Spis treści

Uganda
5.jpg

 

Dosyć szybko zorientowaliśmy się, że stan dróg po których będziemy się poruszać dalece różni się od europejskiego. Generalnie kierowcy nie mają w zwyczaju zwalniać na widok jakiejkolwiek dziury, jedyne co mogą zrobić to z pełną prędkością zjechać na pobocze. Widok ludzi wskakujących do rowu przed pędzącym pojazdem wcale nie był rzadkością.

W takiej właśnie atmosferze przebiegało większość z naszych podróży. Lekko skołowani po 12 godzinnej jeździe dotarliśmy do Kampali, rozległego miasta położonego na niewysokich wzgórzach u brzegu jeziora Wiktorii. Było już ciemno. Po zachodzie słońca na ulicach zaczyna się największy ruch. Mnóstwo ludzi i samochodów przemieszcza się bez poszanowania żadnych przepisów drogowych.

6.jpg

Wzdłuż poboczy widzieliśmy niekończące się rzędy straganów przemieszanych z "domami" mieszkalnymi. W większości obiekty te zbudowane są z drewna, tektury i blachy, a kryte zazwyczaj liśćmi palmowymi. W związku z tym, że nie wszędzie w Kampali jest elektryczność, wokół palą się ogniska a na słupach dyndają lampy naftowe. Mnóstwo stoisk proponuje wszelkiego typu dobra i usługi. Widok ubrań, jedzenia, mebli, elektroniki i np. trumien na jednym rogu nie jest niczym nadzwyczajnym. Wszędzie widać mnóstwo śmieci, piętrzące się góry bananów i innych owoców. Jest parno i duszno, w powietrzu unosi się swąd spalenizny.

Wtedy naprawdę poczułam, że jestem w Afryce, nic nie przypominało innych dużych miast, które widziałam w swoim życiu. Zastanawiałam się tylko gdzie będziemy spać, bo byliśmy już w podróży od 36 godzin. Miałam cichą nadzieję, że nasze lokum choć trochę będzie się różniło od lepianek, które stanowiły scenerię Kampali. Okazało się, że miejsce na nocleg to schludny i przytulny hotel, którego właścicielem jest młody Anglik.

Park Narodowy Bwindi

Przed wyruszeniem do Parku Narodowego Bwindi leżącego na granicy z Kongiem i Rwandą, postanowiliśmy odwiedzić rezerwat szympansów znajdujący się na wyspie na jeziorze Wiktorii.

7.jpg

Następnego dnia opuściliśmy Kampalę, kierując się na południowy zachód przekroczyliśmy równik i pojechaliśmy w stronę Bwindi. Podróż trwała cały dzień, a droga wiła się w głąb gór Wielkiego Rowu Zachodniego. W miarę jak jej stan się pogarszał o podwozie samochodu zaczęły uderzać kamienie i odłamki skał. Pomimo to opony naszego matatu wytrzymały. Tłumik nie. Po drodze dopadła nas tropikalna burza, która całkowicie przemoczyła nasze plecaki przytroczone do dachu.

Bwindi przyznano status Parku Narodowego w 1991 r. chcąc ratować jedną z ostatnich ostoi goryli górskich na świecie. Prawdopodobieństwo wytropienia goryli w tym miejscu jest niemal stuprocentowe - niemal! Nam się niestety nie udało...

Za to nas bardzo skutecznie wytropiono. Na drodze do Parku Narodowego Królowej Elżbiety zatrzymało nas trzech uzbrojonych w karabin maszynowy i maczety mężczyzn. Wysadzili nas z samochodu, położyli twarzami do ziemi i splądrowali bagaż. Ich łupem padło 1800 USD, na szczęście nie tyle żeby udaremnić nam realizację podróży. Sprzętem fotograficznym nie interesowali się wcale, za to zabrali mój zegarek. Chwile spędzone leżąc na ziemi zapamiętam do końca życia i dziękuję Bogu, że wszystko zakończyło się tak a nie inaczej, bo mogło być naprawdę strasznie. Choć niektórzy słuchając o naszych przygodach z zachwytem mówili, że spotkało nas więcej niż "oferta przewiduje."