Wspomnienia z Turkmenii

 

Za nami było prawie sześćset kilometrów drogi przecinającej największą w Azji Środkowej pustynię Kara-kum, z położonego na północy kraju - Taszauz do Aszchabadu - stolicy Turkmenistanu. Droga to za dużo powiedziane. To raczej wąski pas asfaltu poprzedzielany szczelinami niczym lodowiec, dziurawy jak kretowisko, zalany falami wszędobylskiego piasku. Wijący się czasem wśród wydmowych wąwozów, nieraz dumnie przecinający krzaczastą półpustynię. Pozdrawiający wędrowców, którzy ośmielili się nim posłużyć. Przynoszący zarobek tym nielicznym szczęśliwcom, którzy sklecili z paru desek schronienie, gdzie sprzedają zimną colę i gorące szaszłyki.
Autobus, który miał być nowoczesnym pojazdem linii Turkmen Express z klimatyzacją i zimnymi drinkami, okazał się starym rosyjskim gratem z przytwierdzonym dla żartu na masce znakiem firmowym Mercedesa. Klimatyzacja owszem była, ale naturalna - z wywietrzników na dachu, a rolę drinków pełnił stakan z wodą, która w połowie drogi osiągnęła chyba temperaturę otoczenia.

Ostatnia kontrola