozmachem festiwalu. Zjedzą się tu wtedy tysiące turystów. Podziwiając parady Szkotów ubranych w swoje kraciaste spódniczki i grających na dziwacznych piszczałkach, zwanych kobzami, można się wiele dowiedzieć o kulturze i tradycjach tego regionu. Niestety tym razem ta przyjemność nas ominęła. Ale kto wie, być może już w sierpniu uda nam się ponownie zawitać w te progi. Bo wierzcie mi, kto raz tu przyjechał, będzie chciał wracać jak najczęściej.