(Blitz)

Motto: "Nie wiadomo: preferować dziewiczość czy sprawdzone i gotowe rozwiązania."

Zastanowiło mnie ostatnio, dlaczego rok w rok na wycieczkach kursowych jeździ się praktycznie w te same miejsca, starannie pomijając inne. Wygląda to tak, jak gdyby kadra (czyli tzw. instruktorzy) obawiała się zabłądzenia w nieznanym sobie terenie, tudzież trudności ze znalezieniem noclegu. Te ostatnie nie powinny wystąpić, albowiem regułą staje się całonocne chodzenie, więc i miejsce noclegu jest de facto zbędne. Zresztą zawsze można zbudować sobie szałas (patrz Otto Meissner: "Sztuka życia i przetrwania"). Zresztą nie o noclegach ma być ten krótki felietonik, ale o miejscach, w które się w tym naszym klubiku nie jeździ.

Przede wszystkim nie jeździ się w Sudety. Osobiście nie mam pojęcia dlaczego*. Dojazd jest całkiem niezły (na pewno lepszy niż w Bieszczady czy Beskid Niski), a góry, górki i pagórki naprawdę ładne. Można też sobie pooglądać inne zabytki niż nieśmiertelne cerkiewki, hurtowo zwiedzane na kursówkach aż do obrzydzenia. Sudety są górami całkowicie różnymi od Beskidów i po prostu wydaje mi się, że dobrze byłoby czasem pojechać całkiem gdzieś indziej niż na nieco nudnawy już Jasień. Poza Sudetami nie jeździ się też w wiele różnych miejsc w Beskidach, np: w Beskid Śląski czy Mały. Za to co roku kursanci i kadra przelatują kilka standardowych tras, co jest i ciekawe dla kursantów, i daje pewność (???), że instruktor nie zgubi się na trasie, którą idzie już n-ty raz. Tak trzymać!

Przypomniało mi się jeszcze jedno miejsce, w które się nie jeździ. Nie jeździ się do Podwilka na bazę namiotową. Ale to już temat na całkiem inny felietonik.

P.S. Cytat na wstępie pochodzi ze "Słownika języka niby-polskiego" Walerego Pisarka

*Żeby gdzieś nie jechać, zawsze znajdzie się jakiś wykręt typu: zły dojazd, mało ciekawe, za dużo szlaków, nie ma noclegu itp. Nie muszę chyba dodawać, że 99% tych wykrętów zwykle nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością.