Karpaty Wschodnie, w krainie gościnnych pasterzy
Po dniu odpoczynku w Braszowie, z przepełnionymi brzuchami weszliśmy w podprowincję Karpat Wschodnich - Karpaty Zaktętu. Na naszej trasie w jej skład wchodziły pasma Baiului, Ciucas, Introsura i Vrancea.
Na tym odcinku Karpaty z kierunku wschodniego wykręcają na pólnocnozachodni. W końcu zaczęliśmy iść prosto na Polskę. Góry te warte są odwiedzenia: nie ma tu w ogóle turystów a jest przepięknie. góry Baiului to rozległe, wysokie (do 1900 m) połoniny z wygodnymi płajami, pełne owiec, nad którymi pieczę sprawują przesympatyczni paterze. Masyw Ciucas (1954 m) - ze świetnymi szlakami, zasłużenie słynie z fantastycznych form zlepieńców wapiennych, które przywodzą na myśl ciała w całunach, czuwające na zielonych stokach.
Introsura jest dużo niższa, ale góry są pełne idyllicznych krajobrazów: sielskie łąki idealnie wystrzyżone przez owce tworzą miękki, soczyście zielony kobierzec, po którym chciałoby się chodzić na bosaka. Jest tu też jedna z najładniejszych przełęczy przez jakie przechodziliśmy -....., z pięknymi sosnami nad pobliskim potokiem, które sprawiły, iz poczuliśmy się jakbyśmy byli na Mazurach. Tutaj też zaczęło się istne szaleństwo grzybowe, których były niewyobrażalne ilości. Codziennie, wystarczyło 10 minut postoju aby uzbierać same kapelusze prawdziwków, które po uduszeniu napełniały po brzegi 3 menażki.
Z gór Vrancea zapadły mi w pamięć stare, jeszcze z czasów cesarskich drogi, wykute tuż pod grzbietem porosłym świerkowym lasem, zapomniane i nieużywane od lat, zasypane grubą warstwą igliwia i poprzegradzane mnóstwem zwalonych drzew. Tu także niemal każdy napotkany paterz zapraszał nas do siebie, częstował serami i mamałygą.
Nieświadomie wkroczyliśmy na teren, gdzie ludzie na nasze "buna ziua" odpowiadali "jonapot". Znaleźliśmy się na Szeklerszczyźnie - obszarze zamieszkanym przez niewiadomego pochodzenia, zmadziaryzowany lud Szeklerów słynący ze swej dzielności i waleczności. W średniowieczu sostali tu osiedleni przez panów węgierskich aby bronić wschodnich rubieży Korony Węgierskiej. W miastach znajdujących się w dolinach, do których zjeżdżaliśmy po zakupy (Targu Secuiesc oraz Miercurea Ciuc) choć napisy są dwujęzyczne na ulicach słyszy się tylko węgierski. Ceny w sklepach też bardziej przypominają te z kraju bratanków niż rumuńskie.
Z gór Nemira (najpierw połonina potem las z olbrzymimi wiatrołomami), przez oryginalną przełęcz: niezwykle rozległa równinna, z łachami piasku i bagnami (czuliśmy się jakbyśmy byli w Kampinosie) weszliśmy w bardzo ładne góry Ciuc. Typowy ich krajobraz to duże łąki z grupkami wolnorosnących świerków. Idealnie nadają się do chodzenia po nich zimą na nartach. Mieliśmy dostępną też w Polsce nową węgierską mapę tych gór w skali 1:50000. Były na niej zaznaczone liczne szlaki. I rzeczywiście, przy wyżej wspomnianej przełęczy był świetnie znakowany, tegoroczny szlak. Farby starczyło tylko na kilka kilometrów od i do przełęczy. Potem wszystko wróciło do starej normy - czyli natykaliśmy się na jeden, w porywach do dwóch starych znaków dziennie. Dltego też chodziliśmy na o niebo lepszych jeśli chodzi o odwzorowanie terenu mapach sprzed 90 lat.
W górach Hasmas, po raz pierwszy dopadł nas tygodniowy okres niepogody. Wcześniej też padało niemal codziennie (na 42 dni tylko 5 było bezdeszczowych, przez 3 tygodnie buty mieliśmy non stop mokre), jednak nie dłużej niż 3-4 godziny. (a jeśli już cały dzień, to następnego dnia było pogodnie). Teraz bez przerwy mieliśmy mgłę i deszcz. Taka pogoda trwała jeszcze przez góry Giurgeu i skończyła się gdy byliśmy w połwie ślicznych Gór Kelimeńskich. Dla odmiany nastał teraz okres niemal miesięcznej bezdeszczowej pogody (od 17.08 do 15.09)! Kelimeny są pierwszym z trzech pasm w Karpatach Wschodnich, które sięgają powyżej 2000 m. Niestety w okolicach najwyższego szczytu (Pietrosul 2104 m) góra została rozpruta przez kopalnię siarki. Pasmo to jest bardzo dobrze znakowane, w jego wschodniej, niskiej części pod szczytem Bukk 1310 m (nazwa węg.) natknęliśmy się chyba na najładniejsze w Rumunii, przytulne, drewniane schronisko. Na nasze pytanie czy dużo jest tu turystów, własciciel odpowiedział: - O tak, tydzień temu była tu grupa z Czech. Niestety na nas pan nie zarobił. Dwa dni później widzieliśmy trzecią grupkę turystów - oczywiście Czechów - w Karpatch Wschodnich (wcześniej koło sfatygowanego schroniska pod skałą Egyes ko w górach Hasmas spotkaliśmy Polaków i Węgrów).
Przez przełęcz Tihuta weszliśmy w góry Bargau. Całe szczęście że stary szlak nie wyblakł do końca , bo góry przemieniły się na odcinku 10 km niemal w równinę. Potem grzbiet przyzwoicie dźwignął się w bukowym lesie na 1200-1300 m. Tu natknęliśmy się na świeże ślady niedźwiedzia. Bezpośredni kontakt z królem Karpat nie był nam jednak dany.
Pod szczytem Cucriasa 1392 m. napotkaliśmy najsympatyczniejszego z pasterzy na naszej drodze. W czasie wspólnej kolacji (najpierw przed jego stynką potem przy naszym ognisku) opowiedział nam o wszystkim od losów swej rodziny, tajniki życia pasterskiego po handlowe wojaże do Polski. Rano żegnając nas jak własne dzieci sowicie zaopatrzył nas w ser. W końcu ukazały się przed nami góry Suhard a na zachód od nich strzeliste Góry Rodniańskie. Czułem się już niemal jak w domu.
Po południu weszliśmy przez przełęcz Surhard na najwyższy szczyt tego pasma - Omu 1932 m. Z wierzchołka roztczała się najpiękniejsza panorama jaką do tej pory widzieliśmy . Od półocy zgodnie z ruchem wsazówek zegara widać było: Karpaty Marmaroskie, Obczyny Bukowińskie, Góry Bystrzyckie, Kelimeny, Bargau, Góry Rodniańskie. Szybkim krokiem mijając górę, której pół zbocza oberwało się i runęło w dól, a także łąki na których musiały być kiedyś prowadzone ćwiczenia wojskowe (pełne porośniętych trawą rowów, lejów po bombach) doszliśmy do przełęczy Rotunda.
Obudziliśmy się ze świadomością, że to ostatni dzień w górach rumuńskich. Góry Rodniańskie postanowiły nas pięknie pożegnać - niebo jest bez ani jednej chmurki, cemnobłękitne, głębokie, a powietrze przejrzyste, dzięki czemu widoki są niesłychanie ostre. Na Ineulu 2222 m spotykamy parę Słowaków. Paulo jest pod wrażeniem naszego przejścia i obiecuje, że będzie czekał na nas w Bratysławie. Słowa dotrzymał.
Z Ineula 2279 m widać całe Alpy Rodniańskie - najwyższe i najpiękniejsze pasmo Karpat Wschodnich. Ciężko uwierzyć, iż widzimy jak na dłoni całą trasę przez Omului, Gurgalau do przełęczy Prislop. Mijając sporo grup turystów stajemy na przełęczy pod wieczór 21 sierpnia. Niewyobrażalne stało się faktem: po 51 dniach, przejściu 1045 km w Rumunii, najdłuższy, najtrudniejszy, najmniej znany odcinek był już za nami. Byliśmy zgodni,że teraz nic nie może już nas zaskoczyć.
Z przejścia odcinka Karpat Marmaroskich - od przełęczy Prislop do Stoha zrezygnowaliśmy jeszcze przed wyjazdem. Główny wododział biegnie najpierw w strefie przygranicznej a potem samą granicą rumuńsko-ukraińską. Uzyskanie pozwolenia na przejście tego odcinka wymaga dużej odporności na wszelkie niedoskonałości i zacięcia maszyny zwanej biurokracją, podpartej jeszcze większą dawką szczęścia. Natomiast przyłapanie in flagranti, bez pozwolenia, grozi nieprzyjemnymi kosekwencjami, na które nie mieliśmy ochoty ani, przede wszystkim, czasu.
Tak więc autostopem zjechaliśmy do miasteczka Jacobeni. Tu z opresji spowodowanej brakiem rychłego pociągu do Suczawy wybawił nas kolejarz, który podrzucił nas 14 km do Vatry Dornei... lokomotywą. Stąd mieliśmy pociąg, który przez sielską Bukowinę dowiózł nas do jej stolicy - Suczawy.
3 godziny jakie zostały nam do wieczornego autobusu do Czerniowiec na Ukrainie wykorzystaliśmy na średnio kontrolowane obżarstwo, zakupy prowiantu na Ukrainę a także ciuchów w szmateksie (ostatnimi czasy, choć pogodnie, było dosyć chłodno wieczorem, poza tym nasze wdzianka rozpadały się) oraz na szybką wizytację najładniejszych cerkwi.
Autokar był w 3/4 pusty. Na granicy nie było żadnej kolejki i staliśmy 3 godziny, z czego półtorej tylko i wyłącznie przez naszą trójkę. Otóż przyszło nam zapłacić karę za zbyt długi pobyt w Rumunii, bowiem bez wizy można przebywać tu tylko 30 dni, a my byliśmy prawie 2 miesiące. Bardzo sympatyczni panowie celnicy w sposób miły acz stanowczy stwierdzili, że albo płacimy 50 dolarów od osoby, albo wracamy się do jakiegoś biura w Suczawie bez gwarancji, że ową wizę tam dostaniemy, ani że będzie ona tańsza niż kara. Strażnicy dodatkowo byli nieprzekupni i trzeba było zapłacić całą kwotę. Tak dużo czasu zajęło natomiast wypisywanie nam kary na druczkach urzędowych. Mandat wynosił 1500000 leji, natomist wobec szybkiej inflacji panowie byli w posiadaniu tylko druczków o nominale 100000 leji, więc jak łatwo policzyć każdemu z nas trzeba było wypisać po 15 świstków.