Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się, że po powrocie z Tatr, Bieszczadów lub innych gór myślałeś o tym jak by to było fajnie, gdyby ktoś zburzył wszystkie schroniska, powysadzał drogi i mosty, pozasypywał szlaki? Może widziałeś siebie z wielkim karabinem maszynowym w dłoniach, oczyszczającego górskie ścieżki z niedzielnych, ceprowatych, z twarzami (mordami!) debili, w sandałach, w szpilkach, z chebakami zamiast plecaków, w nieestetycznej bieliźnie, z brzucha-mi, z radiomagnetofonami, ze Śląska, z Wybrzeża, z Mińska (sorry Misiu), ................................ (tu miejsce na wpisanie twoich ulubionych epitetów) turystów. (Jeśli przypadkiem jesteś wegetarianinem i brzydzi cię widok krwawej posoki użyźniającej Bieszczadzkie połoniny, zawsze możesz sobie wyobrażać, że to Szaman trzyma ten karabin.)

Jeśli kiedykolwiek zdarzyło ci się... Nie, wcale nie musisz pędzić do Dziadka (lub jakiegoś jego kumpla po fachu), po prostu jedź w KADAR.

Wyobraź sobie góry podobne do Tatr, tylko trochę wyższe i znacznie rozleglejsze. Trzytysięczne szczyty z małymi lodowczykami, a w dole przepastne doliny w których panoszy się prawie dziewicza tajga (tu mała zagadka: dlaczego wyrażenia "prawie dziewicza" można użyć z rzeczownikiem "tajga", a z "kursantką" to brzmi już jakoś dziwnie?). Krystalicznie czyste jeziora, które tylko czekają, żebyś zechciał rozbić w ich pobliżu namiot. Ryby w rzekach, grzyby i jagody w lesie, kupa latającego ścierwa w powietrzu - tak, to obraz raju. A na dodatek raju bez strażników (czytaj filanców) i zakazanych drzew.

A teraz trochę szczegółów:

Dojazd: nic prostszego - 6 dni płackartą i dojeżdżasz do Czary, uroczego miasteczka na BAM-ie. To w miarę typowa osada na tej linii. Trochę bloków, które wyglądają jak gdyby zbudowano je od razu stare, obok drewniane rudery jak z latynoskich slamsów, a wokoło masa pordzewiałych rusztowań, silosów i dźwigów, doły na fundamenty, spychacze i opustoszałe hale. Przed blokami ludzie próbują uprawiać ziemniaki, a krowy znaleźć coś do jedzenia. Na takim tle dość egzotycznie wyglądają nowoczesne budynki dworca kolejowego i hotelu. Z Czary w góry to już rzut beretem. Pół dnia (droga dla cieniasów) lub trzy dni (nasza, bagienna wersja).

No tak, docierasz do celu i co tu robić dalej? Możesz po prostu chodzić wzdłuż dolin napawając się pięknem dzikiej przyrody i lecząc wielkomiejskiego kaca. Zaczynasz na dole gdzie rzeki są szerokie, lasy gęste, a komary upierdliwe. Potem mozolnie pniesz się do góry, gdzie muszki zastępują komary, a las przechodzi w kosodrzewinę. Dalej to już piętro hal i niesamowicie pięknych jezior a także obszar, gdzie współczynnik "ilość ugryzień na sekundę" wreszcie robi się mniejszy od jedynki. Kiedy znudzi ci się siedzenie nad wodą bierzesz dupę w troki idziesz jeszcze trochę do góry, przechodzisz przez przełęcz i powtarzasz cały cykl tym razem w drugą stronę. Jeśli jesteś jednym z tych ambitnych twardzieli z przypałem w dolnych kończynach, zawsze możesz spróbować wejść na jakąś górę. Dla każdego coś miłego i nawet miłośnicy lodu znajdą tu małe lodowce pocięte czasami całkiem nie banalnymi szczelinami.

Kiedy już dorobisz się pęcherzy na stopach od tego wyczynu, zawsze możesz wpaść do jedynej w okolicy Turbazy. Całkiem możliwe, że spotkasz tam jakiś turystów. Co jest o tyle ważne, że nikt nie "pastroi bani" tak dobrze jak mieszkańcy byłego kraju rad. A jak powszechnie wiadomo po dobrej bani (określenie "dobra bania" dla tego co nas spotkało jest epitetem, właściwszym było by "magiczne zjawisko - symfonia na gorące powietrze, parę, pot i rózgi") i secie świat od razu staje się piękniejszy.

Odpocząłeś? No to ruszamy dalej. Wory możemy zostawić w turbazie i zrobić sobie wycieczkę do kopalni uranu. Zostało z niej bardzo niewiele, podobnie jak i z obozu w którym "mieszkali" "pracownicy". Dość odpychające miejsce. Same skały, w lecie upał, w zimie 50-cio stopniowe mrozy. Więźniowie "mieszkali" w dołach wykładanych deskami. Przez 4 lata działalności obozu i kopalni podobno zginęło ich tu 10 tysięcy.

A gdy już jesteśmy przy temacie uranu, to należy nadmienić, że dobrze zorientowane miejscowe wiewiórki (burundki) twierdzą, że warto nosić ze sobą licznik geigera i sprawdzać na czym siadamy i gdzie rozbijamy namioty, aby potem nie stwierdzić ze zdziwieniem, że po ciemku nasza ręka świeci jaśniej od wskazówki w naszym kompasie. Mogłaby świecić dużo jaśniej, gdyby doszło do planowanego w okolicy uruchomienia wydobycia miedzi przy pomocy bomby atomowej (to taki kraj, tu wszystko robi się z rozmachem). Do dziś podobno można znaleźć sztolnię w której miano podłożyć ładunek i resztki urządzeń do zdalnego sterowania detonacją.

Co jeszcze możesz znaleźć w Kadarze? Możesz znaleźć tubylca (słownie jednego, jeżeli nie liczyć dobytku tzn. strzelby, psa, reniferów, żony i dwóch synów). Na twoim jednak miejscu nie liczyłbym na to, że uda ci się kupić od niego coś do jedzenia. Nie licz także, że prezent w postaci paczki papierosów (jednej z tych eleganckich kartonowych paczek kupionych specjalnie na podarki, o które podczas całej podróży dbałeś bardziej niż o własne jaja - panie mi wybaczą) zrobi na nim jakieś wrażenie. Wyjmie jednego, zaciągnie się dwa razy. Jego dotychczas nieruchomą, przypominającą cierpiącego na mongolizm sfinksa twarz wykrzywi grymas. Powie - słaby, rosyjskie lepsze - po czym wyjmie jakiegoś biełamorca i wtedy wreszcie zrozumiesz, dlaczego w ogóle nie gryzą go komary.

Czas już wracać. Ale przedtem napij się herbaty z ogniska, rozłóż sobie karimatę i śpiwór wprost na ziemi i popatrz na gwiazdy. Nie to, żeby nocne niebo było tam ładniejsze niż u nas, ale być może zobaczysz tam coś czego zwykle nie zauważasz obozując w polskich górach, gdzie w każdym miejscu słychać szczekanie psów z pobliskiej wsi, lub zrozumiesz coś, czego dotychczas nie rozumiałeś, twardo walcząc z matką naturą podczas zdobywania kolejnego dziesięciotysięcznika w zimie z zawiązanymi oczami i od tyłu.

Życząc wam tego (oczywiście dziesięciotysięcznika), kończę i idę na piwo.

P.S. Skład wyprawy: Tupta, Karolina, Staszek, Warino, Gałązek i ja.