Jura według wielbicielki Barei
Żelazko
Okoliczności przyrody: wieś rzut beretem od Pustyni Błędowskiej i hoteli1 w Ogrodzieńcu, godzina osiemnasta, czyli ciemno, głodno i chłodno. Zwabiona zapewnieniami pana w stanie wskazującym na spożycie czwórka wędrowców po całodziennych atrakcjach stanęła przed szkołą mającą zarazem pełnić rolę schroniska młodzieżowego wedle słów wyżej wymienionego miejscowego, a ściślej mieszkańca Ryczowa, wsi sąsiedniej. Egipskie ciemności spowijające domniemany budynek szkolny skłoniły turystów do zasięgnięcia języka. Intuicja ich nie zawiodła i już w pierwszym domostwie oprócz numeru telefonu komórkowego do nowego właściciela tego pozbawionego prądu i ogrzewania budyneczku zostali obdarowani cennymi radami, "że na drugi raz to trzeba dzwonić wcześniej, bo nikt bez wyraźnego polecenia pana z Krakowa (nabywcy żelazkowej szkoły - przyp. autorki) drzwi do schroniska nie otworzy!". Jednak coś w kobiecie drgnęło i kazała iść do baru "Pod kasztanami", gdzie "pokój mają i być może go wynajmą, o ile jest wolny oczywiście". W wyżej wspomnianym miejscu oczom wędrowców ukazała się pani Mariola bądź Jola (tu zdania są podzielone), która nie dość, że zgodziła się ich przenocować w przybarowym pokoiku (kaloryfer, prąd, kabina prysznicowa), to na dodatek obniżyła cenę z racji mającej się odbyć w lokalu dyskoteki (dla zainteresowanych - prowadzonej przez DJ TRAXX'a). Zachęceni uśmiechami i życzliwością personelu przybysze postanowili się posilić. Zapoznawszy się z prawie standardowym menu (brak pierogów) i nie chcąc wyjść na miastowych postanowili zamówić podsmażaną kiełbasę.
Uczestnik grupy: Dla mnie będzie kiełbasa!
Pani Mariola vel Jola: Tu nikt nie zamawia kiełbasy. Nawet chleba nie mamy! O!
Grupa: My mamy chleb. Możemy przynieść!
Pani Mariola vel Jola (uśmiech): Nie, ale kiełbasy nie podam.
Grupa (zerknięcie w kartę): To może bigos?
Pani Mariola vel Jola: Musiałabym zobaczyć czy coś mam w zamrażarce. Ale chyba nie...
Grupa (gra w otwarte karty): To co pani poleca do jedzenia?
Pani Mariola vel Jola (uśmiech): Nic!
Grupa: Ale gdyby pani musiała coś polecić?.
Pani Mariola vel Jola: Jak już to ludzie zamawiają zapiekankę lub hamburgera.
Grupa (uśmiech): To my zapiekanki prosimy!
Uczestnik grupy: Dla mnie będzie kiełbasa!
Pani Mariola vel Jola: Tu nikt nie zamawia kiełbasy. Nawet chleba nie mamy! O!
Grupa: My mamy chleb. Możemy przynieść!
Pani Mariola vel Jola (uśmiech): Nie, ale kiełbasy nie podam.
Grupa (zerknięcie w kartę): To może bigos?
Pani Mariola vel Jola: Musiałabym zobaczyć czy coś mam w zamrażarce. Ale chyba nie...
Grupa (gra w otwarte karty): To co pani poleca do jedzenia?
Pani Mariola vel Jola (uśmiech): Nic!
Grupa: Ale gdyby pani musiała coś polecić?.
Pani Mariola vel Jola: Jak już to ludzie zamawiają zapiekankę lub hamburgera.
Grupa (uśmiech): To my zapiekanki prosimy!
Na polnej drodze
Okoliczności przyrody: polna droga prowadząca do miejscowości Chechło, niedzielny poranek (dodajmy: po dyskotece w Żelazku), opadająca mgła, przenikliwe zimno, jednym słowem warunki wyjątkowo niesprzyjające wystawieniu nosa spod kołdry. Grupa podzieliła się na idącą żwawszym krokiem część żeńską i kontemplującą widoki część męską. Dystans (odległościowy oczywiście) między parami zwiększał się. Nagle dziewczyny usłyszały za swoimi plecami warkot silnika i ich oczom ukazało się czerwone cinquecento z dwoma panami pod wpływem oraz psem rasy ratlerek o imieniu Kropka.
Panowie: Cześć dziewczyny! Co tak idziecie? Podwieziemy was! (zgaszenie silnika)
Żeńska część: Nie dziękujemy! My sobie damy radę. Spacerujemy.
Panowie: W Chechle jest parę barów. Nie boicie się tak same iść? (gmeranie przy drzwiach)
Żeńska część: Nie... Za nami idą koledzy! Razem idziemy! (dodanie sobie odwagi)
Panowie: A, gdzie oni są? Będzie z pół kilometra, za pagórkiem! (satysfakcja z ocenienia odległości)
Żeńska część: Eee, nie... (nic innego nie przychodzi do głowy)
Panowie (gmeranie): Macie tu dziewczyny od nas chusteczki higieniczne, bo my pracujemy w Kluczach. Velvet znacie? (ręce z paczkami chusteczek higienicznych)
Żeńska część: Dziękujemy! (próba pogłaskania psa zakończona niepowodzeniem; Kropka pokazuje zęby, a jej właściciel oznajmia z dumą: Moja szkoła!)
Łazy
Okoliczności przyrody: schronisko PTSM w Łazach, około czterech kilometrów od szosy prowadzącej do Krakowa, zagubione pośród dolin, czyli miejsce, do którego w listopadzie przysłowiowe wrony nie dolatują. Grupie zostaje przydzielony przytulny pokój, ma w dodatku do dyspozycji kuchnię i dwa koty do głaskania. Tuż przed rozpoczęciem przygotowania posiłku staje się świadkiem daremnych prób interwencji w recepcji ze strony Norweżki. Postanawia pomóc obu stronom. Nie będziemy w tym miejscu wprowadzać czytelnika w meandry buchalterii polsko-norweskiej, dość powiedzieć, że tym razem dobre intencje naszych rodaków wobec cudzoziemca, obróciły się przeciw nim. A całe zamieszanie trwało co naj-mniej godzinę. Sytuację załagodzono, lecz żal po obydwu stronach pozostał. I tu oddajmy głos pani recepcjonistce, która powiedziała o Norweżce:
- Przecież ona nie mówi po polsku, a w dodatku, skąd ona się tu wzięła?! Doprawdy nie wiemy!
* * *
Dnia drugiego po powrocie ze spaceru:
Grupa: Poprosimy klucz od siódemki!
Nowa pani recepcjonistka podaje klucz.
Grupa: Należność za drugą noc uregulujemy za chwilę! (nauczeni doświadczeniem dnia poprzedniego do spraw finansowych podchodzimy z należytym respektem)
Nowa pani recepcjonistka: To Państwo już tu spali?
1Wspomnienie o hotelach ma niebagatelne znaczenie. Mianowicie w ryczowskim sklepie skomplementowane dziewczęta nieopatrznie przyznały się, iż są ze stolicy. W niedługi czas potem zatroskany kolega skierował do pani sklepowej zapytanie o możliwości noclegowe w okolicy.
Pani: Przecież mogliście nocować w Ogrodzieńcu. Tam są hotele.
Kolega: Ale jest drogo.
Pani: Przecież jesteście z Warszawy!