Strona 1 z 3
"Jeśli wytrzymacie wiosenne, to później już was nic nie ruszy..."
Wiesiek Kaczmarczyk
Wiesiek Kaczmarczyk

Dzień 1
Po nocy spędzonej w cholernie cieplutkim przedziale wylądowaliśmy w Gorlicach. Stamtąd udało się nam dotrzeć do Koniecznej. Najpierw obejrzeliśmy cerkiew, a zaraz potem cmentarz. Na przełęczy Beskid Wojtas używając swego kwiecistego stylu opowiedział nam o operacji gorlickiej. Później szukaliśmy Łysej Góry, ale reper schował się pod Wieśkiem, a gdy już wszyscy byli głodni, przemoczeni i źli, zrobiliśmy pyszny obiad (tylko Książę marudził, że to niby jakaś amatorszczyzna, czy coś w tym stylu), zjedliśmy i... poszliśmy dalej rzecz jasna. Po odburaczeniu całkiem słusznego kawałka (a prowadził piszący te słowa), udaliśmy się w końcu na krótki spoczynek (zasłużony?).
Dzień 2
Ku uciesze wędrujących słońce pozwoliło nam podsuszyć polary i inne fatałaszki. Dlatego też z dziarskimi grymasami na twarzy ruszyliśmy na poszukiwanie Feszówki. Byliśmy blisko. Wieczorem (tj. koło pierwszej) udało nam się znaleźć słodko śpiących na Pakuszowej Bartosza i Piotrka, którzy wyruszyli dzień później.
Dzień 3
Upłynął on pod hasłem: "Musimy się sprężyć, gdyż o godz. 21.00 mamy być w Smerecznem, skąd wyruszamy na manewry (oczywiście, kto rusza, ten rusza...)". Jako, że kompas i mapa nie są nam obce, na wyznaczone miejsce dotarliśmy.
Dzień 4 (manewry)
Zaczęliśmy je około drugiej w nocy. Było trochę nietypowo, gdyż podzieleni zostaliśmy na dwa trzyosobowe zespoły. Przed wyruszeniem otrzymaliśmy kopertę z makulaturą do wpisywania czasów przyjścia na dany szczyt lub zostawienia na reperach. Ale nie myślcie, że to wszystko, o nie! Każdy z zespołów otrzymał od Zgromadzenia Czerwonych Polarów czekoladę mleczną pewnej znanej i lubianej firmy. Uważam, iż za ten wzruszający gest należy im się z głębi serca płynące jedno proste słowo: "Dziękujemy!!!" Co do samych manewrów, to trzeba przyznać, że pozwoliły nam one na odkrycie zupełnie nowych, nieznanych wymiarów zmęczenia i wyczerpania organizmu. Dla ciekawskich podaję trasę drugiego zespołu: Smereczne-Kamionki-Cergowa-Osiecznik-Garbki-Piotruś-Smereczne, i to w nie więcej niż 24 godziny. Najważniejsze dla nas było to, że przeszliśmy zwycięsko ową próbę, a po dotarciu na miejsce i zagotowaniu menażki wody wszyscy kursanci, z podniesioną przyłbicą, mogli pójść spać.
Dzień 5
Dzień jak każdy. Nie ma, że nogi bolą, że żar z nieba się leje, a jary podchodzą cię w najmniej oczekiwanych miejscach - plan musi być wykonany. Mamy dojść na nocleg pod Banią Szklarską i kropka.
Dzień 6
Jak wyżej, tyle, że nocleg w innym miejscu.
Dzień 7
Jak wyżej, tyle że nocleg w zupełnie innym miejscu. No i ta myśl, kołacząca się w głowie - jutro wracamy, a pojutrze dom, wanna, świeże skarpetki, normalne jedzenie, polskie seriale i koniec abstynencji. Można się rozmarzyć, co nie?
Dzień 8
Przed południem podziwialiśmy cerkiewki w Rzepedzi i Szczawnem, w porze sjesty uskutecznialiśmy flirt towarzyski, a wieczorem wskoczyliśmy do pociągu relacji Zagórz-Warszawa. Chwilkę potem stworzyliśmy arcydzieło kulinarne w wyrafinowany sposób przyprawione przez Wariata. Wszyscy degustowali, mlaskali i prosili o jeszcze. Uwaga - nawet Księciowi smakowało. I nikt tego głośno nie powiedział, ale myślę, że wszyscy czuliśmy to samo - oto wspólnymi siłami udało nam się zrobić coś naprawdę profesjonalnego.
Dzień 9 (Warszawa)
(...) koniec abstynencji.