
Wracamy do Hanoi. Tu życie toczy się zupełnie innym trybem. Ulice pustoszeją dopiero w nocy ale i tak nigdy nie są całkowicie puste, w wąskich zakamarkach przemykają czarne postacie. Długie nocne spacery mają swój urok. Razem z Kasią przechodzimy przez pusty market. Jakaś rodzina sprząta okolice swojego straganu. Co ciekawe w Hanoi co wieczór ulice są dokładnie oczyszczone, a dbają o to mieszkańcy. Przy bazarku po obu stronach stoją rzędy domów. W jednym są niedomknięte drzwi i sączy się z nich niebieskie światło. Nieśmiało, dyskretnie zaglądamy do środka, jakiś starszy mężczyzna gra z innym w karty, z synem, może z wnukiem, w tle gra telewizor... Jeśli masz telewizor to już jest dobrze, znaczy że należysz do tych bogatszych. Często w godzinach popołudniowych cała rodzina siedzi przed telenowelą. I tak w kółko przez kilka godzin, codziennie. W niektórych domach prycza i nic więcej, na odległość widać biedę, ale telewizor musi być... Jest cicho i pusto, tylko gdzieniegdzie przemyka szczur wielkości małego kota i ginie gdzieś w rynsztoku... Pachnie zepsutym mięsem i jakimiś ziołami, których nie znam. Gdzieś w kącie pod ścianą, na chodniku leży kilku osobowa rodzina: matka ojciec, dzieci, śpią... Co jakiś czas obok nich bardzo szybko przebiega szczur...
Czasami ma się dość Wietnamczyków, ich zawsze uśmiechniętych twarzy i chęci "zrobienia nas w konia". Wkurza mnie to, że nie mogę spokojnie usiąść sobie nad jeziorem i posiedzieć, że nie ma miejsca w którym mogłabym pobyć sama. Zawsze ktoś podejdzie i znowu batalia z pseudoangielskim - "łot jor nejm, how old ar ju, hal long are ju in wietnam...?", po czym następuje natrętna próba wciśnięcia jakiś niezwykle niezbędnych do przeżycia rzeczy po kosmicznych cenach - przewodniki Lonleya, wycieczki po mieście, pocztówki... Czy oni naprawdę mają nas za idiotów? Tutaj zawsze pozostaniesz białym, białym przez duże B... Biały ma pieniądze, biały nigdy nie będzie na równi z Wietnamczykiem - może być wyżej albo niżej. Jako turysta jesteś wyżej bo możesz płacić... I nie ważne, że znasz już ceny, nawet nieważne, że tu mieszkasz, studiujesz, pracujesz, każdego ranka będzie to samo - pół godziny targowania się o wodę.
W życiu Wietnamczyka nie ma miejsca na indywidualizm, na prywatność. Życie z domu przeciąga się na ulicę, często nie widać granicy. Wysokie, wąskie domu, na dole sklep, warsztat, hotel, agencja turystyczna, a dalej mieszkanie, łóżko, szafka i jednocześnie garaż na motor. Ludzie nie siedzą w domach, siedzą przed nimi na plastikowych krzesełkach na chodnikach i rozmawiają ze sobą. Każda decyzja jest uważnie analizowana przez rodzinę, przyjaciół, sąsiadów. Nie możesz zrobić tak jak uważasz, musisz postąpić tak, aby nie przynieść wstydu swojej rodzinie. Zawsze jesteś osądzany i oceniany. Nie możesz tłumić w sobie uczuć - jeśli nie umiesz rozwiązać jakiegoś problemu zrobią to za ciebie inni.
W Wietnamie pozycja społeczna zależy od wieku. Im ktoś starszy, tym większy szacunek mu się należy. Oczywiście w pierwszej kolejności są mężczyźni. Dlatego też w każdej rozmowie jednym z pierwszych pytań zadawanych przez nowo poznaną osobę jest pytaniem o twój wiek. Wszechobecnemu "Hello" wszędzie towarzyszyło "hał old ar ju?" Co ciekawe zaczepiające nas wszędzie nastoletnie dzieci zawsze twierdziły, że są starsze od nas...
Centrum Hanoi to labirynt ulic - wszystkie wyglądają tak samo - nie ma żadnych znaków orientacyjnych, a wszystkie nazwy ulic brzmią podobnie: Hang Bo, Hang Be, Hang Bac, Hang Throng, Hang Hanh, Trang Thien... Nie było dnia żebyśmy się nie zgubiły. Którejś nocy wysiadło światło, czołówka została w hotelu. Krążyłyśmy ponad godzinę. W końcu wzięłyśmy xe oma (taksówka motorowa).
Propaganda w Wietnamie przybiera absurdalne formy, wszystkie ulice są oblepione hasłami głoszącymi wielkość i wspaniałość partii, na wietrze wesoło powiewają czerwone flagi a z plakatów uśmiecha się przyjaźnie wujek Ho. Komunizm przybrał tu dziwną formę - tak naprawdę wszystko wolno, rozwija się rynek kapitalistyczny, podatków więcej osób nie płaci niż płaci, nie ma żadnej pomocy socjalnej. Co jakiś czas głos płynący ze szczekaczki przypomina o tym, żeby być dobrym obywatelem, wychowywać dzieci w szacunku dla tradycji, wspierać wieś i uczciwie pracować dla dobra kraju...
Obecnie w Wietnamie jest prowadzona wielka i głośna kampania anty-AIDS, promująca rodzinę i ostrzegająca przed możliwymi sposobami zachorowania. Jednocześnie, kilka tygodni przed naszym przyjazdem, wprowadzono zakaz reklamy podpasek i prezerwatyw ze względów estetycznych... Akcja chyba się powiodła bo każda młoda kobieta w Wietnamie albo jest w ciąży albo ma małe dziecko...